Sport

Spacer po cienkiej linie

Tak jak przypuszczano, wokół trenera Goncalo Feio nie brakuje kontrowersji. Pytanie brzmi, jak wielką mają w Warszawie cierpliwość?

Czy Goncalo Feio dotrwa w Legii do Bożego Narodzenia? Fot. Piotr Matusewicz/Press Focus

LEGIA WARSZAWA

Każdy wie, jaki jest portugalski szkoleniowiec. Pisaliśmy o tym zresztą nieraz, nawet w ostatniej „Kontrowersji kolejki”, gdy Feio po raz kolejny „odpalił się” na konferencji prasowej, urażając się pytaniem byłego piłkarza Legii Tomasza Sokołowskiego. Na jednej z jeszcze pierwszoligowych konferencji 34-latek zaznaczył, że z szacunku do dziennikarzy zawsze stara się przychodzić do nich przygotowany. Faktycznie, wiele jego wypowiedzi ma dużo sensu i piłkarskiej wiedzy. Jednakże wystarczy zapytać o coś, co się Feio nie spodoba...

Pytanie, jak długo?

Kiedy Portugalczyk przychodził do Legii, gwarantował, że wyciągnął wnioski ze swojego zachowania. W zamyśle chodziło pewnie o to, że nie będzie obrażał rzeczniczek prasowych i rzucał plastikowymi segregatorami we włodarzy klubu. Na razie w stolicy do takich ekscesów jeszcze nie doszło, ale pokazywanie środkowych palców w starciu z europejskim rywalem, choćby nie wiadomo w jaki sposób prowokował szkoleniowca i jego ekipę, po prostu nie przystoi. Feio w swoim stylu zaczął wchodzić w PR-owe gierki, byle tylko kupić sobie kibiców i drużynę. Mówił, że za Legię jest gotowy zginąć, a po ostatniej porażce sam podszedł do sektora gości, wyganiając spod niego piłkarzy, by teatralnie wziąć całą winę na siebie. Może i to ładne, ale i w kontekście całego zachowania szkoleniowca dość dziwne. Nie brakuje zresztą głosów ze środowiska, o czym mówił chociażby swego czasu na naszych łamach były kapitan Ruchu Chorzów Rafał Grodzicki, że gdyby podobne cyrki odstawiał jakiś Polak, dawno zostałby pogoniony. Feio jednak wciąż utrzymuje się w topowym ekstraklasowym zespole. Pytanie, jak długo?

Problemy mimo dobrych warunków

Trzeba też pamiętać o stricte sportowych aspektach pracy Feio, pomijając już jego interpersonalne niedociągnięcia. Legia latem wykonała bowiem znakomite (na papierze) transfery, przy wykonywaniu których liczyło się także zdanie szkoleniowca. Kadra jest szeroka, a mimo tego zespół ma problemy w ekstraklasie. Jest dopiero 8., a w ostatnich 7 kolejkach wygrał tylko dwukrotnie. W najświeższych spotkaniach na teoretycznym szczycie nie okazywał się wystarczająco biegły w rywalizacji z Rakowem i Pogonią. W pucharach, owszem, awansował do fazy ligowej, za co należą się brawa. Należy jednak przyjrzeć się temu bliżej.

Walijczyków z Caernarfon pokonałaby pewnie większość ekstraklasowiczów, jeśli nie część pierwszoligowców. Drita to drużyna słaba, a Legia i tak miała z nią problemy. Jedynie Broendby było rywalem z wysokiej półki, „po piłkarsku” lepszym, a mimo jego wyeliminowania legioniści musieli drżeć o rezultat. Za chwilę zacznie się długi okres łączenia gry w lidze z pucharami. Legia ma szczęście, że spośród wszystkich uczestników, biorąc pod uwagę miejsce poszczególnych drużyn w rankingu UEFA, trafił się jej najłatwiejszy terminarz. Pytanie brzmi, czy go wykorzysta, bo patrząc na jej formę, można mieć wątpliwości.

Człowiek niezrównoważony

Jeśli teraz Legia przegra z Górnikiem, w stolicy będzie huczało. Już krążą plotki o tym, że krzesło Goncalo Feio robi się coraz cieplejsze. Wszyscy zastanawiają się, czy gdy będzie gorące, a krytyka będzie narastać, Portugalczyk wytrzyma ciśnienie. W końcu to ten rodzaj trenera, który może stracić pracę nie tylko ze względów sportowych... Były legionista Wojciech Kowalczyk w swoim felietonie na Weszło pisał jeszcze w sierpniu: „Z tym wariatem będzie tylko gorzej” czy „Jedno jest pewne – klub obsadził w roli pierwszego szkoleniowca człowieka niezrównoważonego, a przecież jeśli coś mu się należy, to raczej leczenie, a nie kontrakt. Według mnie najbardziej prawdopodobny scenariusz jest więc taki: Legia trzyma Feio, liga zaczyna odjeżdżać, w pucharach coś się udaje wygrywać, ale jednocześnie Portugalczyk traci ciśnienie i zaufanie kibiców. Ci mają go dość, więc w okolicach listopadach wymuszają zwolnienie”. Czy „Kowal” okaże się wieszczem?

Piotr Tubacki