Sport

Przekraczając granice obciachu

BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk

Julia Szeremeta Fot. PAP

Jak tylko Julia Szeremeta wróciła do Polski po zdobyciu w Paryżu olimpijskiego srebra w boksie, zaczęły się spekulacje o ewentualności jej walk w tzw. freak fightach. To odmiana nie wiadomo czego, która polega na (mordo)biciu się rozmaitej maści celebrytów, a którzy na ogół czynią to nie z miłości do podbitych oczu i innych uszkodzeń, lecz z miłości do kasy.

Szybko w Polskę poszedł hyr, że Szeremeta za domniemany występ miałaby dostać coś około miliona złotych. Byłoby to w wymiarze materialnym równe temu, co otrzymała za olimpijskie trofeum – nagroda finansowa z PKOl, mieszkanie; a pewnie na tym się nie skończyło.

Dziewczyna jednak namówić się nie dała i nie ma znaczenia, czy to kwestia zdrowego rozsądku jej samej, czy też jej otoczenia, które – co zrozumiałe – widzi możliwości rozwoju jej sportowej kariery z perspektywą zdobycia kolejnego olimpijskiego medalu za cztery lata w Los Angeles. A będzie miała wtedy raptem 24 lata i moc możliwości przed sobą...

Trochę dodatkowego światła na potencjalną walkę Szeremety we freak fightach rzucił Andrzej Wasilewski, od lat promotor boksu, znany, ceniony, z którego zdaniem liczą się bodaj na całym świecie. Otóż na łamach gazeta.pl wyraził on nader krytyczną opinię na temat tego okładania się, nie tylko co do stanu aktualnego, ale i co do przyszłości: dla tej odmiany mordobicia widzi już sufit, to znaczy, że ludzie chcą to oglądać jakby mniej niż w przeszłości. Na dowód podał galę na Stadionie Narodowym, gdzie podobno za jeden nabyty bilet drugi dodawano za darmo, mimo że tłukł się tam m.in. Tomasz Adamek. Swoją drogą, ten to sobie zrobił fajne źródło dodatkowych zarobków, choć te – zdaniem wtajemniczonych – na diabła są mu potrzebne, bo dzięki boksowi ustawił rodzinę do trzeciego albo i kolejnego pokolenia. Ale tak najwyraźniej działa nuda; wsiada więc Tomek w samolot do Polski, obija, kogo trzeba i po 72 godzinach wraca do Ameryki. I kilkaset tysięcy złotych więcej jest na koncie. Co zauważy albo i nie.

Rzeczony sufit bierze się zapewne m.in. z tego, że trudno będzie do mordobicia namówić jakieś większe nazwiska. Przewijali się tam i byli sportowcy (Zbigniew Bartman, Tomasz Hajto, by o bokserach nie wspomnieć), i aktorzy, w tym Sebastian Fabijański, choć ten kończył walki szybkim zwijaniem się z klatki (aktor obity i posiniaczony to aktor tracący charyzmę), biją się też jakieś panie, podobno znane z tego, że są znane; ja jednak nie znam. Nie dodam, że niestety. Kolejnych chętnych chyba nie widać.

Mój problem – i chyba nie tylko mój – sprowadza się do tego, że nie rozumiem tu dwóch stron, a więc zarówno bijących się, jak i obserwujących to bicie. Dla bijących się może ważna jest kasa, ale co jest ważne dla obserwujących? Czekają, aż ktoś kogoś zabije, a w marniejszym przypadku ośmieszy poprzez wygonienie (zmuszenie do ucieczki) z klatki? Czyli: jaki rodzaj satysfakcji z tego czerpią i co konkretnie ich w tym okładaniu rajcuje?

No ale najwyraźniej w takim kierunku poszło to nasze życie! Im więcej przemocy, a wraz z nią zdziczenia, chamstwa, wulgaryzmów, tym lepiej, tym ciekawiej!? A freak fighty – bez względu na to, czy już sięgnęły sufitu, czy jeszcze nie – są tego emanacją.

Czytam więc o tym wszystkim, o tych szczególnego typu widowniach je gromadzących i nakładam na to obecność na nich... redaktora Mateusza Borka. Gadajcie, co chcecie o nim jako komentatorze piłkarskim, aktorze w reklamach czegoś na „ty”, współwłaścicielu Kanału Sportowego – kwestia zainteresowań, gustu, zmysłu estetycznego i co tam jeszcze wymyślicie. Ale osobiście nie mam pewności, czy godzi się uwierzytelnianie przezeń imprez dla wielbicieli mordobicia. To trochę jak przemieszczanie się z pańskich salonów do najgorszego sortu mordowni, gdzie bawi się plebs. Może znajduje w tym szczególny rodzaj satysfakcji? Tu komentarz Wasilewskiego: „Dziwię się Mateuszowi, że wszedł do tego szamba i jeszcze tam przyprowadza zawodników”.

Tym bardziej trzeba się cieszyć, że Julia Szeremeta i jej otoczenie nie kwapią się do schodzenia na ten poziom; że nie kuszą ich wielkie pieniądze; że nie legitymizują czegoś, co ani z dobrą zabawą, ani tym bardziej ze sportem nie ma nic wspólnego. Na pewno za to ma związek z przekraczaniem granic obciachu.