Sport

Reprezentacja turystyczna

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech KUCZOK

Dlaczego kapitan reprezentacji Polski i jej najlepszy ostatnio piłkarz zrobili sobie po klęsce w Porto zdjęcie z Cristiano Ronaldo? Bo są turystami. Atrakcjom w podróży pyka się fotki, a jeśli to atrakcja, do której nie będzie się być może już nigdy miało okazji zbliżyć, turystom puszczają zwiedzacze. Co prawda Zieliński gra w Interze Mediolan, a nie jakimś arabskim Al Nassrau i na transfermarkcie jest wyceniany wyżej niż Ronaldo, więc kompleksów mieć nie powinien, ale wiadomo: żywa legenda, ruchomy pomnik, trzeba uwiecznić do albumu rodzinnego, żeby było czym zaimponować wnukom przy kominku.

Turystyczna mentalność włącza się z automatu, kiedy wyjeżdżasz na trudny mecz jako reprezentant Polski – punktów przywieźć nie sposób, to chociaż samojebka będzie na pamiątkę. Powiedzieć, że jako kibica mnie to żenuje, a nawet dobija, to nic nie powiedzieć. Z tego, żeśmy spadli w Lidze Narodów, tragedii nie robię, do zmiany selekcjonera nie nawołuję, ale Zieliński z Zalewskim, choć akurat na boisku nie dali ciała, po meczu sięgnęli Himalajów krindżu. Gość nam władował dwa gole, ośmieszył obrońców, słowem: przyczynił się intensywnie do pogromu naszych orłów, a ci zamiast pomstować na tego drania, pokornie pytają, czy mogą sobie z nim zrobić zdjęcie.

Jeśli to nie jest syndrom sztokholmski, to głębokie januszostwo, aż dziw bierze, że się przytrafiło dwóm panom, którzy całą seniorską karierę spędzili w lidze włoskiej, zatem o prowincjonalne zahukanie podejrzewać ich nie można. To raczej dowód dystansu do reprezentacyjnych powinności, niż hołd dla legendarnego napastnika. Kapitan zatopionego okrętu dobrowolnie uśmiecha się do zdjęcia z tym, który go osobiście storpedował - mój mózg tego nie ogarnia. Tymczasem selekcjoner mówi, że „idziemy w dobrym kierunku”, a „drużyna jest w budowie”, więc mordy w kubeł i nie przeszkadzać. Czy należy mu wierzyć, to jest sprawa w gruncie rzeczy nieistotna. Jeśli za punkt wyjścia i widzenia zarazem obrać miejsce, w którym nas zostawił Fernando Santos - owszem, nie przegrywamy już z kelnerami, ze średniakami walczymy równo, a z potęgami jak przegrywaliśmy, tak przegrywamy i będziemy przegrywać. Jeśli patrzeć przez pryzmat jakiejś urojonej potęgi, którą mielibyśmy się stać, to raczej się zwijamy niż rozwijamy.

Ale Michał Probierz nie jest winny tego, że w Polsce rodzi się radykalnie mniej zdolnych piłkarzy niż w Portugalii, nieco mniej niż w Chorwacji i mniej więcej tyle samo co w Szkocji. Obecnie Portugalczycy są jedną z najlepszych drużyn świata i żaden inny trener nie ocaliłby nas przed zniszczeniem; od Chorwatów, medalistów dwóch ostatnich mundiali, byliśmy gorsi w dwumeczu o jedną bramkę, a ze Szkocją, czyli solidnymi średniakami, wyszliśmy na remis. A zatem wszystko ułożyło się wedle przewidywań. Gramy na miarę naszych możliwości. Jesteśmy mierni, w porywach przeciętni i nie da się tego zmienić inaczej niż jakąś militarną aneksją Półwyspu Iberyjskiego - czyli wedle wszelkiej logiki, nie poprawimy się przed końcem świata i musimy się z tym pogodzić.

A że spadliśmy z grupy A do grupy B? Ja nie wiem, jakim cudem myśmy się w tej elicie przez tyle lat utrzymywali. Pasowaliśmy do niej jak woły do karety. W tym sezonie Anglicy grali w grupie B. Anglia klasę niżej od Polski? Wolne żarty – teraz myśmy spadli, oni awansowali, czyli świat futbolu wrócił z wykolejenia na właściwe tory. Polacy, nic się nie stało. Nic, za co można by obwiniać Probierza. Poza tym śmiem twierdzić, że bycie selekcjonerem reprezentacji Polski to tylko gra pozorów. Każdy z kadrowiczów jest na co dzień szkolony przez trenerów o większej renomie i autorytecie, a zatem szef reprezentacji nie jest od tego, żeby uczyć chłopaków grać w piłkę, tylko żeby niczego nie zepsuć. Oni mają na zgrupowaniu pozostać w cyklu treningowym - tak, żeby nie dostali zadyszki po godzinie gry, no i mają się dobrze ze sobą czuć.

Stąd pewnie konsekwentne powołania dla Tymoteusza Puchacza – jego jajcarskie usposobienie w szatni jest bezcenne. Niestety, jego piłkarskie predyspozycje na boisku okazują się zgubne, moja mama powiedziałaby, że on biega jak gęś bez głowy, wpuszczanie go na murawę przy niepewnym wyniku zakrawa na sabotaż. Ale może trener wiedział, co robi, chcąc oszczędzić nam niepotrzebnych nerwów? Mielibyśmy się dodatkowo wykrwawiać w barażach z Grekami tylko po to, żeby potem dalej móc zbierać łomot od jakiejś Belgii czy Portugalii?

Nie mam zamiaru akurat teraz dołączać do chóru ekspertów, nawołujących do zmiany selekcjonera. Po pierwsze dlatego, że wśród chętnych nie widzę nikogo, kto gwarantowałby wyraźną poprawę naszych notowań. Skorża, Urban? Za miękcy. Papszun? Za twardy. Polskiej kadrze nie dogodzisz. Na Guardiolę nas nie stać, nawet gdyby prezes Kulesza wyprzedał cały discopolowy majątek. Probierz zakłada dobry garnitur do złej gry, potrafi odpyskować dziennikarzom, no i dogaduje się z zawodnikami po polsku – więcej mogliby od selekcjonera polskiej kadry narodowej wymagać tylko niepoprawni optymiści. Ja już dawno do nich nie należę.