Srebrni i dumni
Jurajscy rycerze zagrali w czterech finałach, ale wygrali tylko jeden. Mimo to mogą być zadowoleni z sezonu.
Aluron CMC Warta to druga drużyna w Europie! Fot. PAP/Grzegorz Michałowski
LIGA MISTRZÓW
Za Aluronem CMC Wartą bardzo wyczerpujący, ale i pełen emocji sezon. Miał szansę na cztery trofea. Zdobył jedynie Superpuchar. Przegrał natomiast finały Pucharu Polski, mistrzostw Polski i w weekend - ostatni - Ligi Mistrzów z Sir Sicoma Monini Perugia 2:3. To był heroiczny bój, który przysporzył zawiercianom mnóstwo sympatii, bo wyciągnęli wynik z 0:2. Zresztą, tak jak półfinał z JSW Jastrzębskim Węglem, w którym też przegrali dwa pierwsze sety, by wygrać po tie-breaku. - Srebro Ligi Mistrzów smakuje świetnie. Gdybyśmy przegrali 0:3, smakowałby gorzej, ale po tym, jak walczyliśmy i pokazaliśmy determinację, zawiśnie w honorowym miejscu. I fajnie, bo kolejny polski klub pokazuje, że dołączył do ścisłego grona najlepszych drużyn w Europie - podkreślił Mateusz Bieniek, kapitan Aluronu CMC Warty, dla którego to pierwszy krążek Ligi Mistrzów w karierze.
Jak zatem ocenić wynik zawiercian? Z jednej strony to najlepszy sezon w historii klubu. Po raz pierwszy podopieczni trenera Michała Winiarskiego zagrali w Final Four Ligi Mistrzów i od razu wystąpili w finale. Z drugiej strony, cieniem kładą się na nim finałowe porażki. - Jestem naprawdę dumny po tym meczu i całym sezonie z mojego zespołu. Graliśmy w każdym możliwym finale i mimo problemów, jakie przeżywaliśmy, za każdym razem walczyliśmy i zostawialiśmy serce na boisku. Z Perugią zrobiliśmy to po raz kolejny - mówił z podziwem w głosie Bieniek. - Trzeba kilka finałów przegrać, żeby jakiś wygrać - dodał.
Bohaterem Final Four była cała ekipa z Zawiercia, ale na szczególne słowa uznania zasługują Patryk Łaba i Karol Butryn. To ich wejście odwróciło losy starcia z jastrzębianami. Jak podkreślił szkoleniowiec Jurajskich Rycerzy Michał Winiarski, Łaba kolejny raz pokazał, że kiedy wchodzi z ławki jest niezastąpiony. Z kolei wejście Butryna było obarczone dużym ryzykiem, ponieważ wracał po kontuzji i odbył tylko dwa treningi. - W sporcie często miesza się cierpliwość, balansowanie i wojna w głowie, którą mam odnośnie zmian – czy zrobić je już teraz, czy poczekać; zawsze są decyzje, które raz okazują się słusznie, a raz nie. Przede wszystkim jednak należą się ogromne brawa dla tej całej grupy, bo zrobiła coś niesamowitego - ocenił 41-letni szkoleniowiec.
Winiarski jako zawodnik wywalczył m.in. złoty medal LM z włoskim Itas Diatec Trentino w 2009 r. oraz srebro ze Skrą Bełchatów w Atlas Arenie w 2012 r. Podkreślił, że już przed rozpoczęciem turnieju i prowadząc w nim po raz pierwszy zespół jako szkoleniowiec, chciał cieszyć się jego każdą chwilą i jest szczęśliwy, że jego drużyna zakończyła rywalizację z medalem.
(mic)
DRUŻYNA MARZEŃ
◼ Najlepszy rozgrywającySimone GIANNELLI (Sir Sicoma Monini Perugia)
◼ Najlepsi przyjmującyTomasz FORNAL (JSW Jastrzębski Węgiel), Ołeh PŁOTNICKI (Perugia)
◼ Najlepsi środkowiMateusz BIENIEK (Aluron CMC Warta Zawiercie), Anton BREHME (JSW Jastrzębski Węgiel)
◼ Najlepszy atakującyWassim BEN TARA (Perugia)
◼ Najlepszy liberoLuke PERRY (Aluron CMC Warta)
◼ MVP turnieju finałowegoSimone GIANNELLI
Fot. CEV
Jeszcze żyję
Rozmowa z Bartoszem Kwolkiem, przyjmującym Aluronu CMC Warty Zawiercie
Jak pańskie zdrowie po dwóch pięciosetowych „maratonach”?
- Jeszcze żyję, bo mówię i oddycham, ale jest ciężko.
W finale wyciągnęliście z 0:2 na 2:2. Czego zabrakło w tie-breaku?
- Czuliśmy, że możemy wygrać, ale szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Troszeczkę posypała się nasza gra. Trzeba też oddać drużynie z Perugii, że wyszła na ostatnią partię mocno zmobilizowana. Rywale potężnie zagrywali i naprawdę „latali” nad naszym blokiem. Trudno było ich złapać.
Zdobywając srebro Ligi Mistrzów osiągnęliście największy sukces w historii klubu, ale z drugiej strony finał niestety przegraliście. Jest więcej radości, czy smutku?
- Kiedyś usłyszałem fajną rzecz: żeby przegrać finał, to najpierw trzeba się do niego dostać. Jestem dumny, że mieliśmy w tym sezonie trzy finały, ale szkoda, bo żadnego nie wygraliśmy. Mam nadzieję, że zwycięstwa przyjdą z czasem.
W półfinale stoczyliście wyczerpujący, blisko trzygodzinny, pasjonujący bój z JSW Jastrzębskim Węglem. Skąd mieliście jeszcze energię, by przeciwstawić się Perugii?
- Nie wiem, skąd mieliśmy siły. W półfinale zostawiliśmy kawał serducha. Sobotni wieczór to była… „umieralnia”. Nasi fizjoterapeuci wykonali jednak kawał roboty, żeby postawić nas na nogi. Wielkie brawa też dla nich, bo cały rok ciężko pracują, a są na drugim planie, nie wychylają się przez szereg. Dzięki nim tak naprawdę w większości przypadków możemy w ogóle wejść na boisko.
Perugia swój półfinał grała w piątek, wy w sobotę. Mieliście więc mniej czasu na regenerację.
- Nie będę mówił o organizacji, bo nie chcę płacić kar, ale wydaje mi się, że dwie polskie drużyny powinny grać w półfinale w piątek, a nie w sobotę i mieć więcej tego czasu na odpoczynek, ale zostawmy to. Daliśmy z siebie tyle, ile mieliśmy i jestem bardzo dumny z tego, co zaprezentowaliśmy.Każdy coś dołożył od siebie. Prawie cały sezon graliśmy jedną szóstką, a w finale wszedł Kyle Ensing i dał dobrą zmianę. W półfinale wszedł Patryk Łaba i dał dobrą zmianę. I przede wszystkim Miłosz Zniszczoł grał od kilku spotkań, zastępując kontuzjowanego Jurka Gładyra. Pokazaliśmy, że jesteśmy naprawdę zespołem.