Bartosz Salamon (nr 2) „maczał palce” w obu straconych golach przez biało-czerwonych. Fot. Robert Ghement/PAP/EPA


Zabrakło nam gry kombinacyjnej

Rozmowa z Dariuszem Pawlusińskim, byłym piłkarzem m.in. Cracovii, Bruk-Betu Termaliki Nieciecza i Rakowa Częstochowa


Były dyrektor reprezentacji Polski za kadencji Leo Beenhakkera, Jan de Zeeuw, przed niedzielnym meczem biało-czerwonych z Holandią powiedział: „W barażach z Walią przez 120 minut nie było ani jednego celnego strzału. Polacy wygrali dopiero po rzutach karnych. Holandia nie musi wystawiać bramkarza, bo Polska nie potrafi grać w piłkę nożną. Jeżeli wywrze się presję, Polacy nie będą nic wiedzieć. Pomocnik Zieliński nie grał w Napoli od dwóch miesięcy z powodu kłótni z prezesem. Bramkarz Szczęsny jest dobry, ale obrońcy zawodzą. Szczególnie Dawidowicz ma promień skrętu ciężarówki volvo”. A teraz mała prowokacja - gdyby pan był na miejscu Ronalda Koemana odważyłby się na taki ryzykowny manewr, to znaczy zrezygnował z wystawienia bramkarza?

- Nigdy w życiu. Słowa byłego dyrektora reprezentacji Polski odebrałem z dużym niesmakiem. To było w moim odczuciu chamskie zachowanie, bo przecież jest to człowiek, który w przeszłości zarabiał na chleb dzięki polskiej reprezentacji. To było nie fair nie tylko wobec polskich piłkarzy i kibiców, ale wobec wszystkich ludzi związanych z futbolem. Byłbym również zniesmaczony, gdyby pan de Zeeuw wypowiedział takie słowa pod adresem reprezentacji San Marino, Gibraltaru, czy Wysp Owczych.


Dostrzegł pan zalety w grze naszych reprezentantów, które byłyby optymistycznym prognostykiem przed następnymi potyczkami z Austrią i Francją?

- Zauważyłem dużo pozytywów. Nasi reprezentanci, wiedząc, że nie ma Roberta Lewandowskiego, wyszli na boisko pewni siebie i z przeświadczeniem, że nie ma ludzi niezastąpionych. Polska po prostu nie przestraszyła się Holandii i wielka szkoda, że zeszła z boiska pokonana. Ta porażka spowodowała, że - niestety - nie mamy już marginesu błędu. Na pewno 90 procent polskich kibiców było zaskoczonych wyjściowym składem biało-czerwonych. Ale to domena trenera Michała Probierza i jeszcze nieraz nas wszystkich zaskoczy.


Któremu z naszych reprezentantów wystawiłby pan najwyższą ocenę za występ przeciwko „pomarańczowym”?

- Na swoim, bardzo wysokim poziomie zagrał na pewno Wojtek Szczęsny. Już przed pierwszym gwizdkiem sędziego wiedziałem, że będzie miał od groma roboty. Ale chciałbym wyróżnić cały zespół, w którym nie było słabych punktów, chociaż nie ustrzegliśmy się indywidualnych potknięć. Podobał mi się Kacper Urbański, o którego istnieniu jeszcze kilka tygodni nie wiedziałem. Winą za porażkę obarcza się Bartosza Salamona, który „maczał palce” przy obu straconych golach. W pierwszym przypadku był rykoszet, a w drugim tak naprawdę pies został pogrzebany w momencie, gdy nikt nie zdołał zatrzymać Nathana Ake.


Główne mankamenty w grze podopiecznych Michała Probierza? Mnie najbardziej niepokoiła łatwość, z jaką Holendrzy przedzierali się w sąsiedztwo naszej bramki. Momentami reakcja naszych defensorów była spóźniona nie o jedno tempo, lecz o dwa.

- Próbowaliśmy grać długimi piłkami na Adama Buksę i Kacpra Urbańskiego, mimo że holenderscy obrońcy Denzel Dumfries, Stefan de Vrij i Virgil van Dijk są bardzo wysocy i doskonale grają w powietrzu. Buksa sobie jeszcze z nimi jakość radził, ale Urbański stał na straconej pozycji. Zabrakło mi gry kombinacyjnej na połowie przeciwnika, a zwłaszcza przed i w jego polu karnym.


Posiadanie piłki (60:40%) było po stronie Holendrów, ale to my oddaliśmy siedem strzałów w światło bramki, tymczasem nasi rywale tylko cztery. Mimo to zeszliśmy z boiska pokonani. O czym to świadczy?

- To świadczy o tym, że piłka nożna bywa niesprawiedliwa. Można mieć znacznie dłużej piłkę przy nodze, lecz często z tego niewiele wynika, jeżeli brakuje celnych strzałów. Nam w niedzielę zabrakło boiskowego cwaniactwa, wbiegnięcia w wolne strefy boiska.


W strzałach niecelnych było 2:13, więc Holendrzy mieli znacznie większe prawdopodobieństwo zdobycia gola.

- Można to zinterpretować tylko w jeden sposób - Holendrzy oddawali strzały na naszą bramkę praktycznie w każdej sytuacji, w czym prym wiódł Cody Gakpo. Innymi słowy nasi przeciwnicy nie bawili się w zawiłe kombinacje, tylko próbowali niepokoić Wojtka Szczęsnego. Nam natomiast zabrakło zdecydowania w polu karnym, podejmowania odważnych decyzji.


Widzi pan szanse, by Polska wyszła z grupy?

- Mamy bardzo duże szanse na przejście do następnej fazy turnieju. Nie widzę powodów, by się bać Austrii. Ale musimy skupić się tylko na tym meczu, Francją będziemy martwić się później.

Rozmawiał Bogdan Nather