Jude Bellingham fantastyczną przewrotką doprowadza do wyrównania w dramatycznym meczu w Gelsenkirchen. Fot. Christopher Neundorf. Fot. PAP/EPA

 

Sekundy od sensacji

Niewiele brakło Słowakom od sprawienia jednej z największych sensacji w historii ME.

Urok futbolu polega na tym, że bardzo często to co przed pierwszym gwizdkiem mówią statystyki, nie ma żadnego znaczenia. Przed meczem w Gelsenkirchen liczby faworyzowały drużynę prowadzoną po raz 99 przez Garetha Southgate’a. Wicemistrzowie Europy sprzed 3 lat w rankingu FIFA zajmują 5 miejsce, a nasi południowi sąsiedzi sklasyfikowani są 40 pozycji niżej.

Także kwoty wymieniane przez specjalistów rynku transferowego nie znajdywały potwierdzenia na murawie. Gwiazda Anglików Jude Bellingam, który w przeddzień występu obchodził 21 urodziny, ma obok swojego nazwiska wpisaną wartość 180 milionów euro, czyli więcej niż cały zespół Słowaków, a znalazł się w cieniu Ivana Schranza, wycenianego na marne 2 miliony.

Nawet osiągnięcia napastnika Realu Madryt, który w minionym sezonie na boiskach La Liga strzelił 19 goli i dorzucił 6 asyst sięgając po tytuł, a w Lidze Mistrzów 4-krotnie pokonywał bramkarzy oraz 5-krotnie otwierał swoimi podaniami drogę do bramki rywali i świętował sukces w finale na Wembley, zeszły na dalszy plan. To 30-latek, grający w minionym sezonie w Slavii Praga i strzelec zaledwie 2 ligowych goli dla wicemistrzów Czechów, okazał się bowiem bohaterem pierwszej połowy.

Selekcjoner „Sokołów” Francesco Calzona tak nakreślił taktykę Słowaków, że to oni od początku spotkania ruszyli do ataku i zupełnie zaskoczyli rywali. Do 25 minuty brakowało im jednak finalizacji, aż wreszcie po długim podaniu Marc Guehi przegrał pojedynek główkowy z Jurajem Kucką przed polem karnym, a David Strelec natychmiast wypuścił w bój snajpera Słowaków, który z zimną krwią wykorzystał sytuację oko w oko z bramkarzem i zdobył swoją trzecią bramkę na mistrzostwach Europy, kierując futbolówkę do siatki z kilku metrów.

Wprawdzie Anglicy dłużej utrzymywali się przy piłce, ale do przerwy nic z tego nie wynikało. Znacznie groźniejszy obraz faworyta zobaczyliśmy po przerwie i ich szturm w 51 minucie zakończył się trafieniem Phila Fodena. Wart 150 milionów euro snajper Manchesteru City, dla którego w Premier League strzelił 19 goli cieszył się bardzo krótko, bo zdobył bramkę ze spalonego.

Słowacy bronili się skutecznie i szczęśliwie. W 81 minucie po strzale Declana Rice’a piłka trafiła w słupek. Wszystko było dobrze do piątej minuty doliczonego czasu gry. Wtedy to bowiem, gdy już wydawało się, że jesteśmy o krok od sensacji, to po dalekim wyrzucie piłki z autu w polu karnym lot futbolówki przedłużył Guehi, a Bellingham przewrotką z ósmego metra oddał pierwszy celny strzał Anglików w tym meczu i doprowadził do dogrywki.

W niej, już 53 sekundzie po wznowieniu, zamieszanie w polu karnym po rzucie wolnym wykorzystał Harry Kane. 30-letni kapitan po zagraniu Ivana Toneya główką z najbliższej odległości przechylił szalę zwycięstwa na stronę reprezentacji „Ojczyzny Futbolu”.

Ambitni Słowacy zdołali się jeszcze zmobilizować i w drugiej połowie dogrywki rzucili się do ataku, ale to Jordan Pickford był górą. A gdy ostatni raz bramkarz Anglików złapał piłkę i sędzia odgwizdał koniec spotkania to Słowacy, choć dumni ze swojej gry ze łzami w oczach żegnali się z mistrzostwami. Natomiast angielscy kibice z ulgą śpiewali wielki przebój The Beatles „Hey Jude” i cieszyli się, że będą mogli zobaczyć swoją reprezentację w sobotnim ćwierćfinale ze Szwajcarią.

Jerzy Dusik