Na tym ujęciu dokładnie widać, że piłka odbija się za liną bramkową... Fot. Skra Częstochowa


Skrzywdzeni przez sędziego

Protestu nie złożymy, bo nic nam to nie da, ale zapamiętamy to na długo - mówi po skandalicznej sytuacji, jaka miała miejsce w meczu ze Stomilem Olsztyn wiceprezes Skry Częstochowa, Piotr Wierzbicki.


Niedzielne spotkanie Skry ze Stomilem miało olbrzymi ciężar gatunkowy. Piątkowo-sobotnie wyniki 33. kolejki tak się ułożyły, że pokonanie olsztynian gwarantowałoby częstochowianom niemal pewne utrzymanie w 2. lidze. Padł jednak remis 2:2, a to oznacza, że o pozostanie na trzecim szczeblu rozgrywek ekipa spod Jasnej Góry musi powalczyć w ostatnim meczu sezonu. 

Stres byłby zdecydowanie mniejszy, gdyby nie katastrofalna pomyłka sędziego. Tuż po wyrównującym golu dla gości Sebastian Tarnowski z Wrocławia nie zauważył, jak po strzele Jana Ciućki z 15 metrów trafiona w poprzeczkę przekracza linię bramkową. - Analizowaliśmy tę sytuację wielokrotnie, klatka po klatce. Na wszystkich ujęciach widać, jak piłka odbija się od murawy za linią bramkową i to o dobre kilkadziesiąt centymetrów! Owszem, arbiter główny mógł być lekko zasłonięty, ale od czego ma asystenta? Ten mu nie pomógł, nie podniósł chorągiewki bo... był spóźniony. Zresztą nie tylko w tej sytuacji. Mówię o tym z pełnym przekonaniem, bo mecz obserwowałem z balkonu budynku klubowego i doskonale widziałem jego (Krzysztofa Stępnia - przyp. red.) pracę. Mieliśmy 48 godzin na złożenie protestu do PZPN, ale nie zrobiliśmy tego, bo zostałby odrzucony, do powtórzenia meczu by nie doszło. Niesmak jednak pozostał, zapamiętamy to na długo, bo po spotkaniu o życie mielibyśmy 3, a nie 1 punkt, co stawiałoby nas w znacznie korzystniejszym położeniu. Owszem, gdybyśmy w doliczonym czasie gry wykorzystali czystą sytuację na 3:2, dyskusji by nie było, ale niestety dwóch naszych zawodników minęło się z piłką.

Po feralnej sytuacji ławka Skry wręcz eksplodowała ze złości. Arbiter techniczny Mateusz Długosz musiał więc uspokajać członków sztabu, a najbardziej protestujący trener bramkarzy Jacek Janowski zobaczył czerwoną kartkę. - Wiem, że to znacznie mniejszy „rozmiar kapelusza”, ale do podobnego zdarzenia doszło 14 lat temu na mistrzostwach świata w RPA, kiedy w meczu Anglia - Niemcy w 1/8 finału sędzia z Urugwaju nie dostrzegł, jak po strzale Franka Lamparda ze sporego dystansu odbita od poprzeczki piłka spada za linią bramkową. Wtedy gol również był ewidentny - przypomina działacz Skry, sugerując, że na wszystkich spotkaniach centralnego poziomu powinien być VAR. - Wiem, że byłoby to kosztowne oraz wymagałoby zaangażowania dodatkowych osób, ale rozwiewałoby wszelkie wątpliwości, a obsługujący system sędziowie - tak jak w ekstraklasie i 1. lidze - podpowiadaliby arbitrom będącym na boisku, dzięki czemu kontrowersji byłoby znacznie mniej - dodaje Piotr Wierzbicki.

O pozostanie na szczeblu centralnym częstochowianie powalczą w sobotę w Kaliszu, ale ich uwaga skierowana będzie również na Bytom. Jeśli bowiem pragnąca zachować miejsce w czołowej szóstce Polonia pokona rezerwy Lecha Poznań, ich wynik z mającym szansę nawet na bezpośredni awans KKS-em 1925 nie będzie miał żadnego znaczenia.

Marek Hajkowski