Sport

Rors wciąż wprawia w osłupienie

Rory McIlroy to supergwiazda golfa. Wygrywał już niemal wszędzie, a teraz po raz pierwszy triumfował w słynnym kalifornijskim Pebble Beach.

Rory z imponującym trofeum. Fot. Facebook AT&T Pebble Beach Pro-Am

Rory z imponującym trofeum. Fot. Facebook AT&T Pebble Beach Pro-Am

Urodził się w Holywood w Irlandii Północnej – nie mylić z Hollywood, filmową dzielnicą Miasta Aniołów. Kiedy był mały, jego mama zaczęła wołać na niego Rors. Oprócz tego, że grał w golfa, uwielbiał kopać piłkę, najmniej lubił w szkole angielski, a jego pierwszym idolem był Tiger Woods. Od najmłodszych lat wprawiał innych w osłupienie. Mimo upływu czasu z powodzeniem robi to dalej.

Rodzinny biznes

Podobnie jak wiele cudownych dzieciaków mały Rory został zaszczepiony życiową pasją przez oszalałego na punkcie golfa ojca. Grający z zerowym handicapem Gerry, podarował synowi pierwsze plastikowe kije, kiedy ten miał ledwie dwa lata. Szkrab machał nimi z taką mocą, że natychmiast je połamał. Tata szybko znalazł rozwiązanie i obciął starego „Johna Lettersa” do kuriozalnej długości, gdzie trzonek kija był długości... uchwytu. Kiedy rodzice zorientowali się, jakim talentem obdarzona jest ich latorośl, nadzorem nad edukacją golfową Rorsa zajęła się cała rodzina – rodzice, armia wujków, dziadków i innych krewnych. Aby pokryć niemałe wydatki związane z grą i podróżami, ojciec dorabiał, pracując na dwie zmiany jako barman, w Holywood i Belfaście, a mama Rosie zarabiała podczas nocnych zmian w pobliskiej fabryce. Jedną z wielu kluczowych postaci był ojciec Gerrego – Jimmy, który będąc świetnym golfistą, często grywał z wnukiem. Podobną funkcję pełnili wujkowie: Brian i Colm, którzy często wspominali zwolnienia ze szkoły, jakie wypisywali przyszłej gwieździe golfa. Dodatkowo opiekowali się oni juniorem w domu, kiedy rodzice musieli pracować. Ich wychowanek wtedy również nie próżnował, a jego ulubionym treningiem było granie piłek golfowych z dywanu w przedpokoju do otwartych drzwi pralki w łazience. Tak więc opieka nad zdolnym brzdącem stała się w pewnym sensie rodzinnym biznesem, gdzie kluczowe były tip-top logistyka, zgranie w czasie i podział obowiązków. Wkrótce tę drużynę wspierał też sztab fachowców na czele z pierwszym trenerem z Holywood Golf Club, Michaelem Bannonem i takimi sławami jak rodak Darren Clarke czy Anglik, Sir Nick Faldo.

Dobre... dobrego początki

Jak wieść niesie, zaraz po tym, gdy dostał pierwsze plastikowe kije, dwulatek huknął kruchym driverem na 40 metrów, dając swoim rodzicom wiele do myślenia. W wieku dziewięciu lat trafił pierwszą hole-in-one. Jako 12-latek miał zerowy handicap, a przechodząc na zawodowstwo, spadł on do abstrakcyjnej wartości +6. Kilka dni przed 16. urodzinami, podczas prestiżowego British Masters na polu Forest of Arden, debiutował w profesjonalnym turnieju. W tym samym roku, na Old Course Dunluce Links w Royal Portrush, który nie należy do łatwych, wykręcił do dzisiaj rekordową rundę 61. Jako 17-latek po raz pierwszy przeszedł cut turnieju European Tour, podczas Dubai Desert Classic, gdzie zajmując 52. miejsce, nie mógł przyjąć 8 tysięcy euro nagrody, ponieważ wciąż był amatorem. To tylko mała próbka jego umiejętności. Wkrótce dostrzegła go szersza publiczność.

I świat o nim usłyszał

136. The Open rozgrywany był na polu Carnoustie Links, uznawanym za najtrudniejszą z aren tego najstarszego turnieju golfowego planety Ziemia. Okazało się, że w pamięć kibiców golfa wbiły się wtedy dwie postaci. Najpierw uwagę całego świata przykuł 18-letni amator, który pierwszego dnia zmagań jako jedyny zagrał rundę bez jednego bogeya, a 68 uderzeń uplasowało go na trzeciej pozycji, trzy uderzenia za liderem i jeden punkt przed słynnym Tigerem. To robiło wrażenie. Na koniec musiał jednak zadowolić się 42. miejscem, zgarniając najcenniejsze dla siebie wyróżnienie – srebrny medal dla najlepszego amatora. Pełni szczęścia dopełnił Padraig Harrington, zostając pierwszym irlandzkim triumfatorem tego zacnego turnieju. Był to milowy krok w karierze McIlroya. Dwa miesiące później, 18 września 2007 roku, przeszedł na zawodowstwo tuż po ostatnim amatorskim występie podczas zwycięskich dla drużyny USA zawodów Walker Cup w północnoirlandzkim Royal County Down Golf Club. Już w drugim profesjonalnym turnieju, podczas Alfred Dunhill Links Championship, był trzeci, zostając jednocześnie najmłodszym graczem w historii, który zapewnił sobie kartę na European Tour. Na pierwszy zawodowy triumf czekał do lutego 2009 roku, zwyciężając w kultowym Dubai Desert Classic. W tym samym roku popisał się jeszcze 10. miejscem w US Open i trzecim w PGA Championship. Już ostrzył sobie pazury na trofeum po drugiej stronie Atlantyku.

Wybuchowa wygrana

Na trzy dołki przed końcem drugiej rundy Quail Hollow Championship był dwa uderzenia pod linią cuta. Potrzebował cudu, żeby nie zakończyć walki przedwcześnie. Nie mając wiele do stracenia, wyciągnął czwórkę iron i zagrał najważniejszy strzał w dotychczasowej karierze, 185 metrów pod wiatr, nad wodą, dwa metry od flagi, skąd eagle był już tylko formalnością! Cud się wydarzył, Rory wcelował precyzyjnie w linię odcięcia, a później z szelmowskim uśmiechem podsumował to słowami: „Reszta jest historią”. Dwa kolejne dni były jego nieprawdopodobnym popisem. W sobotę wykręcił rundę dnia 66. Niedzielne 62 strzały wyśrubowały dotychczasowy rekord arcytrudnego pola Quail Hollow o dwa oczka. Prowadząc jednym strzałem, McIlroy zagrał metrowego eagla na piętnastce, birdie z fairwayowego bunkra na szesnastce, prawie trafił kolejne birdie na siedemnastce, by zakończyć rundę 12-metrowym puttem na birdie! Tłum kibiców oszalał. W sumie podczas niedzielnej potyczki miał na koncie: dziewięć parów, osiem birdie i jednego eagla, a każdy z sześciu ostatnich dołków zagrał trzema strzałami! Tracąc przed finałem cztery strzały do lidera, wygrał z czteropunktową przewagą nad Philem Mickelsonem. Później tak to komentował: „Wydaje mi się, że byłem wtedy w transie. Nie zdawałem sobie sprawy, że zagram 9-10 uderzeń poniżej para. Wiedziałem tylko, że mój nos jest z przodu i starałem się, aby tam pozostał”. Zwycięstwo świętował dwa dni przed 21. urodzinami. Rors został najmłodszym triumfatorem na PGA TOUR od czasów Tigera, pobijając jednocześnie prawie niemożliwą do przytoczenia liczbę innych rekordów.

Na językach

Po pierwszej amerykańskiej wygranej, oprócz czeku na 1 170 000 dolarów, awansu z trzynastej na dziewiątą pozycję w rankingu światowym, sławy i bogactwa, był też gorącym tematem rozmów kolegów po fachu. Sam Tiger przyznawał proroczo: „Nie mam wątpliwości, że ma on wszystkie cechy, aby zostać najlepszym graczem na świecie. To tylko kwestia czasu i zebranego doświadczenia”. Moment później ruszyła lawina. Rory ma obecnie na swoim koncie ponad 40 profesjonalnych wygranych, z czego cztery wielkoszlemowe! Rozpoczynając od US Open w 2011 roku, triumfował w każdym Szlemie, oprócz jednego, ostatnio dość dawno temu, w 2014 PGA Championship. Przed US Open spektakularnie roztrwonił szansę na pierwszy Major. W Masters, mając cztery uderzenia przewagi przed finałową niedzielą, zagrał koszmarne 80 uderzeń, tracąc siedem strzałów na drugiej dziewiątce i spadając boleśnie na 15. miejsce. Kiedy wiele osób zastanawiało się wtedy, czy potrafi podnieść się po takiej traumie, w mig rozwiał te obawy i dwa miesiące później zwyciężył ośmioma uderzeniami w 118 US Open! Na polu Shinnecock Hills został pierwszym graczem w historii, który w jakimkolwiek momencie US Open zszedł do 13 uderzeń poniżej par.

Boskie Pebble Beach

Ostatnio na PGA Tour zwyciężał dziewięć miesięcy temu podczas Wells Fargo Championship. W turnieju, gdzie zapoczątkowana została jego długa lista zwycięstw w lidze za oceanem, triumfował wtedy rekordowy czwarty raz. W listopadzie 2024 roku sięgnął z kolei po trzecie trofeum DP World Tour Championship, czym wyrównał rekord Jona Rahma. Po raz szósty był najlepszy w rankingu ligi. Chwilę później uhonorowano go czwartym tytułem Gracza Roku DP World Tour, po tym jak rok wcześniej ten zaszczyt spotkał Adriana Meronka. Teraz po raz pierwszy w karierze wygrał AT&T Pebble Beach Pro-Am i po raz pierwszy triumfował na przez wielu uznawanym za jedno z najpiękniejszych pól świata – boskim Pebble Beach.

W swoim marszu po najnowsze trofeum 35-latek powstrzymał dwa lata starszego przyjaciela – Shane Lowry musiał zadowolić się drugim miejscem, tracąc do kolegi dwa strzały. Na otarcie łez mógł pocieszać się trafieniem podczas pierwszej rundy hole-in-one na spektakularnej, wcinającej się w ocean siódemce. Zresztą Rory nie pozostał dłużny irlandzkiemu koledze z drużyny Ryder Cup, swojego asa zaliczając również pierwszego dnia na piętnastce. Trzecim miejscem podzielili się atakujący wściekle weterani i mistrzowie US Open – 45-letni Amerykanin Lucas Glover i rok młodsza angielska gwiazda Ryder Cup, Justin Rose. Austriak Sepp Straka, który debiutował w starciu drużyny europejskiej z amerykańską w Rzymie, rozpoczynając dzień z jednym uderzeniem przewagi przed oboma Irlandczykami, w niedzielę spadł z trzaskiem aż na siódme miejsce w klasyfikacji.

Dzięki triumfowi Rory stał się pierwszym graczem od czasów Phila Mickelsona, który wygrał 27 razy na PGA Tour. Został także trzecim zawodnikiem w ciągu ostatnich 30 lat, który zwyciężał 27 razy na PGA Tour i co najmniej w czterech turniejach wielkoszlemowych, dołączając do Mickelsona i Mr. Woodsa. „Osiągnięcie tej liczby jest naprawdę fajne” – powiedział Rors po zwycięstwie. „Myślę, że dla mnie jeszcze większe znaczenie ma to, że tak naprawdę nie gram pełnego harmonogramu PGA Tour. Spędzam czas pomiędzy tym miejscem a DP World Tour. Myślę, że mam na swoim koncie ponad 40 lub 40 zwycięstw na całym świecie, co jest całkiem niezłą liczbą. Tak, zdecydowanie, 27 to fajna liczba na PGA Tour. Mam nadzieję, że będę dalej to powiększał i w którymś momencie tego roku przebiję barierę 30, a potem będę kontynuował tę passę”.

Kasia Nieciak

WYNIKI

Takie widoki tylko w Kalifornii. Fot. Facebook AT&T Pebble Beach Pro-Am

Rory i Pacyfik. Fot. Facebook AT&T Pebble Beach Pro-Am