Przekręty w sparingach
Mafie z Rosji i krajów bałkańskich zarabiają na meczach towarzyskich w całej Europie.
Na obozie w Turcji piłkarze Motoru Lublin zostali oszukani. Fot. Kacper Pacocha/PressFocus
Mogłoby się wydawać, że czasy ustawiania meczów już dawno są za nami, jednak okazuje się, że polski futbol dalej jest narażony na oszustwa powiązane z zakładami bukmacherskimi. Pojawiają się one podczas… sparingów w okresie zimowym. Jak to możliwe? Na rynku piłkarskim działają rosyjskie i bałkańskie mafie, które zarabiają na ustawianiu meczów sparingowych. Tę sprawę naświetlił dziennikarz Mateusz Miga na łamach portalu „sport.tvp.pl”. Z rozmowy z anonimowym pracownikiem zakładów bukmacherskich wyszło na jaw, że co najmniej kilka meczów kontrolnych w ostatnich tygodniach było ustawionych.
Zamknęli po 60 minucie
Jednym z ciekawszych przypadków był mecz Unia Turza Śląska – Spójnia Landek. Pomimo tego, że Spójnia gra na niższym szczeblu rozgrywkowym niż ekipa Jana Wosia, wygrywała do 60 minuty 2:0. Po godzinie gry szkoleniowiec ekipy z Landka, Tomasz Kocerba, zdecydował się na wprowadzenie zawodników testowanych ze wschodu i Unia strzeliła... pięć goli. – Do 60 minuty jestem bardzo zadowolony z zespołu. Graliśmy dobrze, momentami przeważaliśmy nad trzecioligowcem. Później pojawili się testowani i… po prostu zamykam ten mecz w 60 minucie – powiedział enigmatycznie opiekun Spójni, cytowany przez portal „sportowebeskidy.pl”. Defensywa złożona z graczy ze wschodu, którzy... zaoferowali swoją grę za darmo, popełniała błędy, które wołały o pomstę do nieba. Jak się okazało, bukmacherzy operowali ogromnymi stawkami, przyjmując zakłady. Co więcej, testowani zawodnicy wcześniej – według rozmówcy Mateusza Migi – grali w meczach, które były ustawione.
Wielkiej afery z tego nie ma tylko dlatego że nikt w tej sytuacji nie jest skrzywdzony. Był to tylko mecz towarzyski. Nikt przez to nie spadnie, nikt – poza zakładami bukmacherskimi – nie straci pieniędzy. Mimo wszystko irytujące jest to, że ci, których w polskim sporcie miało już nie być, objawiają się – choć nieosobiście – w z pozoru nic nieznaczących rywalizacjach.
Polscy sędziowie dają gwarancję
Gdy w styczniu byłem w Turcji, obserwowałem kilka sparingów polskich drużyn. Byłem na przykład na meczu Lecha Poznań z FK Czukariczki. Typy bukmacherów wskazywały, że w spotkaniu padną cztery gole. Tyle też padło, a wpływ na to ponoć mieli zawodnicy z Serbii, którzy niekoniecznie przykładali się do gry defensywnej. Po tym, jak zespół z Belgradu strzelił gola, stracił trzy.
Widać było, że polskim zespołom zależy, żeby mecze były czyste. Dlatego na sparingi w Turcji często sprowadzono polskich sędziów (mieli zgrupowanie nad Bosforem) ze szczebla centralnego. Oni z pewnością byli gwarancją uczciwości, czego – jak pokazuje przykład FK Czukariczki – nie można powiedzieć o piłkarzach rywali.
Gdy natomiast polscy sędziowie nie mogli wziąć udziału w spotkaniach kontrolnych, arbitrami stawali się miejscowi. W meczu prowadzonym przez nienajszczuplejszego sędziego z Turcji wziął udział Motor Lublin. 17 stycznia zagrał z MTK Budapeszt, a mecz zakończył się wynikiem 1:1. Co ciekawe, w 67 min gola zdobył Kacper Wełniak, a chwilę później sędzia podyktował karnego „z kapelusza" i Węgrzy wyrównali. Wówczas zacząłem szukać wytłumaczenia decyzji arbitra. „Sędzia nie miał do dyspozycji VAR-u”, „mógł się pomylić”… Mecz najprawdopodobniej był ustawiony, bo „popularne" były zakłady, iż w meczu padną co najmniej dwie bramki.
Dramat.
Kacper Janoszka