Bartosz Kapustka (z prawej) wypracował pierwszego gola dla Legii, lecz po końcowym gwizdku sędziego więcej powodów do zadowolenia miał kapitan Korony, Miłosz Trojak. Fot. Piotr Polak/PAP


Skuteczny pościg

Legia roztrwoniła w Kielcach dwubramkową zaliczkę i musiała zadowolić się jednym punktem.

 

Stołeczna jedenastka, która kilka dni wcześniej skompromitowała się w meczu Ligi Konferencji Europy z Molde, chciała „odkuć się” na Koronie. Początkowo wydawało się, że podopiecznym trenera Kosty Runjaicia nic nie przeszkodzi w realizacji tego planu. Pół godziny gry wystarczyło, by drużyna z Łazienkowskiej wypracowała sobie dwubramkową zaliczkę. Dwukrotnie w roli snajpera wyborowego wystąpił Słoweniec Blaż Kramer. W 6 minucie po znakomitym podaniu Bartosza Kapustki napastnik Legii uderzeniem w długi róg po raz pierwszy zmusił do kapitulacji Konrada Forenca. Za drugim razem asysta poszła na konto Marca Guala, który idealnie obsłużył kolegę z zespołu.


Potem goście mogli pokusić się jeszcze o zdobycie kolejnej bramki, ale chyba zgubiła ich nonszalancja i zbytnia pewność siebie. W 45 minucie niewykorzystane sytuacje srodze się na nich zemściły. Artur Jędrzejczyk stracił piłkę przed własnym polem karnym, zgarnął ją Martin Remacle i oddał strzał na bramkę rywali. Nie było to jednak uderzenie, które zaskoczyłoby klasowego bramkarza. Strzegący w niedzielę bramki legionistów Dominik Hładun skompromitował się przy tej interwencji i Korona zdobyła kontaktowego gola.


Gdy w 60 minucie Gual przed polem karnym rywali dostał piłkę od Juergena Elitima, obrócił się i strzelił trzeciego gola dla przyjezdnych, wydawało się, że jest już „posprzątane”. Innego zdania byli gospodarze, a ich motorem napędowym był wprowadzony na boisko w drugiej połowie Meksykanin z amerykańskim obywatelstwem, Danny Trejo. Po jego podaniu Białorusin Jewgenij Szykawka strzelił czwartego gola w bieżących rozgrywkach i dał nadzieję swoim kolegom na zdobycie przynajmniej punktu. Słowo stało się ciałem w doliczonym czasie gry, a wyrok na Legii wykonał Adrian Dalmau.

Bogdan Nather