Spoko mordo, mów po polsku
Pragmatyczny, inteligentny, przenikliwy, wygadany, elokwentny i bystry. Nie zbędzie się go dwoma zdaniami – taki jest Michael Ameyaw, debiutant w kadrze Michała Probierza.
Jeszcze przed wrześniowym zgrupowaniem reprezentacji na wyjazdowe mecze w Lidze Narodów ze Szkocją i Chorwacją, pierwszym po mistrzostwach Europy, Michael Ameyaw był faworytem mediów na debiutanckie powołanie. Problemy z grą w swoich klubach mieli wówczas Przemysław Frankowski i Michał Skóraś, wielką konkurencję miał Nicola Zalewski, a Kamil Grosicki zakończył reprezentacyjną karierę. Tymczasem pomocnik Piasta był podstawowym wyborem w gliwickiej talii Aleksandara Vukovicia, zbierał świetne recenzje za ligowe występy, stał się wręcz objawieniem ekstraklasy, wysyłając pozytywne sygnały w kierunku Michała Probierza. Ku dużemu zaskoczeniu nominacji się jednak nie doczekał. W międzyczasie 24-latek przeszedł pod skrzydła Marka Papszuna, a z jego umiejętności nie korzysta już Piast, tylko Raków.
Temat czarnoskórego Polaka wrócił przed październikowymi nominacjami na spotkania w LN z Chorwacją i Portugalią. Tym razem niespodzianki nie było. Wśród powołanych znalazło się nazwisko rodowitego łodzianina, choć niektórzy pisali o sensacji, a i sam Ameyaw nie krył zdziwienia. – Jestem niezmiernie szczęśliwy. Spotkaliśmy się z selekcjonerem na meczu Jagiellonii z Piastem, więc mieliśmy możliwość, aby chwilę porozmawiać, ale nie zdradził mi, że będę powołany – mówił w rozmowie z „Kanałem Sportowym”. – Jest to dla mnie ogromne zaskoczenie. Bardzo długo na to pracowałem, więc cieszę się, że mogę odhaczyć kolejne spełnione marzenie.
„Wraz z przyjściem Michaela pozyskujemy szybkiego piłkarza, który pasuje do naszego DNA swoimi ogromnymi możliwościami motorycznymi. Jest groźny dzięki dryblingowi i finalizacji akcji. Kupujemy nie tylko polskiego zawodnika, ale także gracza silnego psychicznie z ogromną chęcią rozwoju i wykonywania kolejnych kroków w naszym zespole”.
Były dyrektor sportowy Rakowa Samuel Cardenas
Łódzkie zmagania
Michael Ameyaw urodził się 16 września 2000 roku w Łodzi. Matka jest Polką, ojciec przyjechał z Ghany do Polski, bo chciał grać tu w piłkę. Miał epizod w Wiśle (wówczas Petrochemii) Płock, był na testach w Polonii Warszawa, ale kariery nie zrobił. Studiował potem w Łodzi (stąd miejsce urodzenia Michaela), rodzina zamieszkała jednak w Warszawie. Pierwszym klubem Michaela nie był więc Widzew, a warszawskie szkółki młodzieżowe: Akademia Piłkarska Żmudy, SEMP Ursynów i MKS Polonia (w sezonie 2016/17 grał z tym zespołem w półfinale mistrzostw Polski do lat 17). Tam dostrzeżony został przez skautów Widzewa, którzy nie wiedzieli nawet, że jest on łodzianinem z urodzenia. W seniorskiej piłce zadebiutował symbolicznie w 1. kolejce sezonu 2018/19, gdy trenerem był Radosław Mroczkowski. W drugoligowym meczu z Olimpią Elbląg wszedł na boisko w trzeciej z czterech doliczonych minut, ale zaliczył pierwszy sukces, bo Widzew wygrał ten mecz 1:0. W pierwszym sezonie zagrał w 18 meczach, z czego osiem w podstawowym składzie. Gola się nie doczekał, chociaż był blisko. Po rekordowej serii dziewięciu remisów Widzew grał w Częstochowie ze Skrą. Było 1:1, gdy w doliczonym czasie sędzia przyznał Widzewowi rzut karny. Remisowe fatum było tak silne, że… widzewscy rutyniarze bali się strzelać i wypchnęli do „jedenastki” młokosa. Równie jak oni zdenerwowany Ameyaw nie trafił i to on był głównym winowajcą, że padł kolejny dziesiąty remis w meczu Widzewa w sezonie, w którym spodziewano się awansu, ale drużyna zawiodła.
18-latka czekała długa droga do prawdziwej kariery. Jak określił to jego pierwszy trener z warszawskiej Polonii, Adam Chmielewski, był zawodnikiem późno dojrzewającym. Faktycznie, nigdy nie zagrał w żadnej reprezentacji juniorskiej, ani młodzieżowej! Pierwszego swojego dorosłego gola strzelił dopiero prawie dwa lata później, i to nie dla Widzewa, a dla Bytovii, gdzie wiosną 2020 grał jako zawodnik wypożyczony. W sezonie 2019/20 grał dużo (równo 30 meczów), pod koniec rundy już jako podstawowy zawodnik drużyny z Bytowa. To musiała być dobra szkoła, bo w pierwszoligowym już Widzewie zaliczał się do trzonu drużyny – był potrzebny jako młodzieżowiec, ale zasłużył na miejsce w jedenastce także swoimi umiejętnościami. Widzew znów jednak nie awansował, do ekstraklasy, ale on sam tak! Latem 2021 roku rozpoczął się śląski okres jego kariery, gdy przeszedł do Piasta.
Dlaczego nie został w Widzewie? Kończył się jego juniorski kontrakt, należało podpisać nowy, ale warunki, jakie dawał Widzew, nie były zadowalające dla piłkarza i jego ówczesnego menedżera, Mariusza Piekarskiego. Ważny był także aspekt sportowy – w jednym z wywiadów Piekarski stwierdził, że gra w I lidze nie miała już dla niego sensu. Rozwijał się i zasługiwał na ekstraklasę, a Widzew mógł obiecać awans najwyżej za rok, i to też bez gwarancji. – Nie żałowałem później tej decyzji – mówił zawodnik w rozmowie z „lodzkisport.pl" w lutym bieżącego roku. – Widzew bardzo długo nie oferował mi nowego kontraktu, a później oferta była wręcz śmieszna – dodał. Gdy Widzew wreszcie wrócił do ekstraklasy, podczas pierwszej wizyty łódzkiej drużyny w Gliwicach w październiku 2022 Michael wszedł na boisko w 83 minucie, ale jeszcze zdążył strzelić gola. Honorowego, bo Widzew ten mecz wygrał 2:1, ale pokazał, co potrafi.
Gdy po raz pierwszy pojawił się na treningu Widzewa, jego koledzy myśleli, że przywiózł go jakiś menedżer prosto z Afryki. Pytano go, skąd pochodzi i jak ma na imię, oczywiście po angielsku. Michael, który od urodzenia mieszka w Polsce, a w Ghanie był tylko raz jako 6-latek i niewiele z tej wizyty pamięta, odpowiedział z czystym czerniakowskim akcentem: „Spoko, mordo, możesz mówić po polsku. Majkel jestem!”.
Michael chętnie opowiadał o życiu rodzinnym. Tata Frank, który studiował ekonomię, pracuje jako nauczyciel angielskiego, mama skończyła biologię. Ojciec ma dwóch braci – jednego w Anglii, drugiego w Ghanie, z którym też polska rodzina ma kontakt. W domu rozmawia się po polsku i po angielsku, tata gotuje afrykańskie potrawy, a jak nie można w Warszawie dostać odpowiednich składników, przywozi je z Londynu, bo wujka w Anglii często odwiedzają. – Ostatnio coraz rzadziej, ciężko jest też z wyjazdem do Ghany, bo sezon piłkarski nie zostawia dużo wolnego czasu na rodzinne wizyty – skarżył się. Interesuje się tym, co dzieje się w ojczyźnie taty, kibicuje reprezentacji Ghany w rozgrywkach piłkarskich. Już wcześniej mówił, że w meczu Polska – Ghana byłby jednak za Polską, bo jest od urodzenia Polakiem.
„Nie róbmy z siebie rasistów. Uważam, że Polska jest super krajem do życia. Ludzie, którzy pisali komentarze, że nie jestem Polakiem, może nie zdają sobie z tego sprawy, że urodziłem się w Polsce. Moja mama jest Polką, mój ojciec mieszka tutaj od ponad 30 lat, również posiada polskie obywatelstwo. Kolor skóry nie powinien determinować tego, czy możemy nazwać kogoś Polakiem. Gdyby skonfrontować mnie z osobą, która pisze takie komentarze i sprawdzić wiedzę na temat historii naszego kraju, to taka osoba mogłaby być delikatnie zawstydzona”.
Ameyaw na antenie „Canal+"
Krakowski (niedoszły) transfer
W tym miejscu warto dodać mało znany fakt, że Ameyaw mógł wcześniej zapoznać się z ekstraklasą, ponieważ znalazł się na celowniku Cracovii. Wysłannicy „Pasów” pojechali oglądać dwóch innych zawodników Polonii Warszawa, a wpadł im w oko właśnie Ameyaw. Przygotowali potem raport na temat młodziutkiego „polonisty”, byli „za”, tym bardziej że nie byłby to drogi transfer. Ale drogę do Krakowa zablokował mu wtedy urodzony w Jaśle, zaczynający przygodę z piłką w UKS 6 Jasło, ale tak naprawdę wychowanek Cracovii, bo tam szkolony od 13. roku życia, Michał Rakoczy. To był już wtedy reprezentant młodzieżowych reprezentacji, ich kapitan, więc naturalnie na niego postawiono. „Masz swojego, to nie będziesz ciągnął innego” – takie było tłumaczenie „Pasów”, których trenerem był wówczas decydujący dosłownie o wszystkim, co działo się w klubie, obecny selekcjoner Michał Probierz.
„Przychodząc do Ekstraklasy, od razu czułem się na nią gotowy. Wiele jednak zależy od tego, czy będziesz pasował danemu trenerowi do jego koncepcji i czy otrzymasz od niego zaufanie, zbudujesz z nim relację. W moim przypadku jest to bardzo ważne, bo jestem bardzo otwartym człowiekiem, lubię mieć jasno nakreślone zadania i oczekiwania. Potrzebuję partnerskiej relacji między mną a trenerem, pracownikiem a szefem. Lubię też pożartować w szatni z chłopakami”.
Ameyaw dla „Weszło"
Gliwicki rozwój
Co się odwlecze... Ameyaw po trzech latach spędzonych w Widzewie i Bytovii trafił w końcu do ekstraklasy. Klubem, który wykazał się najlepszą intuicją, że w przyszłości może być to zawodnik dużego formatu, był Piast. A zdecydowana większość zawodników w obecnej kadrze Piasta to piłkarze ściągani do Gliwic przez poprzedniego dyrektora sportowego, Bogdana Wilka, który odszedł z klubu w lipcu po sześciu latach pełnienia tej funkcji. Pojawienie się Ameyawa przy Okrzei to w dużej mierze zasługa Wilka.
– Byłem na kilku meczach Widzewa, gdy jeszcze grał w I lidze. Spodobał mi się ten grający na prawej stronie, 20-letni wówczas chłopak, o budowie ciała i sposobie poruszania się jak Afroamerykanie. Miał południowoamerykański spryt w grze – opowiada Bogdan Wilk. – Miał dobrą technikę, świetnie wrzucał piłki, ale dla nas kluczowe były także dwa pozasportowe aspekty. Ameyaw był młodzieżowcem, a nam młodzieżowcy byli bardzo potrzebni. Poza tym mógł przyjść do Piasta prawie „za darmo”, bo zapłaciliśmy tylko ekwiwalent za wyszkolenie. Musiałem jednak parę osób w klubie gorąco przekonywać, że Michael sportowo dobrze rokuje, że naprawdę warto w niego zainwestować. Byłem przekonany, choć naturalnie ręki bym sobie nie dał obciąć, że za dwa-trzy lata będzie w reprezentacji Polski. Tego się nigdy nie da przewidzieć do końca u młodych zawodników. Na szczęście w klubie zapaliło się zielone światło i Michael w końcu trafił do nas.
W Gliwicach Ameyaw spokojnie, choć bez eksplozji, dojrzewał. Mężniał, doroślał, czynił stałe postępy, więc dopiero po dwóch latach pobytu w Piaście zaczął pokazywać swoje nietuzinkowe umiejętności. Wtedy zaczął się jego najlepszy okres w karierze.
– Wcześniej grał, ale nie tak dużo, bo nie prezentował się tak dobrze – przyznaje Wilk. – Był jeszcze młody, był młodzieżowcem. Miał też szczęście, że przyszedł do nas trener Aleksandar Vuković, który na niego postawił, choć prawda jest i taka, że Ameyaw był już w takim momencie rozwoju, że obojętnie kto byłby szkoleniowcem Piasta, też postawiłby na tak dobrego piłkarsko i będącego w takiej formie pomocnika. Widać było, że ciągle idzie do przodu. Miał trzyletni kontrakt, ale wystrzelił tak naprawdę dopiero w ostatnim roku umowy.
I wtedy zaczęły się żmudne rozmowy o przedłużeniu kontraktu, niełatwe, bo ligowi krezusi i potentaci już wiedzieli, z kim mają do czynienia. – Przez pół roku namawiałem go, by przedłużył kontrakt i wreszcie to się udało. Jedynie z zastrzeżeniem – uparł się Mariusz Piekarski, jego menedżer i on sam – by znalazła się tam klauzula odstępnego. Ale znowu nie taka mała, bo w wysokości miliona euro dla Piasta – przypomina sobie Wilk. – Ktoś zapyta, dlaczego tak późno? Dlatego, że przez dwa pierwsze lata Ameyaw nie rokował. Nie zapowiadał się na reprezentanta kraju. Ale szedł do przodu. A potem, przy przedłużaniu umowy, chciał więcej zarabiać. Nowe stawki dla zawodnika też trzeba było ująć w klubowym budżecie.
„Ogólnie żyję piłką, nie tylko w klubie, nie tylko od 10.00 do 15.00, czy przy okazji meczu. Potrafię jeden swój występ obejrzeć 3-4 razy, żeby dokładnie go przeanalizować z różnych stron, zobaczyć, gdzie mogłem się lepiej ustawić i zachować. Piłka fascynuje mnie też sama w sobie. Nie znaczy to, że oglądam wszystko z Premier League czy La Ligi, ale jeśli jest okazja, zawsze chętnie coś obejrzę, zwłaszcza pod kątem zawodników na mojej pozycji”.
Ameyaw dla „Weszło"
Tanio, znaczy dobrze!
Warto jednak było się napracować przy nowym kontrakcie piłkarza, który trafił do Piasta za... 51 tys. złotych, bo tyle obecnie wynosi najwyższy ekwiwalent za wyszkolenie młodzieżowca. Tak więc Piast wysupłał „pięć dych” za piłkarza, za którego dostał niedawno od częstochowskiego Rakowa milion euro! Jako ciekawostkę dodajmy, że Ariel Mosór, który mniej więcej w tym samym czasie co Ameyaw trafił pod Jasną Górę i także jest wymieniany w niedalekiej przyszłości w kontekście pierwszej reprezentacji, przyszedł do Gliwic za jeszcze mniejszy, bo tylko 36-tysięczny ekwiwalent, i to z Legii (!). Inną „sensacyjką” jest z kolei fakt, że tylko Arkadiusz Pyrka, który przyszedł do Gliwic za 200 tys. zł ze Znicza Pruszków, wszedł od razu do składu Piasta. O Ameyawie napisaliśmy, zaś Mosór miał to szczęście, że po przyjściu do Gliwic po kilku meczach kontuzji doznał Jakub Czerwiński, na kilka miesięcy wypadając ze składu. Ariel wskoczył za niego do jedenastki, a gdy się Czerwiński wyleczył, to urazu wykluczającego z gry na rok doznał Tomas Huk, więc Ariel cały czas grał. – Ariel, podobnie jak Michael, też z początku popełniał błędy, ale obaj byli dobrze prowadzeni przez Waldka (Fornalika – przyp. red.) i „Vuko”, a że bardzo chcieli i byli pracowici, to się super rozwijali – dodaje Wilk. – Dziś widzę, że Ameyaw gra na prawej pomocy, ale podoba mu się też lewa strona z zejściem do środka i daje sobie radę. Nie dziwię się, bo to wszechstronny zawodnik, a były momenty, gdy „Vuko” wystawiał go na środku ataku i tam też dobrze się prezentował. Pamiętam kiedyś w meczu z Lechią Gdańsk wszedł w końcówce i świetnie zagrał. Zaczął strzelać bramki. Ameyaw to pragmatyczny, inteligentny, przenikliwy, wygadany chłopak. Elokwentny, nie zbędziesz go dwoma zdaniami. Zawsze chce się dowiedzieć czemu, dlaczego i po co. Chce wiedzieć, że to jest dobre dla niego. I musi to mieć udokumentowane, ale zawsze się słuchał. Jest też trochę takim cwaniakiem w pozytywnym znaczeniu, bo trzeba walczyć o swoje, mieć swoje zdanie. I on je ma.
Zbigniew Cieńciała
Wojciech Filipiak
W Piaście Ameyaw przebił się do świadomości polskich kibiców. Fot. Tomasz Folta/PressFocus