Przesuwam granice
Rozmowa z Patrykiem Stefańskim, pomocnikiem Polonii Bytom
Gra w piłkę Patrykowi Stefańskiemu wciąż sprawia mnóstwo frajdy... Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Samopoczucie przed meczem sezonu - w niedzielę z Wieczystą - chyba dopisuje? Macie 6 punktów przewagi nad drużyną z Krakowa i nawet przy porażce wciąż będziecie faworytem w wyścigu po bezpośredni awans.
- Faktycznie, przed rundą wiosenną najwięksi optymiści nie przypuszczali chyba, że będziemy mieć tak duży zapas nad trzecim miejscem. To dla nas komfortowa sytuacja, ale pokazuje też, jaką pracę wykonaliśmy z całym sztabem. Gdy inni zaliczają wahania formy, my jesteśmy równi. Nawet, jak mecze nie układają się po naszej myśli, jesteśmy w stanie się podnieść i przechylić szalę na naszą korzyść. Jesteśmy dojrzalsi niż jesienią o te doświadczenia i to przynosi nam dużo punktów.
Wiem, że to nie wasz problem, ale co się mogło zadziać w Wieczystej?
- Przegrała wiosną już tyle spotkań, że to szokujące nawet dla nas, którzy mniej więcej wiedzą, co w trawie piszczy. Ma dużą jakość piłkarzy, ale ewidentnie coś nie gra. Nie będąc w środku, nie chcę się wymądrzać. Jej nowy trener, Przemysław Cecherz, spróbuje to poukładać.
Jak podejść do takiego meczu, w którym groźny teoretycznie rywal wydaje się na łopatkach?
- Podchodzimy do tego meczu tak, że gramy z jedną z najlepszych drużyn w tej lidze. Nie dopuszczamy do siebie, że przegrywa mecz za meczem, że mu się nie wiedzie. Nie chcemy w żadnym aspekcie go zlekceważyć. Ma w składzie piłkarzy takiej jakości, że w każdej chwili mogą „odpalić”. Nasze boisko będzie polane, szybkie, to też będą warunki sprzyjające ich umiejętnościom gry w piłkę…
Ale dla was bardziej!
- No tak, my czujemy się na Piłkarskiej mocni, nawet jeżeli nasze mecze są szalone - jak te ze Świtem Szczecin czy ze Skrą Częstochowa (5:4 i 5:3 - przyp. red.) - to zawsze chcemy narzucić przeciwnikowi własne warunki. Myślę, że każdy z nas ma z tyłu głowy, że w tym momencie nie możemy pokpić sprawy, lekceważąc rywala czy grając z nonszalancją. Trener Tomczyk zbudował w nas taką mentalność, że nie ma odpuszczania. W tygodniu na treningach się pali. Utrzymujemy intensywność i elementy taktyczne, które mamy już we krwi. Dobrze to nasze DNA pokazał ostatni mecz w Kaliszu, gdzie straciliśmy pewne prowadzenie, ale zdołaliśmy wygrać 4:2. Przed pierwszym gwizdkiem powiedzieliśmy sobie, że nie kalkulujemy i gramy tak, jak u siebie, czyli idziemy na maksa. Efektem był wynik podobny do ostatnich meczów w Bytomiu.
Po meczu w Kaliszu Łukasz Tomczyk chwalił zmienników - a więc i pana - że to oni przesądzili o wygranej. Czuje się pan połechtany?
- Mamy tak szeroką i równą kadrę, że równie dobrze wszyscy zmiennicy mogliby wyjść w pierwszym składzie. W każdym tygodniu walka o miejsce na boisku jest naprawdę mocna.
Pan miał trudny początek wiosny, nie wychodził na murawę, ale od kilku meczów już jest inaczej, zdarzyło się nawet wyjść w pierwszym składzie...
- Tak, mam fajny moment, pokazuję, że cały czas jestem gotowy. Przed pierwszym meczem z Podbeskidziem czułem, że mogę wyjść w jedenastce. Ale przepis o młodzieżowcu - który ja bezwzględnie akceptuję - sprawia, że trener podejmuje różne wybory. I przez cztery mecze nie podniosłem się z ławki, co było ciężkie, ale przyjmuję decyzje trenera na klatę, choć wiem, że straciłem sporo minut.
Frustrujące?
- Jestem ambitny, cały czas mam głód gry, czuję się dobry motorycznie, wiedziałem, że jestem w formie. Ale dla mnie, jako starego Polonisty, cel i drużyna są najważniejsze. Moją rolą, jako najstarszego w drużynie, jest też pomagać i trzymać ciśnienie... I karta się odwraca, przyszedł moment, w którym jestem potrzebny. W trakcie sezonu każdy z nas jest i będzie potrzebny, dlatego tak ważne jest pozytywne nastawienie, i nawet jak się nie gra - pomagać kolegom i drużynie. Wcześniej czy później przychodzi dzień - zazwyczaj w najmniej spodziewanym momencie - że to twoja kolej.
Można z trenerem Tomczykiem porozmawiać o swojej roli w drużynie, zasygnalizować gotowość?
- Tak, na przestrzeni rundy trener przeprowadza indywidualne rozmowy z każdym z nas. Bardzo to sobie chwalę, bo można wtedy oczyścić atmosferę, wyjaśnić pewne rzeczy, a czasem wręcz poznać okoliczności decyzji, o których się nie wiedziało z perspektywy boiska czy treningu, i lepiej je zrozumieć. Każdy z nas ma swoje ego, oczekiwania i emocje, to zrozumiałe. Ale, jak ktoś zaczyna mędzić i marudzić, szybko to w szatni ucinamy. Zawsze warto rozmawiać, a na płaszczyźnie współpracy w Polonii piłkarzy ze sztabem jest to bardzo istotny aspekt. Trener w ten sposób też potrafi zarządzać szatnią.
W wieku 35 lat ma pan najdłuższy staż w Polonii i jest najstarszym w kadrze. W jakim momencie kariery się pan znajduje?
- Myślę, że w fenomenalnym! Motorycznie i fizycznie w większości wskaźników jestem w top 3-5 w drużynie. Dla mnie to budujące, bo dzięki temu mogę utrzymać się na poziomie centralnym. Duża w tym zasługa sztabu i trenera Tomczyka, który ciągnie nas wręcz za uszy, jeżeli chodzi o różne aspekty - ciągłego rozwoju, dążenia do nowego celu, motywacji, a po drodze do tego są wydolność i motoryka. Przez ostatnie dwa lata, odkąd pracujemy razem, mocno się dźwignąłem, wcześniej miałem chwilę stagnacji. Nie sądziłem, że mogę mieć jeszcze aż tak dobre wyniki, a wiem, że może być jeszcze lepiej, bo zacząłem pracę indywidualną z trenerem od motoryki.
Nie ma sufitu!
- To duży wpływ tego, jaką formę prezentują piłkarze w wieku Roberta Lewandowskiego. Są wzorcem i punktem odniesienia. To zapewne też kwestia indywidualna, może predyspozycji genetycznych. Ja mam chyba końskie zdrowie, przez ostatnie pięć lat nie miałem poważnego urazu. Szybko się regeneruję, dbam o siebie i widzę, że jeszcze mogę przesuwać kolejne granice.
Jest pan swoistym łącznikiem między „poprzednią” Polonią, która upadła z hukiem 8 lat temu i zaczynała ponownie od 4. ligi, a tą „nową”, już pod szyldem Bytomskiego Sportu. Jak bardzo zmienił się klub na przestrzeni tych lat?
- Ojej, nie ma nawet co porównywać… Przetrwałem sporo, to była totalna partyzantka. Jak musieliśmy się wynieść ze słynnego pochyłego domku przy Olimpijskiej, przebieraliśmy się w kontenerach. Nie było stadionu - graliśmy na boisku Szombierek - nie było na wypłaty… Prezesów w poprzedniej spółce nie zliczę, dlatego teraz potrafię docenić obecnego, Sławomira Kamińskiego, który zaczął budować wszystko od zera, na zdrowych zasadach. Na początku nie było kokosów, łączyliśmy grę z trenowaniem grup młodzieżowych. Krok po kroku widzimy, gdzie doszła Polonia - klub wielosekcyjny, gdzie wszystko jest poukładane, żadne trupy nie wylatują z szafy, pieniądze są na czas, są też niewielkie premie za wygrane mecze. Przede wszystkim jest stabilnie. Jako członek rady drużyny rozmawiam z prezesem, który zawsze podkreśla, że jak czegoś nie ma, to niczego nam nie obieca. Z perspektywy czasu cenię sobie tę uczciwość. Na tym budowano fundamenty tej Polonii, dzieciaki mogą przebierać się w nowoczesnych szatniach, budynek będzie coraz lepszy, za chwilę powstanie druga trybuna. Możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Odzyskał pan pieniądze za „starą” Polonię?
- Cha, cha! Nie za bardzo… Rozmawiałem z prezesem na ten temat, „pozamykał” pewne tematy, rozumiem go.
Mimo to wrócił pan do Bytomia wiosną 2019 roku.
- Bo w 4. lidze pojawił się ciekawy projekt, choć faktycznie nikt by nie powiedział, że wrócę. Powiedziałem sobie wtedy, że chcę z Polonią wrócić do 1. ligi. Trochę za długi był może przystanek w 3. lidze, ale koniec końców jestem blisko tego celu. To dla mnie budujące, bo klub rośnie, zespół co roku się wzmacnia, a ja wciąż trwam tutaj i za darmo na pewno tutaj nie jestem. Musiałem sobie na to miejsce w drużynie zapracować, zwłaszcza przy standardach wprowadzonych przez trenera Tomczyka. Kontrakt mam do czerwca 2026 roku, w momencie awansu do 1. ligi automatycznie przedłuży się o kolejny rok.
Wiek to podobno kwestia umysłu, nie metryki.
- No właśnie, chciałbym swoją piłkarską przygodę kontynuować, jak długo się da. Sprawia mi to mnóstwo przyjemności. Mam 3-letniego syna, bardzo chciałbym, żeby jeszcze popatrzył trochę, jak ojciec kopie w piłkę na szczeblu centralnym (śmiech). A propos dzieciaków - pracuję w Polonii z maluchami od kilku lat i niesamowite jest, ile znalazłem w sobie pokładów cierpliwości oraz empatii, choć zawsze byłem gościem charakternym na boisku, lont miałem krótki (śmiech). Odnalazłem się w tym, polubiłem, dzieciaki mnie chyba też uwielbiają.
A czy coś dał panu niespełna roczny epizod w Islandii?
- Fajna przygoda, bardziej życiowa niż piłkarska, choć miałem w Akranes zawodowy kontrakt. Rozwinęła mnie jako człowieka, otworzyła oczy na świat. No i najważniejsze - przywiozłem stamtąd żonę (śmiech). Ja jestem z Katowic, żona jest tyszanką, poznaliśmy się na Islandii. To kolejna niesamowita historia...
Rozmawiał Tomasz Mucha