Sport

Smoczy ogień w doliczonym!

Mecz Porto z Arsenalem cechowała głównie walka, z której zwycięsko finalnie wyszli gospodarze. Fot. PAP/EPA


Smoczy ogień w doliczonym!

Gdy wydawało się, że mecz Porto z Arsenalem zakończy się bez goli, wszystko na jedną kartę postawił Brazylijczyk Galeno.

 

Oba kluby do tej pory zmierzyły się ze sobą 6 razy – rzecz jasna zawsze w Lidze Mistrzów. Od ostatniego meczu minęło blisko 14 lat, ale nie zmieniło się jedno. Porto to dla Arsenalu bardzo niewygodny teren. W żadnym z 3 poprzednich spotkań londyńczycy tam nie wygrali. Dwukrotnie ulegli gospodarzom, a raz zremisowali. Wczoraj także nie było wielu sygnałów, które sugerowałyby zwycięstwo faworyzowanych Anglików.

 

Kiwior strzela ręką

Od początku mieli przewagę w posiadaniu piłki, ale zupełnie nic nie potrafili z nią zrobić. Zmotywowani Portugalczycy znakomicie prezentowali się w defensywie, dowodzonej przez najstarszego zawodnika bieżącej edycji Champions League – słynnego Pepe. Znany głównie z gry dla Realu Madryt stoper w poniedziałek skończy 41 lat, a mimo tego nadal ma siły i werwę, by godnie pokazywać się na najwyższym poziomie. „Kanonierzy” na pierwsze jakiekolwiek uderzenie czekali ponad pół godziny, ale nie było one godne odnotowania. W ogóle w pierwszej połowie Arsenal nawet nie zbliżył się do gola, choć swoją szansę miał... Jakub Kiwior. Po jednym z dośrodkowań ustawiony na lewej obronie tyszanin – korzystający z absencji kolegów – wyskoczył do piłki i strącił ją w stronę bramki... ramieniem. Futbolówka zatrzepotała w bocznej siatce, ale od zewnątrz i to byłoby na tyle, jeśli chodzi o ofensywne poczynania „Kanonierów”. Przyjezdnym zdecydowanie nie pomagał fakt braku obecności na boisku klasycznego napastnika. W obliczu problemów zdrowotnych Gabriela Jesusa trener Mikel Arteta nie po raz pierwszy w swojej kadencji „rzucił” do przodu trzech skrzydłowych.

 

Powinni przegrywać

Gospodarze wcale lepsi w ataku nie byli. Wyczekiwali głównie sytuacji na kontry, w których mogliby wykorzystać swoje szybkie, widowiskowe i świetnie dryblujące skrzydła. Przez większość czasu wielkiego pożytku z nich jednak nie było, bo Arsenal był czujny w tyłach. Powinien jednak przegrywać od 22 minuty, kiedy... syn trenera, Francisco Conceicao, „okiwał” na prawej stronie Kiwiora, a jego dośrodkowanie po pewnych perturbacjach dotarło do Galeno. Brazylijczyk uderzył z woleja, trafił w słupek, piłka wróciła do niego, lecz zaskoczony pomylił się nieznacznie w jeszcze lepszej sytuacji. 26-latek chwycił się tylko za głowę, bo tylko tyle mu pozostało.

 

Za „krótki” bramkarz

Druga połowa nie różniła się niczym od pierwszej. Wciąż to Arsenal częściej był przy piłce, a Porto dynamicznymi kontrami starało się odgryzać. W końcu jednak londyńczycy mogli powiedzieć o stworzonym przez siebie zagrożeniu. W 56 minucie Declan Rice dograł precyzyjnie z rzutu rożnego do Leandro Trossarda, a ten będąc niepilnowanym w obrębie „szesnastki” huknął z woleja ponad bramką. Zdecydowanie mógł to zrobić lepiej, ale – jak wcześniej Galeno – tylko chwycił się za głowę. Pozostałe kornery „Kanonierów” nie były jednak podobnie groźne, w efekcie czego Arsenal nie oddał wczoraj ani jednego celnego strzału! Porto miało dwa – a ten drugi, z 94 minuty, wpadł do siatki! Galeno postawił wszystko na jedną kartę i przymierzył z dystansu po dalszym rogu. Mierzący tylko 183 cm wzrostu David Raya nie sięgnął piłki i „Smoki” podtrzymały dewizę, że londyńczykom na Estadio do Dragao nie gra się łatwo!

 

Piotr Tubacki


1/8 FINAŁU

Porto – Arsenal 1:0 (0:0)

1:0 – Galeno, 90+4 min

PORTO: Costa – Mario, Pepe, Otavio, Wendell (90. Eustaquio) – Varela, Gonzalez (81. Jaime) – Conceicao (85. Borges), Pepe II, Galeno – Evanilson (85. Martinez). Trener Sergio CONCEICAO.

ARSENAL: Raya – White, Saliba, Magalhaes, Kiwior – Odegaard, Rice, Havertz – Saka, Trossard (74. Jorginho), Martinelli. Trener Mikel ARTETA.

Sędziował Serdar Gozubuyuk (Holandia). Żółte kartki: Conceicao, Gonzalez – Rice, Kiwior, Havertz