Kamil Grosicki (z prawej) był mocno przybity po porażce z Wisłą. To był najważniejszy mecz w jego klubowej karierze. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Samokrytyka i oskarżenia

Kapitan Pogoni przepraszał, że niewystarczająco pomógł drużynie. Prezes zaatakował sędziów.


Szczecinianie zaprzepaścili ogromną szansę na zdobycie pierwszego trofeum w 76-letniej historii. W drodze do finału wyeliminowali drużyny z czołówki ekstraklasy, więc starcie z pierwszoligowcem, który wcale nie bryluje na swoim poziomie, wydawało się na idealną okazję, by wreszcie włożyć coś do gabloty. W swoich mediach wciąż jednak muszą pisać „klub z tradycjami”, bo nie udało im się zdobyć mistrzostwa ani pucharu.


Smutek „Grosika”

Szczególnie zawiedziony był Kamil Grosicki, który nie krył, że to najważniejszy mecz w jego klubowej karierze. Chciał przywieźć puchar do Szczecina, rodzinnego miasta, gdzie wrócił po wielu latach występów w innych polskich i zagranicznych zespołach. Z kolei Alexander Gorgon chciał dokończyć to, co 40 lat wcześniej nie udało się jego ojcu. W 1984 roku Wojciech Gorgoń, wychowanek Wisły, grał w przegranym 0:3 finale z Lechem Poznań, który odbywał się na stadionie Legii. – Puchar mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Ostatnia akcja, kuriozalna bramka ze stałego fragmentu gry. Nie wiem, czego ten zespół potrzebuje, żeby w takich momentach potrafić wygrać tak ważne spotkanie. Bramka w doliczonym czasie nas załamała w tym sensie, że w dogrywce nie potrafiliśmy ruszyć. W drugiej połowie staraliśmy coś zrobić, ale zawiedliśmy i przepraszamy kibiców – kręcił głową Grosicki.

Reprezentant Polski starał się grać pierwsze skrzypce. Na początku przedarł się lewą stroną i zatrzymał go dopiero Joseph Colley, którego interwencja mogła się skończyć nawet bramką samobójczą. Walczył do końca, ale nic nie wskórał. Winy szukał przede wszystkim w swojej postawie. – Zazwyczaj staram się patrzeć na siebie, a na samym końcu na arbitra, więc wiem, że zawiodłem kibiców i siebie jako kapitan. Nie był to mój mecz. Ciężko cokolwiek powiedzieć. Jest mi bardzo przykro i musimy jakoś sobie z tym poradzić, bo mamy jeszcze cztery spotkania w ekstraklasie. Musimy zagrać o jak najlepszy wynik. Tyle nam zostało – dodał.


Sędziowie na emeryturę

Jarosław Mroczek, prezes „Portowców”, napisał list do kibiców. Noc po porażce z Wisłą nazwał upiorną, zaapelował o wsparcie dla piłkarzy na finiszu ligi. Tuż po spotkaniu puściły mu nerwy i na platformie X zaatakował sędziów. Przypomniał, że Tomasz Kwiatkowski skrzywdził ich w ubiegłym sezonie, gdy w meczu z Górnikiem Zabrze nie podyktował ewidentnego rzutu karnego. – Raz już sędzia Kwiatkowski nas przepraszał. Teraz takich przeprosin nie oczekuję. Razem z sędzią Frankowskim (arbiter VAR w finale – red.) niech udadzą się na emeryturę, niepłatną – napisał. Kilka minut później dopisał m.in.: – Tak bardzo czekaliśmy na ten dzień. Wszyscy są załamani, przepraszam za to, co się stało. Drugi raz ten sam sędzia wypacza nasz mecz….taki mecz – dodał prezes.

W spotkaniu były dwie kontrowersje. Pierwsza dotyczyła gola dla Wisły w doliczonym czasie. Bramkarz Anton Cziczkan, który wykonywał rzut wolny z własnej połowy, rzucił sobie piłkę kilkanaście metrów do przodu. Szczecinianie protestowali jednak przede wszystkim z innego powodu. Ich zdaniem na pozycji spalonej był strzelec gola Eneko Satrustegui, na co wskazywała tez linia spalonego wyrysowana na antenie telewizji Polsat. Dokładną analizę sytuacji dla serwisu „Łączy nas piłka” przygotował Paweł Gil, instruktor VAR w UEFA i koordynator ds. szkolenia sędziów VAR w PZPN. Jego zdaniem VAR słusznie utrzymał prawidłową decyzję asystenta z boiska w tej trudnej do oceny sytuacji. Z kolei w 118 min szczecinianie domagali się rzutu karnego po starciu Efthymisa Koulourisa z Markiem Carbo. – Wzrok obydwu zawodników skierowany jest w kierunku nadlatującej piłki. Obrońca delikatnie oburącz obejmuje przeciwnika w celu lepszej kontroli jego pozycji. Napastnik czuje przeciwnika „na plecach” i cofa się w jego kierunku. Przytrzymuje jego ręce i następnie upada, domagając się podyktowania rzutu karnego. Gwizdek arbitra milczy, VAR nie wzywa sędziego do monitora. Decyzja: „grać dalej”. To decyzja ostateczna – wytłumaczył Tomasz Mikulski, przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN.

Michał Knura