Trener Antoni Piechniczek zastanawia się, jak biało-czerwoni poradzą sobie w pierwszym meczu z Holandią. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus


Nie mogę się doczekać pierwszego meczu

Rozmowa z Antonim Piechniczkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski, brązowym medalistą mistrzostw świata w 1982 roku w Hiszpanii


Przed nami święto piłki. Oczywiście na początek pytanie: jak w trakcie Euro 2024 może wypaść polska reprezentacja?

- Oczekuję tych mistrzostw z ogromnym zainteresowaniem, nie mogę się doczekać pierwszego meczu (uśmiech). Spodziewam się podczas turnieju mnóstwa emocji. Oczywiście martwię się kontuzjami polskich piłkarzy. Niektórzy być może uważają, że z urazem Lewandowskiego to jakiś fortel, żeby zmylić rywala. Według mnie jednak dobrze, że Lewandowski zszedł z murawy, jeśli poczuł dyskomfort. Wierzę, że zagra na tych mistrzostwach z dobrym skutkiem. Żałuję jednocześnie, że kontuzję odniósł również Karol Świderski, wydawało się, że może być wartościowym partnerem dla Lewandowskiego podczas mistrzostw. Teraz nagle może okazać się, że Polska – jeśli selekcjoner Michał Probierz zdecyduje się na grę dwoma napastnikami – wyjdzie z przodu z duetem Piątek-Buksa.


Każdy z tych piłkarzy, którzy wyjdą na boisko, żeby zastąpić kontuzjowanych kolegów, z pewnością da z siebie nie 100, a 120 procent.


Czy ten niekorzystny obrót sytuacji można przekuć na coś dobrego w sensie mentalnym? Czy może być to dodatkowy czynnik mobilizacyjny dla reszty piłkarzy?

- Euro jest tego rodzaju imprezą, że dodatkowa motywacja nie jest już chyba potrzebna. Każdy z tych piłkarzy, którzy wyjdą na boisko, żeby zastąpić kontuzjowanych kolegów, z pewnością da z siebie nie 100, a 120 procent. Jestem przekonany, że każdy z nich zrobi wszystko, żeby to był jego mecz życia.


Tak się składa, że ten pierwszy mecz gramy z wyjątkowo trudnym przeciwnikiem. Holandia jest bardzo mocna.

- Zgadzam się. Oglądałem jej niedawny mecz z Kanadą i muszę przyznać, że zrobiła na mnie wrażenie [Oranjes wygrali 4-0 - przyp. PC]. Tym bardziej że mogła wygrać znacznie wyżej, a to wcale nie był przecież mecz jednej drużyny. Kanadyjczycy pokazali dobry poziom, a mimo to nie mieli nic do powiedzenia. O Holendrach często mówiło się, że nie do każdego meczu podchodzą z wielką motywacją. Tak choćby miało być w słynnym meczu na Stadionie Śląskim w eliminacjach mistrzostw Europy, kiedy Polacy wygrali z nimi 4:1. Przed meczem podobno nie byli zmotywowani, uważali, że łatwo wygrają ten mecz, a tymczasem honorowego gola zdołali wbić dopiero w końcówce, gdy wcześniej dali sobie strzelić cztery gole. Chciałoby się, żeby znowu zlekceważyli Polskę, ale to niemożliwe. Podejdą do tego spotkania z pełną koncentracją i zaangażowaniem. Dlatego jest oczywiste, że to będzie bardzo trudny mecz.


Cała grupa jawi się zresztą jako wyjątkowo trudna. Nie wiem, czy była kiedyś dla Polski trudniejsza.

- Układ gier nie jest jednak zły, awans z tej grupy do dalszych gier z pewnością będzie osiągnięciem, ale wierzę, że to się może powieść, że jest możliwe. Możliwy jest remis z Holandią, możliwe zwycięstwo z Austrią. Trzeci mecz zagramy z Francuzami, niektórzy twierdzą, że w tym momencie mającymi już pewny awans. Porażkę trzeba wkalkulować, ale nawet wtedy możemy wyjść z grupy. Warto przy tym wspomnieć o podtekstach pozafutbolowych, które można wykorzystać, motywując piłkarzy. Tak jak to było z meczami prowadzonej przeze mnie reprezentacji przeciwko Związku Radzieckiemu czy Niemieckiej Republice Demokratycznej.


Wydaje mi się istotne, że do rozpracowania każdego z grupowych rywali został oddelegowany inny fachowiec, może więc w pełni ocenić mocne i słabsze strony każdego z rywali.


Regulamin tegorocznych rozgrywek jest podobny do tego, który obowiązywał, gdy reprezentacja Polski grała z panem jako selekcjonerem podczas mistrzostw świata w Meksyku, w 1986 roku. Też jest sześć grup i również jest szansa wyjścia z trzeciego miejsca.

- Owszem, ale wydaje mi się, że - zawsze to powtarzam - dobrze byłoby przede wszystkim nie przegrać pierwszego meczu. Nam udało się to na obu mundialach w latach 80., w meczach z Włochami i Portugalią, w dodatku nie straciliśmy gola. Wiadomo, że trzeba skupić się na elementach taktycznych, bo one są nadzwyczaj istotne. W tym momencie muszę wspomnieć o Michale Probierzu. Praca z reprezentacją to wielka przygoda, ale jeszcze większa odpowiedzialność. Ten szkoleniowiec ma tego świadomość. Posiada także umiejętność czytania gry i wyciągania wniosków. Także dlatego od początku pracy z reprezentacją nie przegrał ośmiu kolejnych meczach, co jest także jego osobistym osiągnięciem.

Podoba mi się również, że praca sztabu jest poukładana. Wydaje mi się istotne, że do rozpracowania każdego z grupowych rywali został oddelegowany inny fachowiec, może więc w pełni ocenić mocne i słabsze strony każdego z rywali.


W polskiej drużynie co jakiś czas pojawiają się młodzi utalentowani piłkarze. W pańskim zespole z mistrzostw świata w Hiszpanii furorę robił 21-letni Waldemar Matysik. Michał Probierz powołał do zespołu 19-letniego Kacpra Urbańskiego, o którym przeciętny kibic niewiele dotąd wiedział. Podczas dwóch ostatnich sprawdzianów pokazał jednak, że świetnie gra w piłkę.

- To rzeczywiście utalentowany zawodnik. Ja w meczu otwarcia postawiłbym jednak na piłkarzy z większym reprezentacyjnym doświadczeniem. Przy okazji rodzi się pytanie: jak pogodzić ambicje różnych piłkarzy? W tym miejscu muszę wspomnieć o kolejnych atutach Michała Probierza. Potrafił do siebie przekonać drużynę, udowadniając, że świetnie zna się na robocie. Potrafił przekonać ich do własnej wizji, w dodatku ciekawie potrafi o piłce mówić. Jako selekcjoner ma mnóstwo zalet i wypada według mnie lepiej od poprzedników, jest przy tym bardziej komunikatywny od choćby Fernando Santosa. I jeszcze jedno: trener Probierz potrafił sprawić, że jego reprezentacja nie dzieli się mentalnie na pierwszy skład i rezerwowych. Z jednego powodu: Probierz sprawił, że każdy z tych piłkarzy ma przekonanie o swojej roli, wie, że jest potrzebny i w odpowiednim momencie z pewnością dostanie szansę. A jeśli nie dostaje jej już, teraz, to nie obraża się, tylko spokojnie czeka na swoją kolej.


Zwycięstwa w ostatnich grach kontrolnych dają nadzieję?

- Dają. Muszę panu powiedzieć, że u poprzedników irytowały mnie momenty, gdy nasza drużyna miała kłopoty z wyprowadzeniem piłki z własnej połowy. Naszych było pięciu, rywali dwóch, a my graliśmy między sobą, ty do mnie, ja do ciebie. Wyglądało jakbyśmy nie wiedzieli, co grać. Teraz jest lepiej pod tym względem. Częściej także posiadamy piłkę, co we współczesnym futbolu jest jednak niezbędnym warunkiem do odnoszenia sukcesów na dłuższą metę.

Muszę dodać, że w meczu z Turcją drugą bramką zaimponował mi Nicola Zalewski. Schematy taktyczne schematami, ale w odpowiednim momencie ważna jest odrobina szaleństwa, improwizacja, która daje efekt. Zalewski przy decydującej akcji uczynił to wspaniale. Nie dość, że Polska wygrała po trudnym meczu, to wprawił w świetny nastrój kibiców i kolegów z drużyny. Dał wszystkim radość. A proszę mi wierzyć: rozpoczynanie turnieju w dobrym nastroju to sprawa niezwykle istotna.


Kto może zostać mistrzem Europy?

- Nie będę oryginalny: ktoś z wielkich. Może Niemcy? Grają przecież u siebie. Pytanie, czy dobra forma 34-letniego Kroosa mogłaby przełożyć się na sukces tamtejszej reprezentacji. Wydaje mi się, że o takiej niespodziance jak tej z 2004 roku, kiedy Grecja zdobyła tytuł, nie może być już mowy. Każdy z bogatych krajów o wielkich futbolowych tradycjach wydaje mnóstwo pieniędzy na przygotowania do imprezy, każdy jest zdeterminowany, by osiągnąć sukces.

Rozmawiał Paweł Czado