Przygoda jakich mało...
Dziewiętnastoma w lidze i osiemnastoma w reprezentacji – tyloma sezonami Leszek Laszkiewicz zapracował na miejsce w Galerii Sław IIHF.
Leszek Laszkiewicz swoją bogatą karierę rozpoczynał i kończył w Jastrzębiu-Zdroju. Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus
Nieoczekiwana nominacja
Gdy w 1994 r. w Sosnowcu otwarto hokejową Szkołę Mistrzostwa Sportowego, to na ówczesne standardy było wręcz rewolucyjne pociągnięcie. To w niej szlify zdobywała większość późniejszych reprezentantów kraju.
- Każdy chciał uczęszczać do tej elitarnej szkoły, a konkurencja była ogromna - uśmiecha się „Laszka”, bo taki nosi przydomek. - Liczba miejsc była ograniczona, zaś kandydatów dwa razy tyle, a może i więcej. Pamiętam, że z kadrą Śląska wyjechałem na mecze kontrolne z Białorusią. Był na nich Władimir Safonow, ówczesny trener główny w szkole. Po powrocie mój starszy o dwa lata brat, Daniel, zadzwonił do mnie, czy nie chciałbym uczyć się i trenować w tej szkole. Wow – krzyknąłem i podskoczyłem z radości. Jednocześnie miałem ogromną tremę, wszak byłem młodszy o właśnie dwa lata od pozostałych. Miałem z z kolegami to szczęście, że trafiliśmy pod opiekę fachowców. Oprócz Safonowa w szkole pracował nieżyjący już Jerzy Mruk, który posiadał ogromną wiedzę i wpajał nam tajniki taktyczne, a ponadto kierował się zasadami fair play i do tej pory słyszę jego krzyk: - Leszek, skrzydło, pilnuj skrzydła! Za przygotowanie fizyczne odpowiedzialny był Walenty Ziętara. To właśnie oni sprawili, że dokonałem skoku jakościowego i nieco później wraz z kolegami zakotwiczyłem w reprezentacji. Teraz śladem swojego taty, Daniela, podążył mój chrześniak Oskar, który uczęszczał do SMS-u (w nowym sezonie ma występować w bytomskiej Polonii – przyp. red.). Czasy się zmieniły i wielu młodych zawodników szkoli się poza granicami, a niektórzy, z różnych względów, rezygnują z edukacji w tej szkole.
Zagraniczne wojaże
„Laszce” przepowiadano karierę za granicą. Ice Tigers Norymberga, Witkowice, Hawirzów, znów Witkowice, Milano Vipers – to przystanki w jego karierze, ale wracał na krajowe podwórko i był kluczową postacią kilku klubów.
- Chyba w Mediolanie czułem się najlepiej i mógłbym tam się zadomowić, ale zadecydował względy rodzinne – uśmiecha się Laszkiewicz. - Zacznijmy jednak od początku. Andrzej Frysztacki, ówczesny prezes JKH GKS-u Jastrzębie, a jednocześnie agent hokejowy, po skończeniu SMS-u i po udanych mistrzostwach juniorów pomógł mi w wyjeździe do niemieckiego klubu, wicemistrza DEL. Byłem młody, z głową pełną marzeń i nadzwyczaj ambitny. W pierwszym sezonie grałem w trzeciej formacji, a więc całkiem przyzwoicie, ale w drugim zmienił się trener i byłem zesłany do ostatniej piątki. Pracowałem ciężko i, w moim przekonaniu, zasługiwałem na nieco inne potraktowanie przez szkoleniowców. Byłem młody i niecierpliwy, chciałem grać więcej i doszedłem do wniosku, że nic po mnie w Niemczech. Moim zdaniem ten sezon był dla mnie stracony. Kolejne wyjazdy były przeplatane występami w naszych drużynach z Krynicy czy z Oświęcimia. W tym drugim mieście mile wspominam grę, bo mieliśmy trenera Andreja Sidorenkę, który gonił do pracy i klasowych zawodników. No i były złote medale. W Czechach mój pobyt nie był zbyt udany i szkoda nad tym się dłużej rozwodzić. W końcu wylądowałem już z rodziną w Milano, gdzie mieliśmy silną drużynę, wzmocnioną zawodnikami zza oceanu, bo tam był lokaut. Zdobyliśmy podwójną koronę Włoch, czyli mistrzostwo i puchar, oraz wysokie, trzecie miejsce w Pucharze Kontynentalnym. To był dla mnie dobry czas, ale są sprawy ważniejsze niż sport. W Mediolanie byłem z żoną i małą córką. Ja ciągle w rozjazdach, zaś żona zajmowała się domem i dzieckiem. Otrzymałem propozycję przedłużenia umowy na kolejny sezon, ale po długich domowych dyskusjach podjęliśmy decyzję o powrocie. Chcieliśmy mieć pewny grunt i stabilizację na dłużej niż rok. Już wspominałem, że podejmowałem rozsądne decyzje i żadnej nie żałuję.
Krakowska stabilizacja i nie tylko...
Nasz bohater wojaże zagraniczne, jak już wspomnieliśmy, przeplatał występami w kraju. W Oświęcimiu trafił na „złoty” czas zespołu - okraszony sukcesami. Gdy zdecydował się na powrót z Włoch, w propozycjach mógł przebierać, bo każdy chciał mieć tak skutecznego napastnika.
- Najważniejsza była rodzina i stabilizacja – wspomina Laszkiewicz. - To był taki czas, że w klubach wiele obiecywano, ale nie wszystko realizowano. W Krakowie ciekawy projekt stworzył profesor Janusz Filipiak, a ja otrzymałem konkretną propozycję i na nią przystałem. W Cracovii, sponsorowanej przez należącą profesora firmę Comarch, spędziłem osiem lat, które będę wspominał z sentymentem, choć z drobnymi wyjątkami.
Zespół kierowany przez trenera Rudolfa Rohačka notował pasmo sukcesów - zdobywał złoto bądź stawał na nieco niższym podium, jednak nawet w najbardziej zgodnej grupie pojawiają się nieporozumienia, zgrzyty i dochodzi do konfliktów.
- Nie chcę rozgrzebywać bolesnych ran, bo to minęło i pragnę w swojej pamięci pozostawić najlepsze wspomnienia. Ograniczę się tylko do tego, że trener posądził mnie i kilku moich kolegów o to, że sprzedawaliśmy mecze. To poważne oskarżenie, ale niepoparte żadnymi dowodami. Gdy odnosiliśmy sukcesy, trener stawał na czele i wypinał pierś, a gdy trafiały się porażki, całą winę zrzucał na nas, liderów drużyny. Mógłbym opowiedzieć kilka ciekawostek z życia trenera i naszej drużyny, ale to nie ma żadnego sensu, bo tamten czas minął, jednak noszę głęboką zadrę i nie da się jej zabliźnić, zostanie do końca życia – wyjawia Laszkiewicz kulisy rozstania z krakowskim klubem.
Powrót do źródeł
Po tak poważnych oskarżeniach nie chciał już występować w Pasach, choć spędził w nich najlepsze lata. Przeniósł się wraz z kolegami na chwilę do KTH Krynica, bo zrodził się pomysł ówczesnego trenera reprezentacji Igora Zacharkina, by w jednym zespole zgromadzić jak najwięcej kadrowiczów. W projekt miał zainwestować tajemniczy sponsor ze Wschodu. Z obiecanek nic nie wyszło i zawodnicy już w trakcie sezonu musieli szukać nowych miejsc pracy.
- Byłem już po słowie z szefem sekcji hokejowej Wojciechem Matczakiem i lada chwila miałem zagrać w GKS-ie Tychy. Po raz pierwszy i ostatni nie dotrzymałem umowy. Zwrócił się do mnie Andrzej Frysztacki, wówczas wiceprezes klubu, czy nie pomógłbym zespołowi z Jastrzębia, bo znalazł się w trudnej sytuacji. Nie mogłem odmówić i tak spędziłem pięć sezonów. Zdobyłem srebro i brąz z JKH, bo rwa kulszowa sprawiła, że musiałem zakończyć grę. Z potrójnej korony, czyli mistrzostwa, Pucharu i Superpucharu Polski cieszyłem z chłopakami i ze sztabem szkoleniowym już jako dyrektor sportowy klubu – śmieje się nasz bohater.
Bez oszczędzania
Dziewiętnaście sezonów krajowych i osiemnaście reprezentacyjnych, nie licząc wojaży zagranicznych - razem pewnie by się zebrało grubo ponad 1000 meczów i pewnie w okolicach 1500 punktów.
- Trzeba byłoby znaleźć dobrego rachmistrza – śmieje się „Laszka”. A po chwili poważniej: - Nigdy się nie oszczędzałem, nie szukałem wymówek i byłem na każde zawołanie trenerów kadry. Występy w reprezentacji to była dla mnie świętość. Gdy byłem przeziębiony czy doskwierała mi drobna kontuzja, to nie miałem wątpliwości i przyjeżdżałem. A teraz (macha ręką i wzdycha – przyp. red.) jest... nieco inaczej, ale to inne czasy. Gdy byłem w kadrze, nie mieliśmy takich cieplarnianych warunków, teraz natomiast niczego nie brakuje. Przeżyłem przygodę, jakich mało. Cieszyliśmy się ze zwycięstw, awansu do elity (2001 r. Grenoble – przyp. red), ale przeżywaliśmy gorycz porażki - wszystko to jest wpisane w sportowy życiorys. Miałem to szczęście, że działacze oraz trener Robert Kalaber zaufali mi i mogę występować w podwójnej roli dyrektora sportowego JKH GKS-u Jastrzębie i dyrektora reprezentacji (awans hokeistów 2023 r. do elity - przyp. red.). Najważniejsze, że pracuję niemal w tym samym rytmie i adrenalina ciągle buzuje – nasz rozmówca uśmiecha się na pożegnanie.
Jako pierwszy w Galerii Sław IIHF znalazł się Henryk Gruth, teraz do tego ekskluzywnego towarzystwa dołączył Leszek Laszkiewicz Na kolejnego laureata trzeba będzie poczekać nieco dłużej...
Włodzimierz Sowiński
Robert Kalaber, trener reprezentacji, i Leszek Laszkiewicz jej dyrektor - to nierozłączny duet. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Leszek LASZKIEWICZ – ur. 11.08.1978 r. w Jastrzębiu-Zdroju; dwie córki (Laura i Lena).
Kariera klubowa: GKS Jastrzębie (wychowanek); SMS Sosnowiec; Ice Tigers Norymberga (1997-99); KTH Krynica (1999-2000), Unia Oświęcim (2000-02), HC Witkowice (2002-03), HC Hawirzów (2003), Unia (2003-04), Milano Vipers (2004-05), Comarch Cracovia (2005-13), KTH Krynica (2013), JKH GKS Jastrzębie (2013-18). W naszej lidze rozegrał 856 meczów i uzyskał 1065 pkt (509 goli+556 asyst).
Sukcesy: 14 medali, w tym 8 złotych (3 z Unią i 5 z Comarch Cracovią), 3 srebrne i 3 brązowe. Puchar Polski z Unią. Ponadto wicemistrz DEL z Norymbergą, mistrz i zdobywca Pucharu Włoch z Milano Vipers (2005).
Reprezentacja: 216 spotkań i 89 bramek.
Sukces: awans do elity (2001).