Sport

Sabalenka się rozwija. Nie wiem, czy Iga wie, jak za nią nadążyć

Rozmowa z Lechem Sidorem, komentatorem Eurosportu, byłym mistrzem Polski i reprezentantem w Pucharze Davisa

Gra Igi Świątek jest przez sztaby rywalek drobiazgowo analizowana, dziś wszystko można podejrzeć, i Polkę rozszyfrowano. Fot. Andrew Schwartz/SIPA/PressFocus

Aryna Sabalenka zaimponowała formą podczas letniej serii za oceanem, wygrała w Cincinnati i przede wszystkim US Open w Nowym Jorku. Mówi się, że z taką grą Białorusinka może na koniec roku przegonić Igę Świątek na czele rankingu WTA.

- Na pewno zmiany w tenisie Sabalenki są widoczne. Jeszcze do zeszłego roku jej tenis był dosyć jednowymiarowy - jak szło, to szło, a jak nie szło, to sypało się na całego, nie było szukania innych rozwiązań poza młócką zza linii. Miała sporo wysokich porażek, w których nie potrafiła zaczepić się na grę, co jak na tak wysoko notowaną tenisistkę było swego rodzaju kuriozum.

Co się zmieniło w tym roku?

- Chyba decydująca jest robota trenera Antona Dubrowa, lat zaledwie 29. Siedzi sobie w boksie taki cichy, nie okazuje emocji, ale wygląda na mądrego człowieka, który patrzy ze zrozumieniem na to, co się dzieje. A i sama Aryna dojrzała ostatnio. Wcześniej w teamie grała pierwsze skrzypce i każdy bał się odezwać, bo jak się jej nie spodobało, mogła z dnia na dzień wyrzucić na bruk. Teraz zaszła w niej wyraźna metamorfoza mentalna i widać, że wszyscy grają w jednej drużynie.

Mówi się, że dojrzał także tenis Sabalenki, jaki element najbardziej?

- Najważniejsza sprawa to serwis, pomagał w tym biomechanik, sprawa była przemyślana. A w ślad za ustawieniem serwisu, poszła cała reszta na korcie, nie tylko forehend, ale pojawiły się i skrót, i slajs, i wolej. Zresztą musiałaby być ślepa, żeby nie dostrzec, że ta agresywna gra na wyniszczenie nie jest na dłuższą metę skuteczna. Oczywiście Aryna wciąż ma dziwne momenty na korcie, zachowania jak u nastolatki - tu jakiś piruecik zakręci, tu na jednej nóżce podskoczy - nieprzystające do drugiej rakiety świata, ale wynikające z jej temperamentu. Ale szybciej się z tego dziś otrząsa i przemiana dojrzałości w jej postawie na korcie jest ewidentna.

W Cincinnati Iga przegrała z Sabalenką w ćwierćfinale, na tym samym etapie w US Open z Jessicą Pegulą. Czy tenis Polki stał się zbyt jednostronny i rywalki znalazły na niego sposób?

- Tak i przyznam, trochę mnie to niepokoi. Zdaje się, że czasy, kiedy Iga miażdżyła rywalki fizycznie, goniąc je prawa-lewa, prawa-lewa, minęły. Reszta z czołówki mocno popracowała, by zniwelować tę różnicę, i w dziesiątce robi się zagęszczona sytuacja.

Jak choćby Pegula?

- Tu zdecydowała zmiana trenera, którym w marcu został utytułowany deblista z Bahamów, Mark Knowles. Paradoksalnie od razu ograniczył jej występy w deblu, w którym orała ile mogła, ma w końcu 7 tytułów, i zalecił skupienie się w US Open na singlu. Na efekt nie trzeba było czekać. Pegula to też przykład, że każda z topowych tenisistek ma coś, na czym bazuje, ale wystarczy dodać jeden element i od razu idzie do przodu.

Czy w przyszłości Iga będzie więc wygrywać tylko na mączce, a na twardym korcie będzie tylko jedną z wielu kandydatek do tytułów?

- Iga ma mączkę w swoim DNA, trudno, żeby było inaczej, wychowując się w Polsce. Jeżeli na ziemi będzie przegrywała, to od wielkiego dzwonu i to będzie sensacja. Ale musimy pamiętać, że nic tak nie napędza rozwoju w tenisie, jak niemoc w ograniu kogoś. Gra Igi jest przez sztaby rywalek drobiazgowo analizowana, dziś wszystko można podejrzeć, i Polkę rozszyfrowano.

Uważa pan, że Iga powinna zmienić styl, który dotąd przynosił owoce, i jednak poszukać nowych rozwiązań?

- Są elementy, które przy jej sprawności można szybko wdrożyć, jak choćby wolej. I na dodatek można to robić w warunkach bojowych z uśmiechem na ustach, bo przecież w pierwszych rundach Iga z rywalkami ma spacerek i zero presji. A jak by coś nie szło, to w każdej chwili może włączyć swój tryb prawa-lewa-prawa. Ale, czy chce coś zmieniać w swojej grze, nie wiem, to już pytanie do Tomasza Wiktorowskiego.

Jak duże zmiany na przestrzeni lat zaszły w tenisie Igi?

- Zniknęło z niego kilka elementów, jak choćby skrót beckhendowy, który odgrywał dużą rolę w sukcesie pierwszego Rolanda Garrosa, w 2020 roku. Teraz jest w nim przede wszystkim siła, granie zza linii końcowej, szukanie dużego tempa, natomiast skrót i gra przy siatce zanikły niemal zupełnie.

Teraz Iga do siatki biega, jak zmusi ją rywalka.

- Jej tenis zrobił się monotonny.I trzeba też wziąć pod uwagę, że będzie coraz starsza. Co chwilę się przecież słyszy, że jest przemęczona, że za dużo turniejów. Ale skąd to przemęczenie? Były lider rankingu ATP i mistrz olimpijski z Sydney Kafielnikow sobie zresztą z niej zakpił, że przecież grała w sezonie łącznie przez 18 tygodni – to w sumie niedużo, jak na 52 w roku. Zdarzało się, że między turniejami miała po 2-3 tygodnie wolnego. Można w tym czasie wyjechać na urlop, odpocząć, pobawić się…

Iga jest na to chyba zbyt „profesjonalna”.

- Być może. Ona nawet jak wygrywa 6:2, 6:2, to zawsze gra na cały gwizdek. Przypomina w tym Nadala, zawsze pełny ogień. Hiszpan z tym stylem i tak wytrzymał długo, różne są domysły, jak się regenerował, tego nie wiemy, może jak w biografii Agassiego, który zaczynał dzień od strzykawki? Idze daleko jeszcze do takich, jak Djoković. To jest mistrz świata ekonomii na korcie, do połowy turnieju gra tak, że wszyscy się zastanawiają, w jakiej jest formie. I w wieku 35-36 lat też wygrywał po dwa szlemy. Czy wyobrażamy sobie Igę w tenisie w tym wieku, bez ewolucji stylu gry?

Była faworytką na igrzyskach w Paryżu, zdobyła medal, ale jednak przegrała półfinał z Quinwen Zheng. To sukces czy porażka?

- Chinka rzeczywiście zagrała wyjątkowy turniej. Dobrała sobie specjalny sztab pod nawierzchnię ziemną i wykazała się świetną formą psychofizyczną. Iga niby przechodziła kolejne rundy, ale była w tym jakaś niepewność, dużo błędów, a to serwis nie chodził, a to w każdym meczu jakiś element szwankował. Męczyła się i psychicznie, i fizycznie. Za dużo spoczywało na barkach tej dziewczyny.

Iga była wyraźnie sparaliżowana presją zdobycia złotego medalu - nie dla siebie, ale dla Polski.

- Po paru piłkach z Chinką poczuła, że może być ciężko - doszły własne oczekiwania, igrzyska, to spanie poza wioską, idealne warunki jak w Roland Garros, a tu nagle świadomość, że mecz ucieka. Podjęła kilka dziecinnych wręcz decyzji na korcie, że niejeden raz w studiu Eurosportu łapaliśmy się za głowy, pytając, czy ktoś nam Igę porwał, gdzie ona jest? Najlepszym podsumowaniem była sytuacja po ostatniej piłce, gdy próbowała zakwestionować, czy drugi serwis Chinki zmieścił się w karo, choć piłka trafiła idealnie, bez dyskusji. Widać było przerażenie w jej oczach, że to już po zabawie, że to koniec. Nie podała przy tym ręki sędzinie - zawrzało o tym na świecie, tylko nie u nas - a to był efekt tego przerażenia i tę babkę szybko uznała za winną całej sytuacji i ją skreśliła. Chwała jej, że pozbierała się w meczu o brąz ze Schmiedlovą, ale Słowaczka już była rozbita wcześniej, osiągnęła maksimum dochodząc do półfinału.

US Open pokazało, że ci, którzy rządzili na igrzyskach, nie zawojowali Nowego Jorku, w tym Iga. Było za mało czasu?

- To prawda, wszyscy polegli. Rytm był zaburzony, a tu zmiana nawierzchni, piłek, czasu mało, trzy tygodnie. Djoković z Alcarazem zagrali fenomenalny finał i obaj bardzo szybko zapłacili za to cenę, pozostali medaliści też. I Musetti, i Vekić, Zheng z Igą i tak doszły do ćwierćfinału, ale nie miały wiele do powiedzenia z Sabalenką i Pegulą. W sezonie z igrzyskami albo jesteś mądry i dobrze układasz plan, albo jak Sabalenka - odpuszczasz igrzyska i Wimbledon, nastawiasz się na jesień, no i wtedy wymiatasz.

Będzie trudno pokonać Białorusinkę w jesiennych turniejach w Azji?

- Jak tylko ma ten dobry nastrój, Aryna gra w tej chwili w takim tempie, że w historii takiej szybkiej nie było. Podczas US Open gdzieś w mediach społecznościowych było zdjęcie podzielone na 4 kostki - Sabalenka, Alcaraz, Djoković i Sinner, a przy każdym średnia prędkość ich forehandów; panowie mieli 128 km na godzinę, a ona 129. Nie wiem, czy to był żart, czy na serio, ale oddaje siłę i szybkość jej gry. To wzięło się też stąd, że Sabalenka poprawiła technikę biegania, żeby para nie poszła w gwizdek. A jak się dobrze ustawiasz, to twoje uderzenia mają inną wartość.


„Wyobraźmy sobie, że pozbawiamy kibiców i sponsorów meczów numeru jeden i dwa, czyli Świątek z Sabalenką, gdy ich finał w Madrycie uważany jest powszechnie za najlepszy spektakl w tym roku, oglądało się go z wypiekami na twarzy. Odcięcie Białorusinek i Rosjanek spowodowałoby, że wycofa się reszta sponsorów, na trybunach sto osób, zaczną padać kolejne turnieje”.



Jestem ciekawy pana opinii, czy Sabalenka - ściskająca się onegdaj z Łukaszenką - i inni tenisiści z Rosji i Białorusi w ogóle powinni uczestniczyć w tourze. Z powodu agresji na Ukrainę w niektórych dyscyplinach reprezentacje tych państw są wykluczone z rywalizacji, w tenisie grają wszyscy jak gdyby nigdy nic.

- Sabalenka to jeszcze nic, najlepszą propagandzistką „batiuszki” była Azarenka, on chciał ją nawet usynowić, taka była mu bliska! Wracając do meritum, mamy tu oczywistą niekonsekwencję, jak w wielu dziedzinach życia. To tak jak z dopingiem Jannika Sinnera - niby złapany i ukarany, ale tylko trochę i generalnie ułaskawiony i niewinny. Musimy mieć świadomość, że wielkim tenisem rządzą polityka i wielkie pieniądze. Proszę policzyć, co zostanie, jak z Top 50 rankingów tenisistek i tenisistów wykreślić Rosjan i Białorusinów. Dzisiaj u mężczyzn mamy trójkę, w tym Miedwiediewa i Rublewa, ale u pań mamy aż 11 zawodniczek! I wyobraźmy sobie, że pozbawiamy teraz kibiców i sponsorów meczów numeru jeden i dwa, czyli Świątek z Sabalenką, gdy ich finał w Madrycie uważany jest powszechnie za najlepszy spektakl w tym roku, oglądało się go z wypiekami na twarzy. Zważywszy, że damski tenis i tak kuleje, sponsorów niewielu, kibiców też, to jeszcze odcięcie Białorusinek i Rosjanek spowoduje, że wycofa się reszta sponsorów, zaczną padać turnieje, bo przecież zarabiamy na biletach, mecz przyciągnie pełne trybuny, zainteresowanie transmisjami, w innym wypadku mamy sto osób na trybunach i nie ma na co patrzeć.

Czyli musieli zostać? W Wimbledonie w 2022 roku nie mieli prawa grać i turniej się nie zawalił, sport nie znosi próżni, na ich miejsce pojawią się młodzi, nowe gwiazdy.

- Moim zdaniem zabrakło twardej i konsekwentnej decyzji od początku wojny. MKOl i wszystkie związki sportowe powinny wówczas jasno i wyraźnie powiedzieć jedną rzecz: kara musi być wymierna i odczuwalna - nie ma i nie będzie w sporcie żadnych Rosjan i Białorusinów, dopóki te państwa prowadzoną wojnę z Ukrainą. Jest szlaban, przełykamy ślinę, a świat nie lubi próżni, szansę dostaną inni, młodzi. I to miałoby sens. Teraz już na to za późno, wojna weszła ludziom w krew, jak nas bezpośrednio nie dotyczy, to oglądają ją już jak „Na wspólnej”. Więc mamy wersję „light” - nie wywalimy was, bo wszyscy stracą, ale morda w kubeł, i cieszcie się, że możecie grać i zarabiać. Już nie mogą być tylko tacy głośni, chodzić opatuleni w ruskie flagi.

Napomknął pan o sprawie Sinnera. Działanie Tennis Integrity Unit, która nikogo nie poinformowała, że w organizmie lidera rankingu znaleziono niedozwoloną substancję - wtartą mu przez masażystę, który leczył nią palec - jest skandalicznie niekonsekwentne. Nasz Kamil Majchrzak i kilku innych mniej znanych tenisistek i tenisistów w podobnej sytuacji nie mogło liczyć na taryfę ulgową.

- Wracamy do Sabalenki, polityki i pieniędzy. Oczywiście oburzenie innych jest uzasadnione. Sinner powinien zostać od razu zawieszony, no stary trudno, źle dobrałeś ludzi, musisz ponieść konsekwencje. A z drugiej strony mamy numer 1 na świecie i pełne trybuny, nawet jeżeli finał w Nowym Jorku z Fritzem był bezbarwny jak całe tegoroczne US Open. To teraz zastanówmy się, jakie korzyści dawał ATP Majchrzak? No żadne. A jak swego czasu za zażywanie meldonium skasowano Szarapową - choć lekarz tłumaczył, że do grudnia można było stosować, a ona wpadła w styczniu – od razu wycofali się wszyscy sponsorzy, tylko jeden się ostał, Head. Teraz groziło to światowej „jedynce”, więc ją uchroniono. To w sumie przygnębiające, ale taki jest tenisowy świat.

Przeszliśmy do męskiego tenisa, w którym Hubert Hurkacz po pięciu latach rozstał się z trenerem Craigiem Boyntonem. To dobry moment na taką rewolucję?

- Myślę, że o jakieś dwa lata za późno. Było im razem wygodnie, jestem 7. na świecie, krytyki zero, nastąpiło samozadowolenie. Ale trudno było nie dostrzec problemów, że nie może odczarować Australii, że przegrywa co roku w 2. rundzie US Open, że zawsze zaplątuje się w jakieś pięciosetówki, zakopuje z tyłu kortu i rzeźbi jak Hiszpanie, a wydatek energetyczny jest niewspółmierny do efektu. Hurkacz to taki dubel Zvereva – wygrywającego mniejsze turnieje, nie wytrzymującego w Wielkim Szlemie. Owszem, był półfinał Wimbledonu trzy lata temu - po wygraniu z kulawym Federerem, którego każdy by wtedy pokonał. Dla mnie osobiście bolesne było obserwować, jak Hubert nie wykorzystuje potencjału - świetnego serwisu, wzrostu, bezbłędnego bekhendu, dobrego biegania czy chęci gry przy siatce.

Hurkaczowi potrzebny jest impuls, żeby go ukierunkować na dobrą ścieżkę, bardziej ofensywną. Fot. Andrew Schwartz/SIPA/PressFocus


Zagadką też jest, kiedy Hurkacz dojdzie do pełnej dyspozycji po kontuzji kolana odniesionej w Wimbledonie.

- I to mnie właśnie niepokoi. Huberta przez te wszystkie lata omijały poważne kłopoty ze zdrowiem, jakieś drobniutkie kontuzje lizał tylko. Stara i sprawdzona prawda lekarska mówi, że w sporcie zawodowym, jak przytrafi się jedna duża kontuzja, to organizm zaczyna się sypać. Na dodatek Hurkacz wznowił grę za wcześnie w turniejach amerykańskich, podobno przycisnął go Boynton, no bo chciał się pokazać u siebie, w Stanach. I przy 30-tu stopniach i 90-ciu procentach wilgotności Hubert biegał w kalesonach kompresyjnych. Matko, to przecież jakby go do piekła wrzucili! Z przyjemnością gry w tenisa nie miało to nic wspólnego. Na pewno nie może teraz przesadzać z liczbą turniejów i obciążeń, bo jak będzie chciał oszczędzić prawe kolano, to pójdzie lewe biodro…

Na razie Hurkacz nie ogłosił nazwiska nowego coacha. Kto mógłby zapalić iskrę w - mam wrażenie - nieco zbyt „ospałego” na korcie Huberta?

- Sytuacja jest trudna, jedyna nadzieja, że znajdzie kogoś rozsądnego. Kandydatów na pewno nie brakuje, bo Hubert jest pokorny i pracowity, to idealny podopieczny -nie tak jak Djoko, który krzyczy na wszystkich. Są trenerskie gwiazdy, jak Goran Ivanisević czy Brad Gilbert – ale ich bym nie brał; to są oszołomy z ogromnym ego, którego na pewno nie potrafiliby schować do kieszeni. Jest jeszcze Magnus Norman, preferujący inny styl grania, ale cichy, spokojny, byłby krok za zawodnikiem, a nie przed nim, uważam, że to dobrze.

W Polsce nie ma odpowiedniego kandydata?

- Może byłby, Łukasz Kubot, jako wytrawny deblista z umiejętnością gry wolejem. Tylko że on nie ma doświadczenia, może nie mieć oka do pewnych rzeczy. W każdym razie Hubertowi potrzebny jest impuls, żeby go ukierunkować na dobrą ścieżkę, bardziej ofensywną, wykucie stylu pod potężny serwis i forehand, co w US Open pokazał Jack Draper, dochodząc do półfinału, nawet kosztem poświęcenia na to kilku turniejów, zrobienia kroku w tył, by ruszyć z nowym impetem.

Rozmawiał Tomasz Mucha


Lech Sidor