Angel Rodado (w czerwonej koszulce) próbował zaskoczyć obronę Miedzi m.in. efektownym rajdem. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Przebudzenie Angela

Dwa gole walczącego o tytuł króla strzelców Angela Rodado zapewniły Wiśle wygraną z Miedzią.


Były to premierowe trafienia Hiszpana w tym roku na boiskach I ligi. Niektórzy zaliczają mu co prawda gola z pierwszego spotkania ze Stalą Rzeszów, ale Wisła i organizator rozgrywek ustaliły, że trafienie zapisano Marko Carbo. W piątek Rodado strzelał w końcówce. Wynik otworzył główką po wrzutce Bartosza Jarocha z prawej strony. W doliczonym czasie przejął piłkę na chwilę zatrzymaną przez rywala i „wjechał” w pole karne, skąd oddał płaski strzał. Przed przerwą napastnik trafił w poprzeczkę z rzutu wolnego, a Joseph Colley w słupek. Goście swoje szanse stworzyli po kontrach, jednak Wiktor Bogacz przegrał pojedynek z Alvaro Ratonem, a Kamila Antonika uprzedził Jaroch. Po przerwie zespół znad Kaczawy prawie w ogóle nie zagrażał gospodarzom, którzy po raz pierwszy pod wodzą hiszpańskiego szkoleniowca nie stracili bramki. – Oczekiwaliśmy bardziej otwartego meczu. Był wyrównany, jednak trochę chaotyczny, zwłaszcza w pierwszej połowie. Musimy dużo pracować, by być bardziej opanowani i nie tracić łatwych bramek. Drużyna wykonała świetną pracę, by zdobyć ważne dla nas trzy punkty – komentował Albert Rude. Trener gości żałował niewykorzystanych szans, ale po porażce starał się też dostrzec pozytywy. – Bardzo ważne, że to trochę inna porażka niż w Katowicach. Jest się o co oprzeć, mieliśmy bardzo dużo dobrych momentów. Zwłaszcza sytuacje kopiuj-wklej, które trenowaliśmy na podstawie analizy przeciwnika – mówił Radosław Bella.

 

Michał Knura

 


POD SZATNIĄ:

 Bartosz JAROCH: - W pierwszej połowie nie ustrzegliśmy się dwóch błędów, na szczęście nie skończyły się stratą bramki. Po przerwie dobrze zareagowaliśmy, wyszliśmy z odpowiednim nastawieniem. Gra wyglądała lepiej i kreowaliśmy sytuacje. Chwilę przed akcją zakończoną golem na 1:0 trener kazał mi podejść wyżej i fajnym efektem była bramka, co bardzo mnie cieszy.

 

Nemanja MIJUSZKOVIĆ: - Był to mecz 50 na 50. Kto pierwszy strzelił bramkę, ten miał bardzo dużą przewagę. W pierwszej połowie mieliśmy okazje, nad którymi pracowaliśmy w tygodniu przed meczem. Jeżeli ich nie wykorzystujesz, to przeciwnik strzela ze swoich. Wszyscy zapominają o tym, co było do przerwy, bo na końcu liczy się wynik.