Sport

Remco II Wszechmocny

Po wygraniu jazdy indywidualnej na czas Belg Remco Evenepoel triumfował także w wyścigu ze startu wspólnego.

Remco Evenepoel, podwójny mistrz olimpijski. Fot. Belga/PressFocus

To pierwszy kolarz, który dokonał takiego wyczynu na igrzyskach olimpijskich. Tak się przechodzi do historii! 

Wyścig inny niż wszystkie 

Taka rywalizacja na szosie zdarza się nie tylko raz w sezonie, ale również jedynie raz na cztery lata. Czym różnił się ten wyścig od innych? W zasadzie wszystkim! Najbliżej mu było do zmagań o mistrzostwo świata, ale w Paryżu na starcie stanęło tylko 90 zawodników za to z aż 55 krajów. Największe potęgi miały raptem po czterech kolarzy, przez co nie sposób było kontrolować wyścigu. I, co najważniejsze, brakowało komunikacji radiowej. Zawodnicy zdani więc byli tylko i wyłącznie na swój zmysł taktyczny, bo akurat w sobotę nikt im nie gadał w słuchawce, co mają robić. Obyło się więc bez sterowania z wozów technicznych, bo olimpijskie ściganie to nie gra komputerowa! 

Kwintet egzotyczny atakuje 

Zaczęło się jednak tak, jak to zwykle bywa na wyścigach o tęczową koszulkę. Niedługo po starcie z centrum Paryża, gdzie także usytuowano metę, pięciu śmiałków utworzyło ucieczkę dnia. Zawodnicy z Maroka, Mauritiusa, Rwandy, Tajlandii i Ugandy, czyli krajów egzotycznych nie tylko w kolarstwie, przemierzali bardziej faliste niż pagórkowate tereny w okolicach Wersalu, zwiększając przewagę nad niespiesznie kręcącym peletonem. I choć urosła ona do ponad kwadransa, to było wiadomo, że afrykańsko-azjatycki odjazd zostanie złapany. Stało się to zresztą wcześniej, niż uciekinierzy się spodziewali. 

Kolarska bohema na Montmartre 

Prawdziwa rywalizacja na liczącej aż 272 km trasie zaczęła się na dojeździe do Paryża, gdzie na kolarzy czekały końcowe rundy z trzykrotnym podjazdem po kostce brukowej na będące niegdyś siedzibą artystycznej bohemy wzgórze Montmartre i górującą nad francuską metropolią bazyliką Sacre-Coeur. Tam jako pierwszy wspiął się Irlandczyk Ben Healy, który długo samotnie prowadził. Za nim sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie - jedni atakowali, inni ich gonili, trudno było uporządkować ten chaos. Do czasu, kiedy wziął się za to Evenepoel. 

Belgijski pokaz siły 

Mistrz olimpijski w jeździe na czas długo zwlekał z atakiem. Spośród faworytów zrobił to jako jeden z ostatnich. Najpierw dogonił grupkę, która ścigała Irlandczyka. Nie potrzebował pomocy, nie chciał zmian, po prostu jechał swój wyścig i w zasadzie w pojedynkę doścignął Healy'ego. Jednocześnie odczepiał kolejnych rywali, którzy nie wytrzymywali jego tempa. Na końcu drugiej wspinaczki na Montmartre na kole Evenepoela utrzymał się już tylko Valentin Madouas. Ale i Francuz, który nie chciał współpracować z Belgiem, wkrótce został z tyłu. Podczas trzeciego, ostatniego przejazdu obok bazyliki Sacre-Coeur 24-latek o ponad pół minuty wyprzedzał reprezentanta gospodarzy, którego głośno wspierały niezliczone tłumy. Blisko półtorej minuty traciła zaś grupa walczącą o brąz. Do końca zostawało niecałe 10 km. 

Nerwy i radość mistrza 

Wydawało się, że nikt i nic nie odbierze Belgowi zwycięstwa. A jednak przydarzyło mu się nieszczęście. Niedaleko przed metą złapał kapcia. To były dla niego niezwykle nerwowe chwile, bo nie wiedział, jaką ma przewagę. Bał się, że zostanie dogoniony, ale jego ekipa techniczna błyskawicznie dostarczyła mu zapasowy efekt. Mógł odetchnąć i zaraz potem świętować wielki triumf! 

Oprócz licznie przybyłych do Paryża Belgów świętowali także Francuzi. Ku ich radości drugie miejsce utrzymał Madouas, a jako pierwszy z goniącej grupki finiszował jego rodak Christophe Laporte. 

- Przekroczenie linii mety to było coś niesamowitego. Chciałem jak najdłużej cieszyć się tą chwilą. Wiedziałem, że za plecami mam taką niewielką budowlę. Zdjęcia z nią będą chyba najpiękniejszymi w mojej karierze - podkreślał uradowany Belg, który miał czas, żeby pozować do fotografii na tle wieży Eiffla. 

Jedynak Aniołkowski daleko 

W sobotnim wyścigu o wysokie miejsce miał powalczyć Michał Kwiatkowski, ale z powodu bólu pleców musiał się wycofać. Niemal w ostatniej chwili zastąpił go rezerwowy Stanisław Aniołkowski, który do wioski olimpijskiej dotarł ledwie dwa dni przed startem. 

Jedyny Polak w tym wyścigu pokazał się przez wjazdem na rundy w Paryżu, kiedy zaatakował. Szybko jednak został skasowany, a później - jak stwierdził - tempo było dla niego za wysokie i został daleko z tyłu. Ostatecznie zajął 61. miejsce ze stratą blisko 20 minut do zwycięzcy.

Grzegorz Kaczmarzyk