Sport

Sensacje i kryminały

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

Kibice po pięćdziesiątce, wychowani na dwóch kanałach peerelowskiej telewizji, pamiętają, że w czwartkowe wieczory rodziny zasiadały do tak zwanej Kobry. Co tydzień emitowano spektakl kryminalny lub zgoła sensacyjny - trup słał się gęsto, prywatni detektywi byli nieustannie na tropie, wiało zgnilizną Zachodu, była szpana, były ciary, spać spokojnie się nie dało. W miniony czwartek kobra wróciła na całego – mieliśmy wieczór sensacji, a i kryminału nie zabrakło, zwłaszcza w pierwszej połowie meczu Legii z Broendby, kiedy ilość niecelnych podań, kiksów i strat na połowie warszawskiej przekroczyła wszelkie skale żenady. Oglądaliśmy najgorsze 45 minut Legii przy Łazienkowskiej od pamiętnych oklepów z Borussią, czy Karabachem – tyle że teraz naprzeciw biegali cokolwiek nieporadni Duńczycy. Humorystyczna parada Kacpra Tobiasza, który już w drugiej połowie ostentacyjnie rzucił się do piłki strzelonej przez zawodnika rywali gdzieś w okolice autu bocznego, była doskonałą puentą dla ofensywnej mocy drużyny spod Kopenhagi. Choć Legioniści potykali się o własne nogi, do awansu wystarczył im jeden celny strzał po stałym fragmencie i odrobina skupienia w drugiej połowie. I to był remis na miarę jesieni w Lidze Konferencji, bo kosowska Drita jest ekipą na poziomie dołów naszej 1. ligi (nie chce mi się słuchać fanzolenia o tym, że nie ma słabych drużyn i szacunku dla rywali – warszawiacy mają obowiązek przejść taki zespół nawet na kacu-gigancie w czterdziestostopniowym upale). A że mogą zagrać bez trenera, to może i lepiej, mniej będzie nerwów na ławce. Goncalo Feio znowu zapomniał leków – podwójnego fakera i gestu Kozakiewicza w stronę gości nie da się wytłumaczyć inaczej, niż psychiatrycznie. Wiadomo nie od dziś, że Goncalo Feio to furiat, potrafił rozbić głowę prezesowi Motoru Lublin, gdzie się nie pojawił, tam go zapamiętywano z awantur – ja rozumiem, że chłop ma trenerski talent i posłuch u piłkarzy, ale jak to jest, że najbogatszy klub w Polsce nie może zainwestować w porządną psychoterapię dla swojego coacha? Wizerunek Legii w Europie dotąd regularnie psuli kibole, teraz dołączył do nich trener. Mam co prawda słabość do niegrzecznych chłopców, zwłaszcza jeśli naszym krzywda się dzieje i trzeba się postawić, no ale Legia krzywdziła się sama szpetną grą, w dodatku wszystko zakończyło się szczęśliwie. Jeśli Feio puszczają nerwy po takim meczu, nie chcę sobie nawet wyobrażać, co przeżywałby w czwartek wieczorem na miejscu trenera Śląska. Raz tylko widziałem mecz, w którym sędzia ordynarnie kartkował jedną stronę, to było trzydzieści lat temu, kiedy sędzia Redziński zabrał Górnikowi mistrzostwo Polski dając trzy czerwone kartki zabrzanom (gdyby to nie wystarczyło, dałby czwartą i zakończył mecz walkowerem). Teraz na miano drukarza roku zasłużył sobie pan z Chorwacji. Dwie czerwone za rzekome padolino w polu karnym trzecia za obustronną przepychankę – zgroza. Do tego nieuznany gol i powtórka obronionego karnego – dobrze, że to wszystko trafiło na Jacka Magierę, człowieka o dobrych manierach, bo większy narwaniec mógłby takiego sędziego zmusić do połknięcia gwizdka. Mam wrażenie, że w chorwackim arbitrze obudził się instynkt złego szeryfa i postanowił ukarać Śląsk po incydencie z rasistowskimi okrzykami w stronę gambijskiego bramkarza. Mam mnóstwo wątpliwości co do przepisów, a także niejakiej dysproporcji. Jeśli za obrażanie na tle rasistowskim grozi walkower, dajemy nieuczciwym i przewrażliwionym potężną broń do ręki – ktoś mnie nazwał małpą, nie gramy, koniec. Każdy piłkarz, występując na niegościnnym terenie, jest narażony na hejt i wulgaryzmy poniżej pasa, przez czterdzieści lat chodzę na stadiony i tysiące razy słyszałem, jak kibole „jeżdżą” zawodnikom po matkach, żonach, dzieciach, pochodzeniu i orientacji seksualnej w najbardziej niewybredny sposób. To jest przykry skutek uboczny uprawiania tego zawodu. Gdyby piłkarze nie nauczyli się puszczać tego mimo uszu, każdy mecz kończyłby się walkowerem. Skądinąd, wszyscy pamiętamy, jak Eric Cantona poradził sobie z chamskim fanem Crystal Palace – no cóż, wolę karateków od mazgai. W Krakowie mecz skończył się po dwudziestej dziewiątej jedenastce, kilka minut przed północą. Wielki szacunek dla Wisły Kraków – zdominowała i wyeliminowała drużynę, która potrafiła niedawno wyrzucić z pucharów Lecha i Legię. Aż miło było patrzeć, jak krakowianie jadą z tymi Słowakami, to była różnica klasy, gdyby nie jedno rozkojarzenie obrony, nie doszłoby do rekordowej serii rzutów karnych, której pod Wawelem nie zapomną. Nasz pierwszoligowiec załatwił trzecią drużynę ligi słowackiej, nie mam pytań, tak to powinno wyglądać.