Przynajmniej im pomachają
Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado
Za kadencji prezesa Zbigniewa Bońka w PZPN zdarzały się różne momenty. Jedną z decyzji, które można uznać za udane, było wprowadzenie uroczystego sposobu żegnania zasłużonych reprezentantów Polski. Dzieje się to przy okazji meczu o punkty, na wypełnionym stadionie, z pamiątkową koszulką z liczbą występów w kadrze. Przy zejściu z boiska ustawia się szpaler kolegów. Najkrócej jak można: jest to fajne, sympatyczne, czasem chwytające za serce. Żyjemy w cywilizowanym pod względem futbolowym kraju.
A przecież nie zawsze tak było. Prześledźcie państwo bowiem tę jedenastkę:
Młynarczyk - Szymanowski, Żmuda, Gorgoń, Janas - Kasperczak, Matysik, Deyna, Boniek - Pohl, Smolarek. Wybitni piłkarze? Wybitni. Olśniewający! Żaden z nich nie doczekał się jednak eleganckiego pożegnania z reprezentacją, jak mogłyby wskazywać zasługi. W dobie PRL-u uroczyste pożegnania zdarzały się, przyznać trzeba, incydentalnie. W zgrzebnej erze nikt nie zaprzątał sobie głowy takimi ekstrawagancjami, choć pamiętać trzeba, że… zdarzyły się wyjątki. Uhonorowania doczekali się bowiem Włodzimierz Lubański w 1980 r. na Stadionie Śląskim (towarzysko z Czechosłowacją) i Grzegorz Lato w 1984 na stadionie Wojska Polskiego (towarzysko z Belgią).
Inni? Józef Młynarczyk i Władysław Żmuda kończyli w nieudanym meczu z Brazylią, ostatnim podczas mistrzostw świata w Meksyku w 1986 roku, który zadecydował o odpadnięciu.
Jerzy Gorgoń, Henryk Kasperczak i Kazimierz Deyna kończyli w nieudanym meczu z... Brazylią, kończącym nieudane mistrzostwa świata w Argentynie w 1978 roku.
Antoni Szymanowski kończył towarzyskim meczem z Kolumbią w Bogocie podczas letniego tournee reprezentacji w 1980 roku.
Paweł Janas kończył połówką w towarzyskim wyjazdowym meczu ze Szwajcarią w 1984 roku.
Zbigniew Boniek kończył w towarzyskim wyjazdowym meczu z Irlandią Północną w 1988 roku. Zibi po raz pierwszy zagrał wtedy w reprezentacji jako libero. I zarazem ostatni. Nie dogadywał się z Wojciechem Łazarkiem.
Waldemar Matysik kończył przegranym na Wembley meczem eliminacji mistrzostw świata Italia ’90 z Anglią.
Ernest Pohl kończył przegranym w Rzymie meczem eliminacji mistrzostw świata England ’66 z Włochami.
Włodzimierz Smolarek kończył w 1992 roku remisowym meczem w Rotterdamie z Holandią w eliminacjach mistrzostw świata USA ’94, powołany po kilku latach, bo ciągle w tamtejszej lidze się wyróżniał.
Wszyscy wybitni? Wybitni.
Dlaczego o tym piszę? Bo warto chyba szczegółowo ustalić kogo żegnać, a kogo nie, kto zasłużył, a kto nie. Nie powinno być to uznaniowe, bo ludzie zawsze popełniają błędy – zaniechania lub nadgorliwości. Nie śmiem narzucać kryteriów, ale dobrze byłoby, gdyby zostały wypracowane, żeby piłkarz wiedział na co może liczyć, żeby nie dusił w sobie poczucia krzywdy albo żeby zwyczajnie wiedział, że mu się nie należy.
Wojciechowi Szczęsnemu i Grzegorzowi Krychowiakowi publika przynajmniej pomacha na pożegnanie. Nie zagrają, bo wprowadzenie Ligi Narodów i stawka zabiły możliwość żegnania się grą na boisku. To już jednak temat na zupełnie inne opowiadanie.
Wielu z tych, którzy zasłużyli, nawet nie pomachano.