Raz celnie, ale skutecznie
To był mecz bez papryki i pieprzu, chociaż w obu drużynach nie brakowało piłkarzy, którzy lubią ostre przyprawy.
Skromne statystyki
Drużyna z Chorzowa wygrała, licząc z pucharowym, piąty mecz z kolei. ŁKS w trzecim kolejnym (a czwartym w tym sezonie) spotkaniu na własnym boisku nie strzelił gola. Zamiast pomeczowych podziękowań poleciały na boisko butelki (dobrze chociaż, że plastikowe) – tego nie pochwalamy, ale się nie dziwimy.
ŁKS w niczym nie przypominał drużyny, która podobała się ostatnio w Tychach i w Rzeszowie, a grała przecież w identycznym niemal składzie. Zabrakło jednak zawodnika, który zmobilizowałby zespół jedną czy drugą szarżą, odważniejszym dryblingiem, nieszablonowym podaniem. Gospodarze czekali na atak gości, a ci nie zamierzali się odkrywać. W efekcie bilans strzałów w pierwszej połowie wyniósł skromne 2:2, w tym celnych… 1:0, przy czym uderzenie Huseina Balicia w środek bramki było tak łatwe, że był to faktycznie strzał statystyczny. Uśmiać się można w tej sytuacji z bilansu interwencji bramkarskich przed przerwą: 7 – Bobek, 11 – Turk. Obaj bramkarze byli zajęci głównie wyłapywaniem bezpańskich piłek, które rywale bez żadnego pomysłu wrzucali w ich pole karne.
Jeden, ale zwycięski
Zalewajka zagotowała się tylko na chwilę na początku drugiej połowy. Akcji duetu torreadorów Andreu Arasy i Pirulo nie zdołał powstrzymać Maciej Sadlok, inni obrońcy też się zagapili i ten drugi miał okazję do uzyskania prowadzenia przez ŁKS. Pirulo, który ma miejsce w kronikach jako jeden z najskuteczniejszych napastników w historii klubu, nie sprostał zadaniu i strzelił prosto w Martina Turka.
Nie chcieli 1:0, to dostali 0:1! Minutę później idealną piłkę 14 metrów przed bramką otrzymał od Denisa Ventury Bartłomiej Barański. Chwalony ostatnio młody piłkarz, który dopiero co obchodził 18. urodziny, a w swojej krótkiej jeszcze karierze w seniorskiej piłce ma już jedno trafienie w ekstraklasie, zachował się jak rutyniarz. Przymierzył, złożył się do strzału i trafił! Jedyny celny strzał Ruchu w całym meczu okazał się strzałem zwycięskim. A Denis Ventura nie tylko asystą przy tym golu zasłużył na miano piłkarza meczu. Słowak z Senicy grał we wszystkich meczach w tym sezonie – z wyjątkiem poprzedniego z Wartą (po żółtych kartkach). Kolejny raz pokazał, jak potrzebny jest w zespole w roli łącznika między obroną (kilka efektownych odbiorów) a atakiem.
Szlachectwo zobowiązuje
ŁKS żmudnie pracował choćby na remis i przyjąłby ten rezultat z wdzięcznością, bo nic łódzkim piłkarzom nie wychodziło. – Mieliśmy w sobie za dużo emocji i to nam przeszkadzało – trener Jakub Dziółka szukał odpowiedzi w psychologii. Bywały i „piłkarskie jaja” – w 81 minucie Michał Mokrzycki i Andreu Arasa tak mocno rwali się do piłki, że ten pierwszy trafił strzałem z woleja w stojącego metr od niego kolegę. Niewykluczone, że ten mimowolny „blok”, a faktycznie nokaut po uderzeniuMokrzyckiego, uratował Ruchowi wygraną. Łodzianie przeważali (strzały w całym meczu to już 11:4, w tym 4:1 w celnych), ale chorzowska obrona na wiele im nie pozwoliła, bo weterani Martin Konczkowski i Maciej Sadlok („grał drugi mecz z kontuzją, ale trzymałem go na boisku, bo daje nam dużą jakość” – wyjaśnił po piłkarsku Dawid Szulczek), z również 30-letnim Andrejem Lukiciem i juniorem w tym towarzystwie, bo zaledwie 28-letnim Szymonem Szymańskim, który po zmianie zastąpił Sadloka w roli kapitana, byli nie do przejścia. Niby jakieś szanse bramkowe ŁKS miał, w każdej z nich do gola było jednak jeszcze daleko. Gospodarze do losu nie mogą mieć pretensji i nie powinni tłumaczyć się pechem. Pech ścigał raczej (choć nie dogonił) chorzowian: w 71 minucie Lukić zagrał wyraźnie „na samobója”, próbując odbić piłkę po strzale rywala, ale Turk ten strzał mimo mylącego rykoszetu obronił.
W tym sezonie w I lidze gra aż pięć klubów, które były założycielami ligi w 1927 roku. ŁKS – Ruch to kolejne spotkanie symbolicznej rywalizacji o „1927 Cup”, o który walczą też Warta, Wisła Kraków i Polonia Warszawa. Weterani „idą równo” – do tej pory Ruch, ŁKS i Warta wygrały po dwa mecze. W pierwszym spotkaniu łódzko-chorzowskiej pary Ruch (jeszcze Wielkie Hajduki) przegrał 97 lat temu u siebie 1:3. Sto trzydzieste siódme w niedzielę wygrał. Szlachectwo czternastokrotnego mistrzostwa Polski zobowiązuje!
Wojciech Filipiak