Niedzielny mecz z Holandią może być szansą dla Adama Buksy (z prawej). Fot. PressFocus


Świat należy do odważnych

Rozmowa z trenerem Januszem Białkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski U-19 i U-20


W pana prywatnym rankingu przed niedzielnym meczem wyżej stoją akcje Holendrów czy biało-czerwonych?

- Odpowiem dyplomatycznie - serce jest za reprezentacją Polski, natomiast rozum podpowiada, że więcej atutów ma - mimo wszystko - Holandia. Jeżeli jednak zagramy bez kompleksów, „hamulce” puszczą, a stres minie, to nie stoimy na straconej pozycji. Mamy przecież atuty ofensywne i jeżeli zostaną one uwolnione, to trzeba z tego skorzystać. Można powiedzieć, że przed pierwszym gwizdkiem sędziego wynik jest z gatunku „na dwoje babka wróżyła”. O rezultacie może zadecydować przypadek, łut szczęścia, jeden strzał... My nie mamy złych piłkarzy, ale dużo zależy od podejścia mentalnego. Musimy mieć pomysł i go wdrażać, a nie czekać, co zrobi przeciwnik i zastanawiać się, jak mamy zareagować.


Kontuzje dziesiątkują naszych napastników. Najpierw mistrzostwa przeszły koło nosa Arkadiuszowi Milikowi, potem urazu nabawił się Robert Lewandowski, wreszcie kontuzji stawu skokowego doznał Karol Świderski, który ciesząc się ze strzelonego gola w meczu z Turcją skoczył, po czym zaczął odczuwać ból po wylądowaniu na murawę. Wyjątkowy pech czy też doszukiwałby się pan w tym innych przyczyn, na przykład przemęczenia czy „zmęczenia materiału”?

- Raczej stawiałbym na przemęczenie. Takie rzeczy się zdarzają. Do tej pory naszym reprezentantom udawało się przejść suchą stopą przez wszystkie pułapki, teraz fart się skończył. A propos Karola – te wszystkie „cieszynki” muszą być pod kontrolą. Pamiętam zdarzenie sprzed lat, gdy Jurek Kaziów strzelił gola, podbiegł do narożnej chorągiewki, pomachał nią w stronę kibiców, a potem z impetem wbił w ziemię. Traf chciał, że przebił ostrzem własnego buta i musiał zejść z boiska.


Podobno Świderski opuści tylko mecz z Holendrami, co dotyczy również Lewandowskiego. Tak prognozują wyniki badań rezonansem magnetycznym. Szczęście w nieszczęściu?

- Prawda jest taka, że nieszczęścia chodzą po ludziach, ale w tym przypadku „Lewy” i Świderski mieli dużo szczęścia. Może w meczu przeciwko Holendrom szansę dostanie Adam Buksa, a jak to w futbolu bywa, nieszczęście jednego otwiera okna i drzwi drugiemu.


Na boisku bardziej odczuwalny będzie brak Frenkiego de Jonga w zespole „pomarańczowych”, czy Roberta Lewandowskiego w naszej reprezentacji?

- Stawiam, że większy ubytek jest u naszych rywali. Frenkie de Jong odpowiada za porządek na boisku i reguluje tempo gry Holendrów, natomiast my nie do końca potrafimy wykorzystać walorów i atutów „Lewego”. On powinien trzymać się blisko pola karnego rywali i nie wracać po piłkę, bo tę powinni mu dostarczać koledzy z drużyny. Ale my możemy sobie tutaj gadać, podpowiadać, a wszystko i tak wyjdzie w praniu.


Wobec absencji wcześniej wymienionych, Krzysztof Piątek i Adam Buksa w pierwszym meczu udźwigną ciężar odpowiedzialności?

- Największym zaskoczeniem dla Holendrów byłby wariant, w którym zagramy dwójką napastników. Krzysztof Piątek miał bardzo udany sezon w Turcji, Adam Buksa świetnie radzi sobie w powietrzu. Prezentują dwa różne style gry, ale chyba można przygotować dla nich przyjazny schemat taktyczny. Piątek jest napastnikiem, który potrafi strzelać gole z przysłowiowego „niczego”. Naprawdę kreśli się fajny scenariusz dla nas i możliwości taktyczne. Dla bukmacherów faworytem jest oczywiście Holandia, ale są jeszcze takie elementy jak boisko, trenerzy i zawodnicy.


Powinniśmy zagrać w niedzielę tak, żeby wygrać, czy raczej, żeby nie przegrać?

- Pierwszego meczu oczywiście nie wolno przegrać, ale to za mało. W ten sposób „oszukaliśmy się” już na kilku imprezach dużej rangi. Zasada powinna być jednak - nie strać gola i strzel przynajmniej jedną bramkę. Tu nie ma co kalkulować, bo zwycięstwo może zbudować pewność siebie. Może Michał Probierz jest trenerem, który natchnął chłopaków do gry „na tak”. Ja zawsze oczekuję przede wszystkim zwycięstwa, a niekoniecznie ładnej gry. O wrażeniu artystycznym szybko się zapomina, a wynik pozostaje na zawsze.


Statystyki potyczek w Holendrami nie są dla nas łaskawe. W 19 meczach odnieśliśmy tylko trzy zwycięstwa, z tego ostatnie w 1979 roku, czyli 45 lat temu. Ta świadomość może sparaliżować naszych reprezentantów, czy wprost przeciwnie - da im „kopa”, by przerwać to pasmo niepowodzeń?

- Tamten licznik nabijali wybitni piłkarze holenderscy, teraz poziom się wyrównał. Na niektórych pozycjach nasi najbliżsi rywale mają przewagę, ale to nie daje im gwarancji zwycięstwa. Jesteśmy na pozycji boksera, który wchodzi do ringu. Musimy się bić, a nie uciekać, bo wtedy będziemy skazani na porażkę. Czekam na nokautujący cios w naszym wykonaniu. Nasi reprezentanci powinni pamiętać, że koniec zawsze wieńczy dzieło i że odważnych świat należy. Jak śpiewał Grzegorz Skawiński z zespołu Kombii „Każde pokolenie ma swój czas”.


Rozmawiał Bogdan Nather