Sport

Sensacja była blisko!

Tomasz Neugebauer mógł zostać bohaterem Lechii. Gdańszczanie stracili jednak gola w doliczonym czasie gry.

21-letni gracz Lechii strzelił przepięknego gola, ale nie zapewnił on zwycięstwa. Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus

Pierwszy mecz Lechii po powrocie do ekstraklasy wzbudzał wielkie zainteresowanie. Powód był prosty. Gdańszczanie przed sezonem wyglądali jak nieprzygotowany do awansu zespół pod względem organizacyjnym. Dodatkowo jechali do Wrocławia, a przecież Śląsk to wicemistrz Polski. To już samo w sobie mogło oznaczać problemy dla Lechii.

W dodatku podopieczni Jacka Magiery od początku meczu mieli swoje szanse. Uderzał Mateusz Żukowski i Sebastian Musiolik. Dobrze jednak interweniował Bogdan Sarnawski. 29-latek był pewny na linii. Po drugiej stronie boiska Rafał Leszczyński też nieźle sobie radził, gdy odbił strzał Louisa D'Arrigo. Pomógł mu co prawda Alex Petkov, ale liczy się efekt - nie strracił gola. Zupełnie inaczej było w 11 minucie. 

Defensywa Śląska zachowała się jak zgraja juniorów. Złe zagranie z bocznego sektora otrzymał Simeon Petrov. Stracił piłkę na rzecz Tomasza Neugeauera na skraju koła środkowego. 21-latek nie zastanawiał się długo. Spojrzał jedynie, czy Leszczyński jest w bramce i uderzył. Piłka przelobowała golkipera Śląska i wpadła do siatki. Debiutancki gol 21-latka z Wodzisławia Śląskiego wprowadził w stan euforii kibiców gości. Gospodarze byli w szoku. Dopiero po przerwie wrocławianie wrócili do gry na serio...

Podopieczni Jacka Magiery ruszyli wściekle do ataku. Chcieli odwrócić losy spotkania. Cóż jednak z tego, skoro Sarnawski bronił jak w transie. Defensywa Lechii także spisywała się bez zarzutu. Zupełnie inaczej wyglądała sprawa ofensywy. Gdańszczanie nie potrafili długimi minutami zbudować składnej akcji. Ekipa prowadzona przez Szymona Grabowskiego musiała przede wszystkim chronić się przed atakami Śląska. Sarnawski musiał kilka razy odbijać uderzenia graczy Śląska, choć przyznać trzeba, że większość z nich nie stanowiła wielkiego zagrożenia.

Trybuny wrocławskiego stadionu nie mogły uwierzyć, że Śląsk, mimo blisko 60 proc. posiadania piłki i wielokrotnie większej liczbie strzałów, nie zdołał przebić gdańskiego muru. I to mimo kapitalnego uderzenia Nahuela Leivy, które ponownie odbił Sarnawski. To ostatecznie nie uchroniło Lechii przed startą gola. W doliczonym czasie Tommaso Guercio wykorzystał dogranie Petkova i wpakował piłkę do siatki Lechii. To był ostatni akcent meczu. Beniaminek z Gdańska nieźle rozpoczęła sezon, choć mogło być ciut lepiej. 

(ptom)