Spokój w momencie kryzysu

Marcin Pogorzała liczy, że w Wiśle będzie się cieszył z awansu do ekstraklasy. Fot. wislakrakow.com

Spokój w momencie kryzysu

Druga część rozmowy z Marcinem Pogorzałą, asystentem Kazimierza Moskala w Wiśle Kraków (pierwsza ukazała się w numerze 134).

Zanim podpisał pan umowę z „Białą gwiazdą”, kilka razy rozmawiał z prezesem Jarosławem Królewskim. Chciał pana dobrze poznać?

- O warunkach finansowych współpracy zaczęliśmy rozmawiać prawie na samym końcu. Na pierwszych naszych spotkaniach była chęć poznania przeze mnie oczekiwań i warunków, byłem też pytany, jak widzę swoją rolę, co mogę dać klubowi, sztabowi i drużynie.

Poruszaliście temat danych i sztucznej inteligencji – „koników” Królewskiego?

- To są informacje, które mogą nam się przydać, natomiast sztuką jest mądrze tym zarządzać. Naszym zadaniem jako asystentów będzie przesiewanie przez sito, by wyciągnąć kluczowe rzeczy i nie zawalać nimi trenera Moskala. Żeby faktycznie coś z tego wynikało, trzeba patrzeć w dłuższej perspektywie. Po jednym meczu dana statystyka nie musi wiele mówić, ale jeżeli zauważy się tendencję, to można wyciągać wnioski. Generalnie są to sprawy, które mnie interesują, ale staram się do nich podchodzić zdroworozsądkowo. Nie mogą zakrzywić rzeczywistości, bo na koniec piłka nożna to zmęczenie, bieganie, pot – elementy, które nie zawsze da się przełożyć na liczby. Naszą rolą jest wiedzieć, z czego te liczby wynikają – jak są „wypluwane”, liczone. Które można brać na poważnie, a które trochę mniej. Będziemy nad tym pracować, ale kluczem jest zdroworozsądkowe podejście, by wyciągnąć konkrety.

Jest pan gotowy do pracy pod dużą presją kibiców?

- Przed spadkiem Wisły to ŁKS był „Bayernem Monachium I ligi”. Było źle, gdy nie wygrał 3:0, a jak nie zwyciężył w meczu, to już był problem. Tam też ciśnienie było duże, co wynika z dużej bazy kibiców. Mieliśmy serię czterech remisów z rzędu i po sezonie wspominaliśmy, że to był kluczowy okres. Nie robiliśmy rewolucji, nie szukaliśmy nowych rzeczy. Wyszła stabilność i doświadczenie trenera Moskala. W takich klubach trudniej przejść przez kryzysowe momenty, ale wierzę, że zachowując spokój, będziemy w stanie to zrobić także w Wiśle, jeżeli nam się przytrafią.

Wśród trenerów, z którymi współpracował pan w ŁKS-ie, był Wojciech Stawowy. Ma opinię człowieka, który nie jest elastyczny, tylko trochę na ślepo wprowadza jeden słuszny model gry.

- Trener Stawowy bardzo mocno trzymał się swoich założeń, ale nie było w tym przesady. Nie było myślenia tylko o liczbie wymienionych podań, bo to ładnie wygląda, stawiania formy ponad treść. Nauczyłem się paru ciekawych rzeczy, które później starałem się wykorzystywać. Obecnie w Wiśle nie spodziewam się jednowymiarowości. Gdy analizowaliśmy statystycznie sezon ŁKS-u zakończony drugim awansem pod wodzą trenera Moskala, to wyszło nam, że zdobyliśmy po około 20 bramek dzięki atakowi pozycyjnemu, szybkiemu i stałych fragmentach wraz z rzutami karnymi. Sposób strzelania goli był bardzo różny, więc najtrudniej się temu przeciwstawić. W Wiśle chcemy doprowadzić do podobnej wielowymiarowości.

Urodził się pan w 1988 roku, a na Euro 2024 i polskich boiskach biegają starsi zawodnicy. Dlaczego nie oglądaliśmy piłkarza Marcina Pogorzały na szczeblu centralnym?

- Miałem takie plany i marzenia, byłem bardzo zdeterminowany, ale czegoś zabrakło. W pewnym momencie zdrowia, ale także trochę talentu i paru innych elementów. Newralgiczny moment miałem w drugoligowej Elanie Toruń. Wystąpiłem osiem minut w zimowym sparingu i doznałem kontuzji, która wyłączyła mnie prawie na dwa lata. Miałem trzy operacje kolana, walczyłem z zakażeniem. To, prawdę mówiąc, był koniec marzeń, choć wróciłem do III ligi w rodzinnym mieście. Łączyłem grę z prowadzeniem młodzieży, więc kariera nie była już priorytetem. Na pewno nie byłem piłkarzem na ekstraklasę i I ligę. Nazwałbym się uniwersalnym zawodnikiem. Najczęściej występowałem w środku pola, ale potrafiłem załatać inne pozycje. Nie wiem, jak to traktować. Z jednej strony zawsze można było na mnie liczyć, z drugiej – nigdzie nie byłem tak dobry, by „zamknąć” pozycję i na niej zostać. Pewnym pozytywem jest to, że poznałem piłkę z rożnych perspektyw, co może mi pomagać w pracy trenerskiej.

Rozmawiał Michał Knura