Przestroga dla Wisły

Piłkarze „Białej gwiazdy” nie mogą zlekceważyć rywala z Kosowa – przestrzega Jacek Grembocki. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Przestroga dla Wisły

Rozmowa z Jackiem Grembockim, który z drugoligową Lechią Gdańsk mierzył się w Pucharze Zdobywców Pucharów z Juventusem Turyn


Żeby w 1983 roku Lechia mogła zagrać z Juventusem, najpierw musiała wygrać Puchar Polski. A zrobiła to jako trzecioligowiec! Jak do tego doszło?

– Po spadku do III ligi klub był w rozsypce. Z topowych piłkarzy zostali tylko Lech Kulwicki czy Andrzej Salach. Byli też zawodnicy, którzy nie mieli pewnego miejsca w drugoligowym zespole i sama młodzież. Z mojego rocznika to było ok. 10 graczy. Po spadku klub postawił na młodych trenerów, Jerzego Jastrzębowskiego i Józefa Gładysza, a oni znali tych młodych chłopaków. Trudno powiedzieć, co kierowało działaczami, że podjęli taką decyzję. Może mieli nosa? Może wyprzedzili dekadę? To wypaliło. W III lidze nie przegraliśmy meczu i zdobyliśmy Puchar Polski. Zaczęło się od wygranej ze Startem Radziejów, ale ja zagrałem dopiero w kolejnym spotkaniu z Olimpią Elbląg, wygranym 2:1. Wtedy zaczęło się pasmo zwycięstw. Wygrana z Widzewem w 1/16 finału w karnych była wielkim wydarzeniem, szliśmy z wiatrem.

Co było podstawą do osiągnięcia sukcesu?

- Ja jestem z rocznika 1964/65, który przez wiele lat młodzieżowych zmagań nie przegrał. Jeśli przez 8 czy 10 lat ponieśliśmy jakąś porażkę, to nawet jej nie pamiętam. To był bardzo mocny zespół, z którego wielu debiutowało na seniorskim poziomie. Kiedy graliśmy z Juventusem, przed rozpoczęciem meczu w szatni, ja – 18-letni chłopak – wstałem i zapytałem „za ile my gramy?”. Przed każdym spotkaniem były wtedy ustalane premie za zwycięstwo. Patrzyli na mnie, jak na wariata. Że ja jeszcze liczę, że wygramy z Juventusem! Ale dla mnie to była normalna postawa.

Czyli żelazna mentalność.

– Dzisiaj się mówi „mental”, a wtedy to było życie. Człowiek wychodził na podwórko i musiał radzić sobie ze starszymi kolegami. Młodość i utalentowani trenerzy byli naszą siłą. Wszyscy byliśmy „stąd”, była hierarchia, prezesi trzymali nad tym pieczę. Potem pojawiało się coraz więcej kibiców, co nie było oczywiste, bo wtedy panował stan wojenny, w Gdańsku ciągle były rozróby. Fani przychodzili na stadion, walczyli z „komuną”, ale nas też dopingowali.

To was doprowadziło do awansu i zwycięstwa w finale PP z Piastem Gliwice. Jasne stało się, że wystąpicie w Pucharze Zdobywców Pucharów. Pamięta pan, kiedy dowiedzieliście się, że rywalem będzie Juventus?

– Pamiętam dokładnie. Cały zespół był nad Balatonem. Klub zafundował nam wczasy, były świetne warunki i atmosfera, mieliśmy gierki młodzi na starych, które w Lechii były standardem. Rozruch zawsze był ostry. Trener Jastrzębowski był serdecznym człowiekiem i wszystko obracał w żart, nawet kiedy chciał komuś dopiec. Gdy powiedział, że zagramy z Juventusem, nie każdy wierzył. Bardzo cię ucieszyliśmy, choć trochę nam zajęło, zanim to do nas dotarło. Przed meczem polecieliśmy na dwutygodniowe tournee, które ktoś zafundował, żeby nas zobaczyć. Lechia za to nie płaciła. Warunki były znakomite, byliśmy nawet u papieża – wielkie przeżycie.

Pierwszy mecz odbył się w Turynie. Przegraliście 0:7, ale dla ludzi z bloku komunistycznego – a już w ogóle dla tak młodego chłopaka jak pan – to było niesamowite przeżycie.

– „Wow” to mało powiedziane. Drugi raz leciałem samolotem, wtedy radzieckim. Hotel był znakomity, w Asti pod Turynem, gdzie wcześniej zatrzymała się Aston Villa. Na mecz mieliśmy policyjną eskortę i załatwiony sprzęt. Było mnóstwo nowych rzeczy. Pierwszy raz widziałem Zachód. To nie była „komuna”, gdzie wszystko było szare, a ludzie zmęczeni. W sklepach było kolorowo, a czekolad było tyle rodzajów, że nigdy tylu słodyczy nie widziałem. Włoskie gazety sportowe były grube, wyraziste, z wielkimi zdjęciami, do dzisiaj je mam. A piłkarze Juventusu... dla mnie to byli milionerzy. Bońka widziałem raz w życiu, kiedy jako chłopiec podawałem piłki, gdy przyjechał do nas Zawisza Bydgoszcz. We Włoszech jeden z naszych tamtejszych opiekunów przyjechał nowym mercedesem, a ja... nie miałem nawet roweru. Mój tata jeździł starą warszawą., którą ciągle naprawiał i się cieszył, że ją w ogóle ma. To był inny świat i dzisiaj nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Wisła Kraków gra na drugim szczeblu rozgrywkowym i zmierzy się z mniej wymagającym rywalem – wicemistrzem Kosowa. Jak pan ocenia szanse „Białej gwiazdy”?

– Żeby tylko krakowian nie uśpiło to, że to „tylko” Kosowo. Większość dobrych piłkarzy wywodzi się z biedy. Spójrzmy na reprezentację Francji, gdzie większość jej członków wywodzi się z Afryki. Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo także zaczynali w biedzie, podobnie większość Brazylijczyków. Nie można lekceważyć zespołu z Kosowa. Wisła musi pamiętać, że nie jest tą samą drużyną, co kilka lat temu w ekstraklasie, z najlepszymi polskimi zawodnikami. Życzę jej sukcesu, ale dzisiaj gra w I lidze i ma problemy z awansem. Nie wiadomo, jak zagra przeciwnik, więc niech to będzie przestroga. Puchary rządzą się swoimi prawami. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest z Cypru, Malty czy Kosowa.

Rozmawiał Piotr Tubacki