Sport

Róbmy swoje

O starciu z liderem z Niecieczy rozmawiamy z obrońcą Ruchu Chorzów Szymonem Szymańskim.

Fot. Krzysztof Porębski/Pressfocus.pl Waleczność Szymańskiego przyda się w starciu z liderem.

Potrafimy dobrze grać w piłkę i momentami dobrze graliśmy, ale tych momentów jest zbyt mało jak na potencjał, którym dysponujemy. Każdy musi dać z siebie jeszcze trochę więcej - podtrzymuje pan słowa wypowiedziane „na gorąco” po porażce 1:3 z Wisłą w Krakowie?

- Miałem na myśli, że jesteśmy zespołem, który w dłuższym wymiarze czasowym potrafi utrzymywać się przy piłce, stwarzać sobie sytuacje i zdominować nawet takiego przeciwnika, jak Wisła, w dodatku na jej terenie. W końcu trzeba zacząć wygrywać i gromadzić punkty.

Co konkretnie poprawić „na już” w grze Ruchu?

- Końcówkę sezonu w ekstraklasie mieliśmy bardzo dobrą, latem trochę pozmieniał się nasz skład, doszło paru zawodników, dlatego myślę, że czas będzie pracował na naszą korzyść. Uważam, że potrafimy lepiej kreować grę, lepiej operować piłką, choć powinniśmy stwarzać sobie więcej sytuacji bramkowych. I trochę za mało strzelamy bramek z gry. To aktualnie największa bolączka.

To problem napastników, czy całego zespołu?

- Ja bym nie dzielił zespołu na napastników, obrońców - gdy tracimy bramki, to winni są obrońcy, jak nie strzelamy, to napastnicy źle grają. Cały zespół odpowiada za wynik, za bronienie, czy kreowanie sytuacji i strzelanie bramek.

Pan pokazał kolegom jak można przymierzyć skutecznie. Przepiękna bramka z ponad 30 metrów zrobiła wrażenie.

- Fajne uczucie, ładna bramka, choć jak wspominałem szkoda, że w takich okolicznościach. Wolałbym nie strzelić, a wywieźć trzy punkty z Krakowa. Natomiast czy pokazałem? Pokazałem, że warto czasami strzelać z tak dużej odległości, bo była to nawet irracjonalna decyzja, ale w piłce trzeba oddawać strzały, trzeba się na nie decydować, próbować z trudnych pozycji.

Pierwsze kroki stawiał pan w Rekordzie Bielsko-Biała, skąd trafił do Podbeskidzia. Tam jednak nie przebił pan się do pierwszego składu i wrócił do Rekordu.

- Trafiłem do Podbeskidzia, które spadło z ekstraklasy, jako młodzieżowiec. Grałem mało, można powiedzieć prawie w ogóle, bo raptem cztery występy przez półtora roku. Ale z perspektywy czasu, i według różnych opinii, także kolegów z szatni oraz fachowców szans powinienem otrzymać więcej.

To była zła lekcja, na szczęście w Chorzowie poznali się na ambitnym i dobrym piłkarsko bielszczaninie.

- Może tak miało być. Żeby trafić do Ruchu musiałem odbić się od Podbeskidzia.

A po podpisaniu umowy na Cichej śmiał się pan z prezesem Sewerynem Siemianowskim, że sprawdziło się powiedzenie - do trzech razy sztuka.

- No bo Ruch chciał mnie już w trzeciej i drugiej lidze, a skuteczna próba nastąpiła dopiero w pierwszej. Chyba decydowały o tym jakieś rozbieżności między klubami. Całe szczęście, że grając w Skrze Częstochowa kontrakt mi się kończył i już tylko ja decydowałem o swojej przyszłości.

Trafił pan idealnie, bo do beniaminka ekstraklasy. Z kolei Ruch wykazał się intuicją, bo po trudnym początku sprawdził się pan w ekstraklasie.

- Nie lubię oceniać siebie. Wolę gdy robią to inni, ale chyba tak można powiedzieć, skoro przez cały sezon było trzech trenerów i u każdego byłem podstawowym zawodnikiem. Szkoda, że skończyło się spadkiem Ruchu, do którego i ja się przyczyniłem, bo grałem w sporym wymiarze czasowym.

Po spadku niezbyt wam idzie w I lidze - w czterech meczach pięć punktów, nie wygraliście trzech ostatnich spotkań. Taki dorobek nikogo w Chorzowie nie zadowala, a kalendarz jest teraz sporym wyzwaniem - Gdynia, Płock, Łęczna, derby z Tychami, Legnica - czyli zmierzycie z zespołami, które na razie rządzą na zapleczu ekstraklasy.

- Wyniki może nie są najlepsze, ale pracujemy bez zbędnych emocji. Mamy dobry zespół i jeżeli tylko przełożymy na mecze ligowe co potrafimy, to jestem spokojny. I nie ma znaczenia, czy będziemy grali z Termalicą czy z zespołami z dolnych rewirów tabeli. Róbmy swoje, patrzmy na siebie, a będzie dobrze.

Słonie” nie straciły jeszcze punktu, strzeliły 12 bramek, tracąc jedną – to dla waszego bloku defensywnego jest sygnał czekającego wyzwania?

- Jest to jakieś wyzwanie, aczkolwiek podchodzę do tego spokojnie. Trzeba docenić Termalicę, że dużo strzelają i prawie w ogóle nie tracą bramek, wynik znakomity, ale to początek sezonu. Moim zdaniem dopiero po 10-12 kolejkach będzie można ocenić, kto jest mocny, kto ma potencjał na granie o awans, baraże lub utrzymanie się. Mamy szacunek i respekt do lidera, ale na pewno nie pojedziemy z obawą do Niecieczy i będziemy czekać co oni zrobią.

Dyrektor sportowy Tomasz Foszmańczyk przygotował ściągę dla was?

- Na razie nie dał nam wskazówek na temat rywala, choć wiem, że „Fosa” dosyć długo grał w Niecieczy. Bardzo dobrze znam się z Hilbrychtem. Jesteśmy wychowankami Rekordu, Damian jest moim przyjacielem.

Reasumując - jedziecie do Niecieczy, by zmienić zwrotnicę po trzech spotkaniach z rzędu bez zwycięstwa?

- Nie ma co ukrywać, jedziemy po 3punkty, bo nic innego w żaden sposób nas nie urządza. Nastroje nie są najlepsze, ale to dopiero początek sezonu. I tak jak w przypadku Termaliki byłbym ostrożny z hurraoptymizmem, tak samo u nas, choć punktów jest mało, nie można robić pogrzebu. Trzeba zakasać rękawy i w najbliższych meczach z zespołami pretendującymi do awansu wygrywać, zdobywać punkty, pokazać na co nas stać.

Rozmawiał Zbigniew Cieńciała