Sport

Rozbiórki nie było

Drugą kolejkę 1. ligi zakończył poniedziałkowy mecz Arki z ŁKS-em, a więc najbardziej „obitych” zespołów minionego sezonu.

ŁKS nie dał rady w Gdyni. Przed trenerem Jakubem Dziółką sporo pracy. Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus

ŁKS grał w ekstraklasie katastrofalnie i spadł z hukiem. Z kolei Arka w niewiarygodny sposób roztrwoniła punktową przewagę w rundzie zasadniczej, a potem także zaprzepaściła szansę na powrót do elity, mimo że w obu meczach barażowych była gospodarzem.

Wszystko w rozsypce

ŁKS jako ostatnia drużyna z trzech najwyższych lig rozpoczęła sezon. Ostatni przed spadkiem mecz ze Stalą Mielec łodzianie akurat wygrali, co dało cień nadziei na lepszą przyszłość. Arka zaczęła sezon od porażki w Rzeszowie, jednak przerwała passę pięciu przegranych i pokonała spadkowicza 2:1. Zasłużenie, bo ŁKS jest jeszcze „w przebudowie”, jak utrzymują szefowie klubu i nowy trener, chociaż bardziej pasowałoby tu określenie „w proszku”, albo „w rozsypce”.

Po sezonie klub pożegnał się z 13 zawodnikami, którzy grali w rundzie wiosennej. Za niektórymi nikt nie płakał, ale kilku szkoda, w tym na pewno Kaya Tejana, który grał w jeszcze w przedsezonowym sparingach. Menedżer znalazł mu jednak klub (II-ligowy francuski USG Dunquerque) i zamiast pojechać z kolegami do Gdyni, lubiany w Łodzi piłkarz pożeglował do portu w Dunkierce. ŁKS opuścili też obaj bramkarze (Arndt i Bobek), więc spodziewano się debiutu Huberta Idasiaka, który po sześciu latach w Neapolu zjechał do kraju, jak mawiają wracający do domu emigranci. W Gdyni zagrał jednak Łukasz Bomba, 20-latek ze Zduńskiej Woli, który do Łodzi trafił rok temu okrężną drogą przez Częstochowę i grał w II-ligowych rezerwach. Jego awansu do pierwszej drużyny można się było spodziewać, bo w sparingach był podstawowym bramkarzem. Zaczął fatalnie, bo pierwszy jego kontakt z piłką w meczu w Gdyni, to wyjęcie jej z siatki po strzale Michała Marcjanika w 7. minucie, ale później spisywał się bodaj najlepiej z całej defensywy. Co z tego, że Adrien Louveau w doliczonym czasie pierwszej połowy strzelił dającego wyrównanie gola meczu (głową z piruetem w wyskoku)? Stopera rozlicza się wszak z tego, jak broni dostępu do bramki, a tymczasem nie nadążył on z interwencją przy obu golach rywala.

Liczy się wynik

Pierwsza połowa była wyrównana, nie tylko dlatego, że zakończyła się wynikiem 1:1. Po przerwie jednak gospodarze opanowali boisko, a ŁKS nie był w stanie stworzyć sobie żadnej sytuacji. Im bliżej końca, tym przewaga miejscowych była wyraźniejsza. Dopiero w 88. minucie (ale jeszcze 10 minut przed końcem, jak się okazało) zadali oni decydujący cios. Trafił Kacper Skóra, który stracił status młodzieżowca, a zatem prawo do miejsca w pierwszym składzie, ale wprowadzony na boisko z ławki nie zawiódł, zdobywając swoją pierwszą „dorosłą” bramkę o wartości trzech punktów.

W przeciwieństwie do ŁKS-u, w którym w Gdyni zagrało 7 debiutantów, Arka nie rozwiązała poprzedniej drużyny. Został przede wszystkim trener, wzmocnienia okazały się skuteczne, bo Michał Rzuchowski, Tornike Gaprindaszwili i 19-letni Kamil Górecki byli pewnymi punktami zespołu. Mimo katastrofy na końcu poprzedniego sezonu, w Gdyni niczego nie zburzono; wzmocniono tylko konstrukcję budowli.

- Wygraliśmy ten mecz zaangażowaniem. W tej sytuacji usterki taktyczne schodzą na dalszy plan - mówił trener Wojciech Łobodziński. Szkoleniowiec ŁKS-u Jakub Dziółka narzekał z kolei na brak intensywności w grze (cokolwiek miałoby to znaczyć) i mógł tylko obiecać, że w następnym spotkaniu z Górnikiem Łęczna będzie lepiej.

W nowej dla siebie roli komentatora TVP wystąpił Adam Marciniak, który jest wychowankiem ŁKS-u, debiutował w tym zespole 17 lat temu i wiosną skończył karierę, ale największe sukcesy odnosił w Gdyni, gdzie z Arką zdobył Puchar Polski i dwukrotnie Superpuchar, rozgrywając w ciągu pięciu sezonów więcej meczów niż w macierzystym ŁKS-ie. Wiadomo było, że w każdym przypadku wygra „jego” drużyna, chociaż na remis też by się zgodził.

Wojciech Filipiak