Sny o Warszawie
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Skądinąd zaprzyjaźniony Legionista, niegdyś dziennikarz, dziś autor powieści kryminalnych, Grzegorz Kalinowski, zwrócił uwagę, że Szczepaniak w Legii to jak Deyna w Polonii, bo największą legendą Czarnych Koszul i symbolem klubu był w czasach jego przed- i tuż powojennej sławy Władysław Szczepaniak, obrońca z czasów pierwszego mistrzostwa dla Polonistów. Dzień po meczu Legii w Warszawie Polonia grała z Ruchem, umówiliśmy się z synkiem, że skoro ja poszedłem dla niego na Legię, on pójdzie ze mną popatrzeć, jak sobie radzą Niebiescy przy Konwiktorskiej. Przy okazji zrobiłem mu historyczny wykład o tym, jak to pierwsze powojenne trofeum Polonia wywalczyła kosztem innego chorzowskiego klubu, pokonując w finałowym dwumeczu AKS. A także o tym, jakimi pozasportowymi sposobami próbowano Koniczynkom z chorzowskiej Góry Redena przeszkadzać w walce o tytuł, z powodu „drobnomieszczańskiego” pochodzenia klubu i jego wojennego uczestnictwa w śląskich rozgrywkach pod nazwą Germania Koenigshutte. Ruch na boisku sobie tym razem nie poradził, za to na trybunach zaimponował frekwencją i oprawą, fanatycy Czarnych Koszul nie chcieli być gorsi, zatem uchodząca za inteligencką elitę kibicowską Warszawy publiczność trybuny głównej przecierała oczy ze zdumienia. Kibice obu klubów wspólnie odśpiewali psalm antylegijny o starej pracownicy seksualnej i wulgaryzmy się skończyły, za to pirotechniki nie zabrakło pomimo zatrzymania karetki wjeżdżającej na sygnale na stadion, w której policja zarekwirowała „160 sztuk różnego rodzaju wyrobów pirotechnicznych, 29 kombinezonów malarskich oraz 20 zapalniczek”. Chorzowscy kibole najwyraźniej mieli plan B, a może to była tylko sprytna podpucha, dość powiedzieć, że Konwiktorska tego dnia świeciła się na niebiesko.
W Europie Warszawa nadal śni piłkarski sen wariata, aż przykro byłoby się obudzić – cztery kolejne zwycięstwa bez straconego gola to pikuś wobec stylu, w jakim zostały odniesione. Przed wyjazdem na Cypr ostrzegano Legię, że tym razem łatwo nie będzie, wystarczyło zresztą spojrzeć na ostatnie potyczki polskich klubów z Omonią, tymczasem znowu wyjazdowa trójeczka do zera i pełna kontrola nad meczem. Za lata pucharowych upokorzeń należy nam się taka seria, ba, należy nam się finał Ligi Konferencji, skoro już i tak dojdzie do niego w maju na polskim stadionie, niech wystąpi w nim polska drużyna. Legia – Chelsea na wiosnę we Wrocławiu, to jeszcze niedawno byłoby majakiem kibica w malignie, ale jak się spogląda na tabelę Ligi Konferencji, sprawa nabiera ostrych konturów. Chelsea i Legia są na razie poza konkurencją, tak jak bezkonkurencyjni są snajperzy Nkunku i Pululu. To się dzieje naprawdę – nawet Jagiellonia, kiedy gra słabo jak w Słowenii, to punktuje i też trzyma się podium. Czwartkowy rollerecoaster w Celje wcale mnie nie zachwycił, bo obrona Jagi wyglądała mniej więcej tak, jak murawa w polu bramkowym – łyso i niedopuszczalnie. Trzeba się jednak cieszyć tym, że polski klub umie się wybronić pomimo niekorzystnego wyniku – zamiast spuszczania głów i pieprzenia o tym, że mecz się nie ułożył, Jaga tej jesieni po prostu konsekwentnie odrabia straty. W tym roku za sprawą naszych pucharowiczów czwartek stał się ulubionym dniem tygodnia każdego polskiego kibica. Ten serial uzależnia, niech zatem trwa, ile się da, poprosimy o jak najwięcej odcinków, a potem kolejne sezony.