Przygoda jakich mało!
Zapowiadał się na dobrego tenisistę, ale ostatecznie wiele sezonów spędził na lodowisku. Fot. archiwum rodzinne
Przygoda jakich mało!
Był wszechstronnie uzdolniony. Mógł zostać piłkarzem, ale wybrał inną ścieżkę sportową. Swój czas dzielił na korty oraz lodowisko...
Gdybym miał jeszcze raz wybierać, to zostałbym zapewne tenisistą. W tej dyscyplinie sam jesteś sterem i żeglarzem, zaś hokej to gra zespołowa. W tenisie obecnie są zdecydowanie większe możliwości, bo można swobodnie podróżować po świecie, szukać sportowych szans i... zarabiać. Lata 60. poprzedniego stulecia to zupełnie inne czasy, co młodym, nie tylko sportowcom, trudno sobie wyobrazić. Mój 7-letni wnuk, Antoś, ma sprzęt hokejowy najnowszej generacji, a mnie o takim na owe czasy nawet się nie śniło - z uśmiechem rozpoczyna swoje zwierzenia były czołowy junior Kotlarza Sosnowiec w tenisie oraz ważna postać hokejowego Zagłębia Sosnowiec przełomu lat 60. i 70., mistrz Polski z 1970 r. z GKS-em Katowice, Franciszek Strzelecki.
Sukcesy na korcie
Jerzy, senior rodu Strzeleckich, dbał o kondycję fizyczną swoich synów - Franciszka i Andrzeja. Choć nie trzeba było ich specjalnie zachęcać, bo mieli smykałkę do sportu. Przy Kotlarzu Sosnowiec były korty, więc obaj bracia, z inspiracji taty, z zapałem odbijali piłkę tenisową. A zimą korty zamieniały się w lodowiska, gdzie dało się zarówno ślizgać, jak i uganiać za krążkiem. Potem bracia trafili do Henryka Skoneckiego, który wraz kuzynem Władysławem odnosił sukcesy przede wszystkim w grze deblowej. To on sprawił, że nastoletni Franek szybko poznał kolejne tajniki tenisa i z powodzeniem brał udział w juniorskich turniejach.
- Środowisko tenisowe, dość elitarne na ówczesne czasy, nie bardzo mnie akceptowało - wspomina nasz bohater. - Z drugiej strony trudno się dziwić, bo przyjeżdża jakiś prowincjusz z Sosnowca i leje ile wlezie rówieśników z Legii czy SKT Sopot. To było nie do pomyślenia. Byłem nieźle ukształtowany technicznie, dysponowałem odpowiednim przygotowaniem fizycznym, więc odnosiłem spore sukcesy.
Z Jackiem Orłem z Bielska-Białej byli czołową parą deblową w kraju, zdobywając wicemistrzostwo Polski (1964) i kilka razy mistrzostwo Śląska. Franciszek w 1964 roku, podczas MP w Zabrzu, znalazł się w półfinale singla. A w sumie zajmował 5. miejsce na liście klasyfikacyjnej PZT. Potem wraz ze Skoneckim grali w zawodach drużynowych, starając się o awans do II ligi. W 1969 roku, podczas turnieju „Czarne Diamenty”, Franciszek w trzeciej rundzie trafił na swojego guru i trenera, wygrywając z 47-letnim wówczas Skoneckim 7:5, 7:5.
- To był niezwykle wyczerpujący mecz dla nas, ale do tej pory sądzę, że trener zrobił w moją stronę ukłon i przekazał mi symboliczną pałeczkę - uśmiecha się pan Franciszek. - A wcześniej już miałem dylemat, którą dyscyplinę mam wybrać: tenis czy hokej.
Ferdek mówi: decyduj
Alfred Gansiniec był trenerem hokejowej drużyny Zagłębia. Początkowo grała ona w lidze okręgowej (pomyśleć, że kiedyś taka była), a później występowała w II lidze. Wówczas - oprócz braci Strzeleckich - grali w niej m.in. Augustyn Skórski (późniejszy asystent i trener w klubie), Paweł Becker, Leszek Kotasiński i Jerzy Kaszyński. - Pewnego razu (1969 rok - przyp. red.) Ferdek - bo tak mówiliśmy na trenera - wziął mnie na stronę i powiedział mniej więcej tak: - Franek, ty już jesteś dorosły, zdecyduj więc, czy będziesz hokeistą na poważnie - wyjawia nasz rozmówca. - Ekonomia wzięła górę (śmiech), bo z gry w hokeja można było się utrzymać. Drużyna była pod kuratelą kopalni Sosnowiec, powstały dwie tafle, z których jedną później zadaszono (w listopadzie 1968 - przyp. red.) A tenis traktowano z przymrużeniem oka, przynajmniej w Sosnowcu. Dlatego moje sportowe życie przez kilka lat skupiło się na hokeju.
Mistrz, mistrz!
W Sosnowcu były ambicje I-ligowe, ale lokalny rywal zza miedzy - GKS Katowice - sięgał jeszcze wyżej. Andrzej Tkacz, Hubert Sitko, Kordian Jajszczok, Maksymilian Lebek, Henryk Reguła, bracia Andrzej i Karol Fonfarowie, Sylwester Wilczek, Mikołaj Kretek - to m.in. hokeiści, którzy stanowili trzon ówczesnego GKS-u. I do tego właśnie towarzystwa przychodzi hokeista z Altrajchu jak mówili Ślązacy o mieszkańcach Zagłębia Dąbrowskiego.
- Marnego słowa nie powiem o moich kolegach z drużyny, choć dawano mi odczuć, że jestem zza wody - głośno się śmieje pan Franciszek. - Nie było żadnych nieporozumień, ale do niektórych klubowych tajemnic nie byłem dopuszczany. Niemniej z moimi kolegami z GKS-u jestem po dziś dzień w serdecznej komitywie. Mamy czwartkowe spotkania, na których wspominamy różne wydarzenia z przeszłości.
Wywalczone w 1970 roku mistrzostwo Polski było jedynym w karierze Franciszka Strzeleckiego; po sezonie i karencji powrócił do Zagłębia. Działacze i trenerzy marzyli o awansie do I ligi i w końcu w sezonie 1970/71 awansowali, ale po roku spadli. Następny awans Zagłębie zaliczyło w sezonie 1972/73 i, co najważniejsze, już utrzymało się w najwyższej klasie rozgrywkowej.
- Chciałem wrócić, bo tu było moje środowisko i znów mogłem grać w jednym ataku z moim bratem Andrzejem - dodaje nasz bohater. - Byłem w szerokiej kadrze Polski, ale nie zagrałem na żadnych mistrzostwach. Po awansie do I ligi były jakieś dodatkowe premie, co wskazywało, że dyrekcja kopalni Sosnowiec otacza nas coraz większą opieką. Były bogate plany, ale ja w nich najwyraźniej nie byłem już uwzględniany. W 1976 r. zakończyłem grę w Zagłębiu i po miesiącu urlopu zgłosiłem do pracy w kopalni. To była naturalna kolej rzeczy, ale... o tenisie nie zapomniałem.
Nieoczekiwana propozycja
Po zakończeniu hokejowej przygody - jako 30-latek - znów pod kierunkiem Henryka Skoneckiego rozpoczął treningi na kortach w Parku Sieleckim przy ul. Szkolnej. Cezary Szwarc, chyba naczelny inżynier kop. „Sosnowiec” i zarazem wielki fan tenisa, awansował na dyrektora kop. „Lenin” w Mysłowicach-Wesołej. Na mokradłach przy miejscowym akwenie w błyskawicznym czasie powstały trzy korty, a potem kolejne pięć. Dyrektor Szwarc nie zapomniał o tenisistach z Sosnowca, więc Franciszek Strzelecki wraz z Andrzejem Mierzwińskim przenieśli się do Górnika Wesoła. Obaj z powodzeniem występowali w II-ligowej drużynie, która potem awansowała do I ligi.
- Odżyły wspomnienia, bo przecież jako tenisista-hokeista miałem okazję spotykać z najlepszymi zawodnikami krajowymi - dodaje pan Franciszek. - Swego czasu miałem okazję grać z Wiesławem Gąsiorkiem, który był rakietą nr 1 i jednocześnie ścianą do odbijania (śmiech). Gdy powróciłem na kort rywalizowałem bez żadnych kompleksów z o wiele młodszymi Zenonem Rode, Grzegorzem Niestrojem czy Adamem Mincbergiem. Oczywiście, nie zaniedbywałem swoich obowiązków zawodowych, ale pewnego razu przyszedłem do pracy i zobaczyłem kartkę na mojej „marce” (górnicy mieli takie identyfikatory - przy. red.). A na niej było napisane: „Od jutra proszę przychodzić tylko na korty”. I tak już zostało do emerytury. Moi koledzy z oddziału kopalnianego awansowali, zaś ja grałem i trenowałem młodych i zdolnych chłopaków z Wesołej oraz okolic. Arkadiusz i Grzegorz Wróblowie czy nieco później Tomasz Lichoń byli niezwykle utalentowani. Bracia chyba nie do końca wykorzystali swoje możliwości, natomiast Lichoń był reprezentantem kraju w Pucharze Davisa. Pracowałem do 1991 r., później niedługo byłem na rencie, by po kilku miesiącach przejść na emeryturę
Obecnie śladem dziadka Franka podąża wnuk Antoś, którego jazda na łyżwach jest nienaganna. - Zastanawiam się, czy już nie czas dla niego na tenisa. Niech ma takie same dylematy jak dziadek za młodu - mówi na pożegnanie pan Franciszek. Włodzimierz Sowiński
Franciszek Strzelecki był uczestnikiem trzech inauguracji Stadionów Zimowych w Sosnowcu. Najpierw na tafli odkrytej, potem pod dachem i w sierpniu ubiegłego roku. Na nowym obiekcie w ArcelorMittal Park rzucał krążek w inauguracyjnym meczu Zagłębie - GKS Katowice. Fot. PZHL/Michał Chwieduk