Sombrero dla prezesa
REMANENT - Jarzy Chromik
Przyleciał po reprezentacyjnym debiucie w Meksyku w 1985 roku. Pojechałem więc do niego, bo już wtedy wydał mi się wart długiej rozmowy. Nie chciałem mówić o meczach, bardziej zależało mi na poznaniu widzenia świata przez młodego człowieka rodem z Jaworzna.
Rozbroił mnie już na początku spotkania, gdy na pytanie, co przywiózł z dalekiego kraju, odparł z pełną szczerością:
– Sombrero dla teściowej!
Taki tytuł dostał tamten nasz pierwszy, jak to lubi powtarzać Darek Szpakowski, jakże ważny wywiad.
Minęło już 40 lat tej znajomości z Jankiem. Widywaliśmy się w Zabrzu, Warszawie i Wrocławiu. Tylko nie w Pampelunie. Nie było mi jakoś po drodze. Co innego Januszowi Zaorskiemu (o czym było już tutaj), który zapytany w Spodku przy okazji premiery filmu „Piłkarski poker” o to, komu kibicuje, bez dłuższego namysłu odparł: Osasunie Pampeluna!
Mało kto słyszał wtedy o tym hiszpańskim klubie, ale niedługo potem Urban pojechał reprezentować właśnie jego barwy. „Zaorek” nie maczał palców w tym transferze, ale wyszedł na proroka. Bo chyba nawet Janek mało jeszcze wiedział o swojej hiszpańskiej karierze.
Sporo wie o tej transakcji Marek Pietruszka, który uczestniczył w tamtych rozmowach. A tłumaczyła je z hiszpańskiego na polski i z powrotem pani, która po latach została żoną szwagra byłego prezesa Legii. Świat jest ciasny, jak lubią powtarzać do znudzenia komentatorzy, ostatnio głównie tenisowi.
Przepraszam, że nie rozpływam się nad finałem Świątek w Wimbledonie, bo lepiej zrobią to specjaliści od innej trawy. Nie będzie dziś też ani zdania o Superpucharze w Poznaniu, bo za dobrze pamiętam, jak mecenas Parulski dał mu szyld Gloria Victis, co tak dobrze oddawało los naszej ligi na przełomie sezonów.
Wracam zatem do Janka i baranów. Jestem już niezbyt zainteresowany uczestniczeniem w miesięcznej licytacji, kto zostanie selekcjonerem. Cieszy mnie tylko, że dobrze przewidziałem, iż Skorży w żadnym wypadku nie będzie po drodze z Kuleszą, bo nie pije i poza tym za dobrze zna angielski na przemian z japońskim. Gdyby zaś dano kadrę obcokrajowcowi, choćby tak mało znanemu jak Southgate, to nasz prezes musiałby korzystać z pomocy tłumacza Mioduskiego, a tego chciałby z pewnością uniknąć. Polak jako selekcjoner był i jest oczywistą koniecznością, nie mylić z oczywistością innego prezesa.
Urban z Pampeluny na pewno zdoła wziąć kadrę, jak życie, za rogi. W naszej mrocznej rzeczywistości piłkarskiej tylko ktoś z czerwoną szmatą przed sobą pozwala na uniknięcie byków na korytarzach własnościowej już siedziby PZPN. A uliczna gonitwa za prezesem nie jest przed Finlandią nikomu potrzebna, choć każdy tłum, a zwłaszcza ten stadionowy, lubi igrzyska.
Bez względu na długo, stanowczo za długo oczekiwany werdykt przenikliwego umysłu prezesa PZPN selekcjonerem od pierwszego dnia po odejściu Probierza mógł być tylko Urban i im dłużej udawano, że tak nie jest, tym gorzej świadczyło to o trzeźwości umysłu The Special One naszej piłki przezywanej nożną. Piszę ten felieton nie w stu procentach pewien wyboru bezdyskusyjnego, ale ostatnio już kilka razy obudziłem się w rzeczywistości innej od oczekiwanej.
Teraz nie mam żadnego interesu medialnego, ba, nawet mogę obiecać, że Jankowi nie zadam żadnego pytania o ustawienie drużyny i personalia powołanego. Chcę się z nim tylko pośmiać, powspominać i stwierdzić: jak ten czas leci...
PS. Nie budźcie mnie pod żadnym pozorem, jeśli selekcjonerem nie jest Janek. Ten z Zabrza, Sosnowca, Warszawy, Wrocławia i... Pampeluny.
Selekcjonerem od pierwszego dnia po odejściu Michała Probierza mógł być tylko Jan Urban. Fot. Tomasz Jastrzębowski/Pressfocus