Przypadki chodzą po ludziach
KOMENTARZ „SPORTU” - Kacper Janoszka
Gdy Termalica przegrała na początku października ze Zniczem i po przerwie reprezentacyjnej z Wisłą Kraków, zacząłem się zastanawiać, czy ekipa Marcina Brosza jeszcze wróci na właściwe tory. Drużyna z Niecieczy udowodniła jednak, że dwie porażki były tyko wypadkiem przy pracy. Gdy na ich teren zawitała Arka, bezpośredni konkurent w walce o awans, Bruk-Bet był bezwzględny. Niecieczenie spokojnie zakończyli mecz korzystnym rezultatem. Tym samym pod względem typowania faworytów do awansu nie zmienia się nic. Zespół Marcina Brosza dalej jest liderem i dalej potrafi zaskakiwać rywali.
Zaskoczeni musieli być też piłkarze Warty, którzy w piątek przegrali z Ruchem Chorzów. Mieli wziąć udział w meczu przyjaźni przeciwko zespołowi swojego byłego trenera Dawida Szulczka, a okazało się, że chorzowianie czyhają na najmniejszy błąd poznaniaków i wcale nie są przyjaźnie nastawieni. „Niebiescy” dali przyjezdnym nadzieję, gdy Kacper Michalski zdobył pierwszego gola. Byli jednak na tyle okrutni, że już po chwili daną nadzieję odebrali.
Szok wśród zawodników Warty musiała wzbudzić postać strzelającego bramkę na 2:1. Gola (po rykoszecie) zdobył Maciej Sadlok, który nie słynie z bramkostrzelności. Tym razem uderzył z dystansu i przypadkowo trafił do siatki. Kibicom mógł przypomnieć się jego debiutancki gol w ekstraklasie – grając dla Ruchu Sadlok w sezonie 2010/11 dośrodkował piłkę mniej więcej z tej samej pozycji, co w piątek uderzał. Wrzutka zamieniła się na gola, przypadkowego, tak jak w starciu z Wartą.