Rozliczne wojenki ministra Nitrasa
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Może minęły ze trzy tygodnie, jak w tym miejscu ubolewałem nad zestawem ministrów sportu w Polsce, który to zestaw w pewnej części – między innymi z przyczyn kryminalnych – niekoniecznie miło pachniał, a ponadto niewiele do kondycji polskiego sportu wyczynowego wnosił. Fakt, swoistego kolorytu nie brakowało, bo – trzeba trafu – dominowali w tym towarzystwie ludzie na swój sposób nawiedzeni, ze skłonnościami do krzyku i rozdawania razów na lewo i prawo, tudzież wdawania się w rozmaite wojenki, nie wykluczając i tych, które miały oddźwięk międzynarodowy (patrz reakcje FIFA i UEFA na grożenie PZPN-owi przez Lipca czy Drzewieckiego). O innych słabościach już nie wspomnę. No ale prasa miała o czym pisać, telewizja i radio o czym gadać, coś się działo.
Bywało, że mieliśmy ministrów spokojniejszych, ale ponieważ najwyraźniej spokój wokół sportu za długo trwać nie może, ostatnio powołano na to stanowiska Sławomira Nitrasa. Od razu było wiadomo, że wesoło być musi. Wystarczyło zresztą przypomnieć sobie go z mównicy sejmowej albo innych okoliczności natury publicznej, by zyskać przekonanie, że będzie ubaw na cztery fajerki.
Rząd ukonstytuował się 13 grudnia 2023 roku, a już dwa dni później kibice (? – znak zapytania jest tu na miejscu) Legii wywiesili transparent „Nitras, zmień dilera”. To następstwo jego słów dla radia TOK FM: „Jest chyba jakiś problem z kibicami Legii, bo to jest kolejny raz, kiedy nie dostosowują się do standardów obowiązujących w innych krajach. Jest pytanie, czy nie powinniśmy tych standardów podnieść”.
W głębi serca trudno się nie zgodzić z Nitrasem, że zdałoby się te standardy podnieść, tym bardziej jeśli przypomnimy sobie zagraniczne „występy” legionistów i te przed erą Nitrasa, i te, z którymi mieliśmy do czynienia już za jego kadencji. Po prostu wolelibyśmy, żeby sympatycy stołecznego zespołu nie bili się w Holandii, Anglii, we Włoszech, kiedyś także i w Moskwie, bo to i kary sypią się na Legię raz za razem (pamiętacie puste trybuny na Łazienkowskiej w trakcie meczu z Realem Madryt?), i wstyd idzie w świat.
Poszedł więc minister jeszcze dalej i właśnie ogłosił, że Legia nie dostanie kasy należnej z Polskiej Izby Turystyki za promocję naszego kraju w europejskich pucharach – coś 6 czy 7 mln zł, więc nie w kij dmuchał – no bo jej kibice są niegrzeczni. Odzew z „Żylety” niechybnie nastąpi.
No ale i w Chorzowie pan Sławek też za bardzo życia miał nie będzie, bo nakazał Ruchowi zapomnieć o dofinansowaniu budowy stadionu przy ulicy Cichej, a co obiecał – rzecz jasna gadka-szmatka – ekspremier Morawiecki Mateusz. Tyle że kiedy Nitras był jeszcze posłem, to – powiadają – mocno walczył o dofinansowanie budowy stadionu ukochanej przezeń Pogoni Szczecin, a jeśli nie walczył, to przynajmniej suflował to i owo odpowiednim czynnikom. Skutecznie.
By nie było, że obecny minister w ten czy inny sposób wszedł w konflikty wyłącznie ze światkiem kibicowskim, trzeba nadmienić, że bardzo mocno naraził się środowisku... badmintona, oskarżając w marcu bieżącego roku związek o finansowanie... kampanii wyborczej PIS-u. Poprzez pikniki i inne cuda. Związek zaczął się więc domagać skonkretyzowania zarzutów (gdzie, kiedy i ile?), ale się nie doczekał. Kontrola Ministerstwa Sportu też nie wykazała żadnych nieprawidłowości.
Cóż, pan Sławek najwyraźniej się z tego otrzepał i ruszył dalej. Skądinąd z jeszcze większym przytupem, a pretekstu dostarczyła mu słaba postawa polskich sportowców na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. I oczywiście jeszcze osoba przewodniczącego Radosława Piesiewicza. No! Każdy się wściekał, choć jak sięgnąć do całkiem niedawnej olimpijskiej przeszłości, to trzeba przyjąć, że plama w Paryżu była tylko minimalnie większa niż w Sydney, Atenach, Pekinie, Londynie, Rio de Janeiro. Plama trochę większa, ale za to awantura niebotyczna. Mediom w to graj...
W tym jednak przypadku doszły konkrety w postaci wycofywania się spółek Skarbu Państwa z finansowania Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Dlaczego? Najświeższe wydarzenia dowodzą, że dlatego, iż PKOl jest „be”. A dlaczego jest „be”? Bo nie jest nasz. Znaczy nie przez naszego jest zawiadywany, tylko przez kumpla Sasina, byłego wicepremiera. Wszystkie grzechy, niedoróbki i pazerność miały zostać ujawnione na wtorkowym posiedzeniu zarządu PKOl, które zarazem miało pogrążyć Piesiewicza i być zaczątkiem odnowy. Jak się skończyło? Ano jednobrzmiącym komentarzem, że Nitras przestrzelił. I słowami jednego z oponentów Piesiewicza: „Efekt jest taki, że jak przed zarządem zastanawialiśmy się, czy opozycja ma szansę na większość, tak teraz nie wiemy, czy stanowimy chociaż 20 procent zarządu. Dziś dominuje przekonanie, że Nitras nie miał racji i że Piesiewicz wygrał”.
Końca oczywiście jeszcze nie widać, ale wpada się w pułapki wtedy, kiedy wojny prowadzi się bez uzbrojenia (merytorycznego), za to krzykiem i straszeniem. Celów – choćby najbardziej zbożnych – się nie osiąga, autorytet się kruszy, a i śmieszność coraz bliżej...