Śnieg – towar deficytowy
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Sterczy więc ten nasz Mikołaj na szczycie góry – chyba alpejskiej, w każdym razie z lekka przypomina ona Matterhorn na granicy Szwajcarii z Włochami – i patrzy, gdzie też ten śnieg może być. Wygląda to... deficytowo. W oczach świętego coś w rodzaju żalu i melancholii, a może też wściekłości, no bo jak tu sanie uruchomić, jak tu renifery do jazdy namówić, jak tu prezenty młodszym, starszym i najstarszym dzieciom dostarczyć? A jak na nartach pojeździć? Już tylko w Dubaju albo gdzieś indziej w Zatoce Perskiej? Fakt, tam ich stać, żeby różne takie zabawki pobudować. Mogą sobie najwyższe budynki i najdłuższe miasta stawiać, mogą i górki zbudować. A co, petrodolarów im przecież nie zabraknie! Przynajmniej jeszcze przez parę lat...
Z tego Matterhornu – albo innej górki – Mikołaj widzi problem, a konkretnie ośrodek narciarski Langenbruck, niedaleko Bazylei, taki z długą tradycją, sięgającą 1952 roku. Na tamtejszych wyciągach przez długie lata wozili się narciarze, potem szusowali w dół, dzieci się uczyły jazdy, ogólna radocha była. I skocznia narciarska też. Co więc się stało? No właśnie nic! Śniegu nie ma! Nie napadał! Nie tylko w tym roku, również w wielu poprzednich latach. No to i turystów, i przychodów nie ma. Za to koszty utrzymania są, a jakże! Co innego pozostało właścicielowi, jak tylko go sprzedać?! Górki przecież na części nie pójdą, ale już wyciągi mogą iść. W Parku Śląskim mają trzecią linię „Elki” wznosić. Może dogadają się ze Szwajcarami i po upustach wagoniki i całą resztę kupią, tak jak kiedyś ludzie z Białki Tatrzańskiej kupili zezłomowaną kolejkę we Włoszech, postawili, biznes rozkręcili; i teraz Białka śmieje się z Zakopanego, bo w niej Zachodem pachnie, podczas gdy Zakopane zostało w PRL-u. Tylko z tym śniegiem problem.
No! W Langenbruck jest jeszcze budynek do wzięcia, podobno w dobrym stanie, jednak aż tam Park Śląski chyba nie będzie sięgać. Chyba...
Czy za 50 lat takie obrazki będą uchodzić wyłącznie za historyczną ciekawostkę? Fot. PressFocus
Śmiech śmiechem, ale jak Mikołaj z Matterhornu przesiądzie się na szczyt na przykład Mont Blanc czy inne alpejskie górki, niechby też miały 4 tysiące metrów, to znów – i bez wyjątku wszędzie – będzie widział ten sam problem. Jak jest mróz, to jeszcze się jakoś naśnieży wąskie wycinki na wybranych trasach, jak jednak mrozu nie ma, to... wszystko – i to sztuczne, i to prawdziwe – topnieje na potęgę i spływa w doliny. Co budzi lęk nie tylko milionów ludzi, z narciarzami na czele, ale przede wszystkim tych, którym blisko do ekologii, którzy telepią się ze strachu o zmiany klimatu, w tym zwłaszcza globalne ocieplenie, które – jak wiadomo – zakończyć się może totalnym zlodowaceniem.
W Południowym Tyrolu powiadają, że za jakieś 30, czy może 50, lat pamiątki po jeździe na nartach (snowboardzie) będą obecne głównie w muzeach. Tak czy owak, dzieci i dorośli będą się w tej niezbadanej przyszłości zastanawiać, czym tak te dzisiejsze (i starsze) pokolenia się rajcowały, tymi jakimiś dwiema deskami, albo jedną, i co to jest to białe.
Nasłuchiwałem ostatnio głosów z mojego ukochanego Południowego Tyrolu, gdzie po paru górkach się szusowało. Już i 20, i 10 lat temu różnie bywało, zwłaszcza jak się pojechało w grudniu bądź w marcu. Licząc od rana, ze dwie godziny można się było nacieszyć jazdą, ale potem muldy, spływająca woda, ból łydek i ud. I temperatura w okolicach kilkunastu stopni albo i lepiej.
To było parę lat temu, dziś w Południowym Tyrolu powiadają, że za jakieś 30, czy może 50 lat pamiątki po jeździe na nartach (snowboardzie) będą obecne głównie w muzeach, choć może i na niektórych strychach się uchowają. Tak czy owak, dzieci i dorośli będą się w tej niezbadanej przyszłości zastanawiać, czym tak te dzisiejsze (i starsze) pokolenia się rajcowały, tymi jakimiś dwiema deskami albo jedną, i co to jest to białe, na którym ludziska się przemieszczały z górki na pazurki, a niektórzy to nawet skakali; i lecieli, lecieli... I jeszcze medale za to, i kasę, rozdawali. To nie bajki, tak naprawdę dzisiaj martwią się w Południowym Tyrolu – i oczywiście gdzie indziej, bo – jak się rzekło – śnieg to towar coraz bardziej deficytowy. Gdybyż go jeszcze można było kupić spod lady.
Na razie sobie radzimy. Na przykład w Wiśle, gdzie dzisiaj skoczkowie zaczną rywalizację o punkty w Pucharze Świata, podkradają śnieg Kubalonce. Skąd będą podkradać w przyszłości? W komitecie organizacyjnym PŚ cieszą się, że skoczkowie będą lądować na autentycznym śniegu, i że temperatura ma sięgać góra 5-6 stopni, ale to dzisiaj, jutro czy pojutrze... Kolejne lata to kolejne niewiadome.
Sięgam po ściągę z portalu klimada 2.0, a tam – w strachu o wiadome deficyty – piszą tak: „Obecność pokrywy śnieżnej i ujemne temperatury wpływają pośrednio również na funkcjonowanie sektora turystycznego, szczególnie na zimową turystykę górską. Zauważalnym od kilku lat zjawiskiem jest skrócenie okresu zalegania pokrywy śnieżnej. Wiąże się to nie tylko ze skróceniem okresu narciarskiego, ale przede wszystkim z koniecznością sztucznego naśnieżania stoków. Takie zabiegi generują dodatkowe koszty utrzymania obiektów, co finalnie w swoich portfelach odczują turyści, płacąc więcej”.
To tylko potwierdzenie, że te nasze zimy ostatnio cieniutkie, niewyraźne, pozbawione czaru i mocy. Nawet z Matterhornu słabo je widać – i to jest jakby istota problemu, a nie to, czy ludzie za ileś lat będą się zastanawiać, co to właściwie jest ten śnieg i czemu służyły te deski, które ludzie z jakichś przyczyn sobie zakładali.
Może Mikołaj ich oświeci, przypomni, zabawki w ich kształcie przywiezie. Tylko jak on na tych saniach się przemieści, tak bez śniegu...