Sport

Reflektory na wschód

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Po cichutku, pomalutku Lublin stał się potentatem sportowym. Piękne miasto nad Bystrzycą, przez wiele lat niedoceniane, dziś oblegane jest przez turystów i może się pochwalić największą w Polsce liczbą drużyn w najwyższych ligach. Mistrzowska siatkówka, doskonali jak na beniaminka piłkarze, od lat plasujące się w krajowej elicie szczypiornistki, kontynuujący piękne tradycje Startu i Lublinianki koszykarze, uwielbiani przez kibiców żużlowcy, powracający do czołówki tenisiści stołowi, świetni od lat pływacy.

A przecież Lubelszczyzna wielkim przemysłem ani rekinami biznesu nie stoi. To kraina mlekiem, miodem i cydrem płynąca, region rolniczy. Potężny koncern chemiczny Azoty mocno przykręcił kurek z pieniędzmi co odbiło się nie tylko na puławskim klubie Wisła, lecz także na azotowych jednostkach sportowych w Tarnowie i Policach, syndrom naczyń połączonych zadziałał. Cichym bohaterem hossy lubelskiego sportu jest prezydent stolicy regionu Krzysztof Żuk. Dzięki jego uporowi i dalekowzroczności powstały nowoczesne obiekty sportowe, bez których tak fantastyczne wyniki nie byłyby możliwe. W tym kontekście można zadać pytanie, czy to Lublin położony jest blisko Warszawy, czy odwrotnie? To tylko półtorej godziny jazdy, a ze stołecznego skansenu sportowego przyjeżdżamy na obiekty jak najbardziej nowoczesne. Warszawę prestiżowe imprezy halowe omijają dalekim łukiem, a w przypadku awansu Polonii stadion przy Konwiktorskiej będzie bez wątpienia najbardziej szkaradny w ekstraklasie. Obiekty lubelskie są funkcjonalne, zadbane i w pełni wykorzystywane.

Prezydent Żuk to konsekwentny wizjoner, który nie boi się jechać po bandzie, jak w żużlu. Kredyty bankowe, spory sądowe z izbą obrachunkową, krytyczne uwagi współpracowników i części mieszkańców nie robią na nim wrażenia. Ewenementem w skali kraju jest udostępnianie obiektów szkolnych, gdy wybrzmiał już ostatni dzwonek. To gwarantuje dostępność młodzieży do sportowych zajęć. Dobrze pamiętam szkolnego woźnego strzegącego sali gimnastycznej niczym mityczny Cerber. Klucz w kieszeni jego fartucha był obiektem pożądania niejednego małolata marzącego, by pograć w piłkę lub koszykówkę po godzinach.

Fanom sportu w Lublinie wielkiej porcji radości dostarczyli siatkarze Bogdanki - nowi mistrzowie Polski.Fot. Wojciech Szubartowski/Pressfocus

Społeczeństwo w Lublinie jest ofiarne, udało się zgromadzić fundusze na ściągnięcie gwiazd światowego formatu z Wilfredo Leonem i Bartoszem Zmarzlikiem na czele. Nie byłoby jednak awansu Motoru do piłkarskiej ekstraklasy, gdyby jeden z najbogatszych Polaków nie pochodził z Lublina. Zbigniew Jakubas to biznesowa Liga Mistrzów i - jak go znam - marzy o grze w tej uefowskiej. To rozważny człowiek, nie miele językiem po próżnicy jak młodzi szefowie klubów udający Billa Gatesa.

To właśnie w Lublinie uruchomiono studia MBA o specjalizacji zarządzanie w sporcie. To znak czasu w dobie pełnej profesjonalizacji i komercjalizacji wszystkiego, co nas otacza. Minął czas działaczy społecznych przychodzących do klubu po pracy, by debatować przy wodzie i słonych paluszkach. Na szczęście w sporcie amatorskim społecznicy mają wciąż rację bytu, ich rola jest trudna do przecenienia. Jednak zawodowcami muszą zarządzać jeszcze lepsi zawodowcy: prezesi, dyrektorzy, menedżerowie. Pod warunkiem, że nie są to złotouści naciągacze krążący od miasta do miasta jak pewien pan prezesujący krótko i kiepsko w Tychach, Rzeszowie i Opolu. Czy w Kaliszu nie ma kompetentnego do kierowania drugoligowym klubem i trzeba takiego ściągać aż z trzecioligowego Bełchatowa?

Lubelska Akademia Nauk Stosowanych Wincentego Pola podjęła się dużego wyzwania, życzę powodzenia. Już dziś ta uczelnia osiąga świetne wyniki w akademickiej rywalizacji sportowej, teraz czas na wykształcenie kadr zarządzających, których polski sport bardzo potrzebuje. Miałem zaszczyt poprowadzić nad Bystrzycą wykład o zarządzaniu związkiem sportowym. Poprzedzający mnie multimedalista olimpijski Robert Korzeniowski bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę, wybitny chodziarz jest teraz świetnym prelegentem, znawcą marketingu sportowego. Przygotowując się do wykładu, skonstatowałem jak wiele zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat. Największe federacje z PZPN na czele to sprawnie działające korporacje, w których czynnik społeczny wciąż się liczy, ale nie tak bardzo jak kiedyś. Władze związku codziennie muszą godzić sprzeczne interesy grup i podgrupek środowiskowych, znaleźć czas i uwagę dla animatorów na dole, rekinów biznesu, trenerów, sędziów, plażowców, futsalowców. Za moich, nie tak przecież odległych czasów, obsługę prawną w PZPN ogarniał samotnie niezastąpiony profesor Andrzej Wach, dziś dział prawny przypomina wypasioną kancelarię adwokacką. Przejmując stery od Mariana Dziurowicza przejąłem po nim 60-osobowy personel, dziś pracuje tam kilkaset osób, a w FIFA czy UEFA tysiące.

Rodzinne klimaty były fajne, ale już nie wrócą. Jest w związku co robić, sama tylko organizacja przyznawanych nam często imprez międzynarodowych, kształcenie trenerów we własnej uczelni, prawie 20 reprezentacji narodowych, turnieje dziecięce co tydzień. Trochę mi tęskno za czasami, gdy całą robotę ogarniał Zdzisio Kręcina i jego prawa ręka Mirka Kulesza, prekursorka dynamicznych, odważnych kobiet w ruchu sportowym. To se ne vrati jak mówią bracia Czesi. Jednak bez przesady z gigantomanią. Sztaby najwybitniejszych polskich selekcjonerów Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka liczyły po kilka osób, palców u rąk starczało, by je policzyć. Dziś u Michała Probierza i cztery ręce to za mało, ale to akurat rozumiem. Po co jednak armia otaczająca trenera w klubie drugiej ligi? Czy facetem od przygotowania fizycznego w ekstraklasie musi być Portugalczyk lub inny Hiszpan? Przecież to robota dla zdolnego absolwenta AWF. Czy  nad drugoligowym boiskiem muszą latać drony filmujące zagrania niedouczonych piłkarzy? Ktoś te nagrania naprawdę analizuje? Bądźmy poważni!

O powagę apeluję też do wielkiego koncernu znanego pod skrótem PGE. Jest mecenasem największego polskiego stadionu, czyli Narodowego w Warszawie. Patronem tegoż jest Kazimierz Górski, legenda polskiego futbolu, o czym jednak nie dowiemy się wchodząc na obiekt. Chyba że pójdziemy pod pomnik pana Kazia zbudowany wyłącznie dzięki pasji ludzi zasiadających w Fundacji Górskiego sprawnie zarządzanej przez ambasadora Janusza Jesionka i wspieranej przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Instalacje kilkunastu liter nad głównym wejściem to koszt ponad pół miliona złotych. Dla społecznej fundacji to kwota ogromna, ale dla potężnego koncernu symboliczna. Błagam, proszę o pomoc przypominając, że w najnowszej historii polskiego parlamentu tylko w jednej kwestii zapanowała pełna jednomyślność w głosowaniu. Chodziło o patrona Stadionu Narodowego właśnie.

Wiosna to czas imprez amatorskich. Turniejów, festynów, pikników sportowych. Organizatorzy tych lokalnych, bardzo istotnych dla zdrowia społeczeństwa imprez, dawno temu złożyli stosowne wnioski o dofinansowanie. Czekają długo i cierpliwie, rozstrzygnięcia przekładane są co chwila, najbliższy termin to koniec czerwca. A piłki, nagrody, noclegi i napoje trzeba opłacić już teraz. Urzędnik jest dla ludzi ,a urzędas jest przeciwko nim. Mój apel do ministra Sławomira Nitrasa o pilne pochylenie się nad sprawą. Wróble ćwierkają o pomyśle likwidacji resortu sportu. Powrót do połączenia z oświatą lub kulturą to zły pomysł. Sport to dzisiaj duży biznes, a wkład w powiększanie dochodu narodowego całkiem spory.

Prezydent Lublina Krzysztof Żuk to konsekwentny wizjoner, który nie boi się jechać po bandzie, jak w żużlu. Fot. Wojciech Szubartowski/Pressfocus