Rocznica tragedii w Pirenejach
Dokładnie 29 lat temu, 18 lipca 1995 roku, włoski kolarz Fabio Casartelli zmarł w wyniku urazów głowy, których doznał w kraksie podczas 15. etapu Tour de France. To czwarta śmiertelna ofiara Wielkiej Pętli. Do tej pory ostatnia. I oby tak już zostało...
Casartelli nie doczekał 25. urodzin. Trzy lata wcześniej w pięknym stylu zdobył w Barcelonie złoty medal olimpijski w wyścigu ze startu wspólnego. Ten sukces pozwolił mu spełnić kolejne marzenie i podpisać zawodowy kontrakt. Do tego szybko dołożył kolejne, bo wystartował i ukończył Giro d'Italia. Dobra postawa w pierwszej części 1995 roku zaowocowała miejscem w składzie grupy Motorola na największej kolarskiej imprezie na świecie. Na francuskich szosach pomagał takim asom jak Lance Armstrong, Alvaro Mejia czy Steve Bauer.
Rozpoczął się trzeci, ostatni tydzień rywalizacji. Na kolarzy czekał kolejny niezwykle trudny etap w Pirenejach z sześcioma wspinaczkami, w tym na legendarny Tourmalet i do mety w Cauterets. Tragedia wydarzyła się na zjeździe z tej pierwszej, Col de Portet d'Aspet. Casartelli uczestniczył w kraksie z innymi zawodnikami, ale jako jedyny uderzył głową w betonowy blok ustawiony wzdłuż pobocza. Nie miał kasku, bo nie były wtedy obowiązkowe. Leżał w kałuży krwi.Błyskawicznie otrzymał pomoc medyczną, ale w trakcie transportu helikopterem do szpitala przestał oddychać i mimo prób reanimacji zmarł.
Mimo śmierci w peletonie etapu nie przerwano. Pamięć kolarza uczczono następnego dnia, kiedy kolumna wyścigu niczym kondukt żałobny z zawodnikami Motoroli na czele w spokoju i ciszy przejechała od startu do mety. Trzy dni po śmierci kolegi Armstrong, wygrywając w Limoges, zadedykował mu to zwycięstwo. Wkrótce w okolicach miejsca, gdzie doszło do tragedii, postawiono pomnik. To zegar słoneczny, który wskazuje trzy daty - urodziny, śmierć i dzień, w którym Casartelli zdobył olimpijskie złoto.
Po tym śmiertelnym wypadku rozgorzała dyskusja o obowiązku jazdy w kasku przez zawodowców. Lekarze argumentowali, że mając taką ochronę głowy obrażenia Włocha nie byłyby aż tak poważne. Musiało jednak minąć kolejnych osiem lat i dojść do kolejnego dramatu na szosie, żeby Międzynarodowa Unia Kolarska w końcu wprowadziła nakaz noszenia kasków. Stało się to dopiero po tragicznym w skutkach wypadku podczas wyścigu Paryż - Nicea, w wyniku którego poważnych obrażeń głowy doznał Andriej Kiwiliew. Kazach zmarł dzień po przewiezieniu go do szpitala.
Tom Simpson
To najsłynniejszy z czarnej listy - w 1965 r. Brytyjczyk został mistrzem świata, wygrał także tak prestiżowe klasyki jak Wyścig Dookoła Flandrii, Mediolan - San Remo czy Giro di Lombardia. W 1967 zamierzał triumfować w Tour de France. Przed 13. etapem zajmował jednak dopiero 7. miejsce. Na starcie w Marsylii było bardzo gorąco. Simpson już wtedy wyglądał na zmęczonego. "To nie upał, to Tour" - wyjaśniał. Podczas wspinaczki na Mont Ventoux, jedną z najsłynniejszych kolarskich gór, najpierw odpadł od prowadzącej grupy, potem zaczął tracić kontrolę nad rowerem, aż w końcu z niego spadł. Próbował jednak kontynuować jazdę. Przejechał jeszcze niecałe pół kilometra, a potem stracił przytomność. Zmarł w szpitalu, gdzie dotarł helikopterem. Oficjalna przyczyna śmierci: niewydolność serca spowodowana wyczerpaniem. Nieoficjalna: połączenie powszechnej wtedy w peletonie amfetaminy, alkoholu, rozstroju żołądka i upału.
Francisco Cepeda
Latem 1935 r. Hiszpan rozbił się w okolicach Riouperoux, po zjeździe ze słynnej alpejskiej przełęczy Galibier. Nieprzytomnego, z pękniętą czaszką, przewieziono go do szpitala w Grenoble, gdzie trzy dni później zmarł.
"Biedny mały Cepeda... Inni kolarze, gdy usłyszeli o jego śmierci, przez chwilę zastanawiali się nad wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie na nich czekają. Jednak szybko, niczym kierowca, który zwalnia na widok samochodu z kołami u góry, ponownie ruszają, myśląc 'Nie ja!'. Błyskawicznie zapominają o tragedii, bo gdyby się nad nią dłużej zastanowili, już nigdy by nie jeździli" - pisał wtedy reporter gazety L'Auto.
Wtedy najpewniej zawiódł sprzęt. Z podobnego powodu w tym miesiącu na Tour of Austria życie stracił Andre Trege. Norweg poniósł śmierć na miejscu w wyniku obrażeń, jakich doznał w trakcie upadku na zjeździe z przełęczy Hochtor. Przy prędkości w okolicach 80 km/h z obręczy koła miała spaść opona.
Adolphe Heliere
Pierwsza ofiara Wielkiej Pętli. Zmarł nie po wypadku na szosie, ale w... Morzu Śródziemnym. Miał 19 lat, był mechanikiem samochodowym, od jakiegoś czasu się ścigał, więc postanowił wystartować w Tour de France. Takie rzeczy zdarzały się w roku 1910.
Wiadomo, że ukończył szósty etap z Grenoble do Nicei. I że zasłabł, kąpiąc się w morzu w dniu wolnym. Cała reszta to przypuszczenia. Ponoć nocował na plaży w tym kurorcie, żeby zaoszczędzić na hotelu. Miał umrzeć z powodu wyczerpania, użądlenia meduzy, zadławienia po posiłku. Jak było, tego się nie dowiemy...
Grzegorz Kaczmarzyk