Sport

Ruch Chorzów

Rozmowa z prezydentem Chorzowa, Szymonem Michałkiem 8528 znaków


Prezydent Chorzowa Szymon Michałek (na pierwszym planie) nie wstydzi się swojej kibicowskiej przeszłości. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Ruch się nie podda

Rozmowa z Szymonem Michałkiem, prezydentem Chorzowa


Nowy prezydent Chorzowa Szymon Michałek ma 39 lat. Od młodości związany jest ze środowiskiem kibiców Ruchu. To on założył i prowadził sektor rodzinny na stadionie. Jednocześnie przez kilkanaście lat pracował w działach analitycznych międzynarodowych korporacji finansowych. Nigdy nie ukrywał, że marzy mu się nowy stadion dla „Niebieskich”. Co właściwie oznacza dla Ruchu fakt, że został nowym prezydentem miasta?


Czasem szkoda, że czas się nie zatrzymuje... Ruch ostatnimi laty stworzył piękną historię: po trzech spadkach - trzy awanse. To robiło wrażenie. Niestety, spadek znów się teraz przytrafił. Przeżył pan to boleśnie?

- Spadek przetrawiłem w duchu po porażce Ruchu z Widzewem w Łodzi. To było jeszcze w październiku, w 12. kolejce. Wtedy wiedziałem, czułem, że Ruch właśnie spada z ekstraklasy... Pamiętam, że napisałem wtedy do Tomasza Foszmańczyka, byłego kapitana Ruchu. Odpisał, że spokojnie, że jeszcze dużo meczów... Ale to właśnie był ten moment, kiedy opłakałem spadek. To, że do niego doszło, nie było więc dla mnie zaskoczeniem. Żeby się utrzymać, trzeba było wygrywać u siebie i remisować na wyjeździe, a myśmy remisowali u siebie i przegrywali na wyjeździe... Nie było z czego uderzyć, matematyka była brutalna. Przyjście trenera Janusza Niedźwiedzia zmieniło optykę. Wydaje mi się, że zabrakło mu kilku tygodni, dwóch-trzech, żeby tę ligę utrzymać...

Z tego powodu dzisiaj jestem zły na los. Uważam, że gdyby Niedźwiedź przyszedł niewiele wcześniej Ruch by się utrzymał. Drużynę mamy moim zdaniem taką, która byłaby w stanie przy tym trenerze osiągnąć lepszy wynik. Skład, który kończył tę ligę, absolutnie nie był składem na spadek.


Chciałby pan, żeby Janusz Niedźwiedź został?

- Absolutnie tak. Uważam, że to trener, który jest w stanie wprowadzić Ruch z powrotem do ekstraklasy.


Jeśli tak, to widzi pan szansę walki o awans od razu!

- Słyszę, że żeby zbudować dobrze funkcjonującą drużynę, trener potrzebuje dwóch lat. Dlatego powinniśmy podejść do tego bardzo spokojnie. Obecnie w I lidze jest bardzo długa kolejka klubów, które chcą grać w ekstraklasie. Jeśli rozbujamy ambicje i nastroje na natychmiastowy awans, a tego nie będzie - to wszystko klapnie. Czy my finansowo jesteśmy już teraz gotowi na ten awans, to czas pokaże. To wiele rozmów i zakulisowych działań, które dotyczą organizacji klubu. Źle byłoby zmarnować ten czas. Staram się szukać pozytywów: Ruch przeżył spadek i zyskał dzięki temu wiedzę. W USA, gdy szuka się do pracy dyrektorów w sektorze finansowych, sprawdza się, czy mają w CV przejście przez upadłość spółki. Oni wiedzą, jakie mechanizmy funkcjonowały w spółce, która upadła i mogą z tej wiedzy skorzystać w nowej pracy. To cenne doświadczenie. Tak samo jest z Ruchem. Ten klub się nie podda. Nigdy.


Ruch może liczyć na wsparcie miasta na dotychczasowym poziomie? Miasto jest największym akcjonariuszem spółki, ma niespełna 36 procent akcji.

- Miasto będzie pomagać jak potrafi. W spadku po poprzednim prezydencie zastałem obietnicę, że Ruch po wyprowadzce z Cichej będzie mógł liczyć na finansowanie wynajmu innego stadionu przez miasto. Taka deklaracja padła, a problem polega na tym, że za tą deklaracją nie poszły czyny. Obietnicy nie uwzględniono w budżecie. Dostałem więc kukułcze jajo. Żeby uwzględnić to, co było Ruchowi obiecane, muszą zostać przeprowadzone odpowiednie procedury, musi to przegłosować Rada Miasta Chorzów. Będę proponował taką uchwałę i mam nadzieję, że radni się przychylą.

Umowa ze Stadionem Śląskim została podpisana na cztery lata. Nie zamykałbym się jednak w sytuacji Ruchu na inne stadiony, chodzi przecież o koszty choćby ochrony albo sprzątania. Śląski to ogromny stadion.


Jakie inne stadiony wchodzą w grę: Piasta? Podbeskidzia?

- Jak najbardziej. Trzeba rozmawiać. W tych klubach były zmiany. Na przykład w Gliwicach też jest nowa pani prezydent (Katarzyna Kuczyńska-Budka - przyp. PC), będzie nowy prezes (na razie obowiązki Grzegorza Bednarskiego przejął Grzegorz Jaworski - przyp. PC). Jeszcze nie rozmawialiśmy, ale na spotkaniu w ramach Górnośląskiego Związku Metropolitarnego wymieniliśmy się z panią prezydent telefonami. Oczywiście trzeba pamiętać, że granie w innym mieście niż siedziba klubu, jest niemile widziane, choć możliwe przy wyjątkowych sytuacjach. U nas była wyjątkowa: straciliśmy świeczki.

Wróćmy do finansowania Ruchu. Uważam, że nam wszystkim zależy – właścicielom klubu, kibicom, miastu – żeby Ruch jak najszybciej awansował do ekstraklasy, bo dzięki pieniądzom z Canal Plus jest po prostu bardziej samodzielny. Gra w I lidze będzie nas zwyczajnie więcej kosztowała. Trzeba pamiętać, że idąc z czwartego poziomu do ekstraklasy była inna perspektywa: kontrakty zawodników były niższe. Przy spadku z ekstraklasy ciężko piłkarzowi zejść na pierwszoligowy poziom płac. Utrzymanie mocnego składu więc kosztuje... Powiem szczerze: nie stać nas na dłuższy pobyt w I lidze niż dwuletni.


Muszę spytać o nowy stadion Ruchu. Co dalej?

- Czasy są niepewne. Odkładanie czegoś na później niesie za sobą ryzyko; w pewnym momencie może się zdarzyć, że tego rodzaju tematy z różnych powodów zostają zarzucone. Nie chcę do tego dopuścić, bo ten błąd został popełniony w Chorzowie w 2016 roku. Można uczyć się na własnych błędach, ale wolałbym uczyć się na błędach poprzedników. Jedno jest pewne: będę się starał tak działać żeby ten stadion wybudować. Zrobię wszystko, żeby tak było.


Gdzie miałby powstać?

- Odpowiedź może być tylko jedna: na Cichej. Są różne koncepcje, zapytania, ale tak naprawdę, choć lokalizacja tego miejsca rzeczywiście jest wyjątkowa atrakcyjna - to właśnie dlatego to najlepsze miejsce również na nowy stadion. Wiadomo, że żeby ten stadion postawić potrzebne są dotacje z budżetu centralnego. Staram się dobić do ministerstwa, co nie jest łatwe, rozmawiam z przedsiębiorcami. Zaprosiliśmy wiceministra Ireneusza Rasia (z Ministerstwa Sportu i Turystyki – przyp. PC) na jeden z meczów, niestety nie dojechał. Byli jego współpracownicy. Rozmawiam z ministrem Michałem Gramatyką (sekretarzem stanu w ministerstwie cyfryzacji – przyp. PC), europosłami Łukaszem Kohutem i Izabelą Kloc, posłanką Mirosławą Nykiel. Podkreślam na każdym kroku, że wybudowanie tego stadionu to potrzeba społeczna. To nie jest przesada: Ruch ma wielką społeczną wartość i daje radość bardzo wielu ludziom. Wystarczy przypomnieć sobie niezwykłą statystykę: na meczu Ruchu z Widzewem na Stadionie Śląskim wśród 50 tysięcy widzów było aż 12 tysięcy dzieci do 18 roku życia! To jest bardzo dużo, niektóre kluby nie mogą nawet marzyć o takiej frekwencji, biorąc pod uwagę wszystkich widzów. Lata pracy dają efekt...


Czy można powiedzieć coś o dacie rozpoczęcia budowy?

- Rozmawiamy o tym na posiedzeniach Górnośląskiego Związku Metropolitarnego, staram się zainteresować tematem firmy działające w Regionalnej Izbie Gospodarczej. Chodzi o pozyskanie finansowania z różnych źródeł. O wszystkich moich działaniach i terminach nie chcę mówić, na szczegóły przyjdzie czas.


Jak duży powinien być nowy stadion?

- Myślę, że Ruch powinien dysponować stadionem o pojemności 20-25 tysięcy. Pojemność na 15 tysięcy ograniczałaby klub i związaną z nim społeczność. Na Śląskim mieliśmy w minionym sezonie cztery mecze, na który przyszło więcej niż 30 tysięcy ludzi. Udało się w Chorzowie zbudować coś bardzo unikatowego. Zrobić mecz na 50 tysięcy kibiców w XXI wieku – to jeszcze nikomu się w Polsce nie udało. Przypomnę jeszcze, że w XX wieku rekord frekwencji też należał do Ruchu: na spotkanie z Gwardią Warszawa w 1973 roku przyszło na Śląski aż 85 tysięcy ludzi.


Wiem, że docenia pan historię i tradycję Ruchu. Dowiedziałem się, że gdyby mógł pan wybrać kogo zaprosić na kolację, byłby to m.in. Ernest Wilimowski, as Ruchu z lat 30.

- Przerastał swoją epokę, bił niezwykłe rekordy, wbił choćby dziesięć goli w ligowym meczu albo cztery bramki Brazylii podczas mistrzostw świata... Był geniuszem, a przy tym miał niezwykłą osobowość. Żałuję, że nie mogłem go poznać.


Dziś jest pan prezydentem Chorzowa, ale niektórzy kojarzą pana przede wszystkim jako bębniarza na trybunach w sektorze rodzinnym. Przeszkadza to panu?

- W ogóle! Nie muszę nikomu nic udowadniać. Zdałem egzamin: 55 procent mieszkańców Chorzowa mi zaufało. Poza tym nie jestem cesarzem, tylko prezydentem miasta, moja praca polega m.in. na rozmawianiu z ludźmi. A bębny? Nie wstydzę się tego, wręcz przeciwnie. Mam pasję, do dziś na meczu staram się w sektorze z dziećmi przynajmniej jedną połowę bębnić (uśmiech).


Rozmawiał Paweł Czado