Wkrótce Łukasz Piszczek skończy 39 lat, ale nie ma zamiaru schodzić z boiska. Fot. Dorota Dusik


Prosto z Wembley

Łukasz Piszczek doprowadził swój zespół do finału Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego ZPN.


Kibice, którzy we wtorkowe popołudnie wybrali się do Ptakowic na półfinałowy mecz Poltent Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego ZPN, liczyli przede wszystkim na to, że zobaczą w akcji Łukasza Piszczka. Nie zawiedli się. Wybitny reprezentant Polski, który z orzełkiem na piersi rozegrał 66 spotkań, uczestniczył w trzech mistrzostwach Europy oraz mistrzostwach świata i został wybrany do „Jedenastki 100-lecia PZPN”, zagrał w prowadzonym przez siebie LKS-ie Goczałkowice i poprowadził swój III-ligowy zespół do zwycięstwa 3:1 z IV-ligową Dramą Zbrosławice.

- To był ciężki mecz - podkreślił Piszczek. - W pierwszej połowie próbowaliśmy, zgodnie z naszym stylem, rozgrywać piłkę, ale to nie było boisko na nasze granie. Nie przynosiło efektów. Piłka niestety chodziła wolno, więc w przerwie powiedziałem, że przechodzimy na grę bezpośrednią. Nasze ego schowaliśmy do kieszeni, choć to nie jest łatwe, żeby drużyna, która chce grać w piłkę, zupełnie zmieniła styl. Graliśmy brzydko, ale wygraliśmy. Drama próbowała swoich sił akcjami oskrzydlającymi, ale pokazaliśmy charakter. Wybroniliśmy dużo piłek w polu karnym i w końcówce mieliśmy parę okazji, żeby zamknąć mecz, aż w końcu się udało i cieszymy się, że awansowaliśmy do finału, który był naszym celem.


Takie mecze trzeba wygrywać

Dodajmy, że zawodnik, który swoje największe sukcesy święcił w Borussii Dortmund, dwukrotnie sięgając po mistrzostwo Bundesligi i trzykrotnie po Puchar Niemiec oraz 25 maja 2013 roku, a więc niemal dokładnie 11 lat temu, uczestniczył w finale Ligi Mistrzów, stawia w tym sezonie pierwsze trenerskie kroki. Na razie jego macierzysty klub może się pochwalić Pucharem Polski na szczeblu podokręgu Tychy oraz awansem do finału Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego ZPN, ale goczałkowiczanin, który 3 czerwca świętował będzie 39. urodziny, nie zamierza się zatrzymywać.

- 1 czerwca wybieram się na finał Ligi Mistrzów Borussia - Real Madryt, a 4 czerwca w Bielsku-Białej czeka nas finałowe spotkanie z Podbeskidziem II Bielsko-Biała - dodał Łukasz Piszczek. - Chcemy ten mecz wygrać obojętnie jak, bo finały trzeba wygrywać. Nie można myśleć o ładnej grze, bo w finale liczy się tylko zwycięzca, a naszym celem jest zdobycie Pucharu Polski Śląskiego ZPN. Postawiliśmy go sobie przed sezonem. Dotarliśmy do finału, ale to jeszcze nie jest koniec, bo rywale też będą chcieli wygrać.


Pasja, która daje radość

11 lat temu w finale Ligi Mistrzów Łukasz Piszczek musiał wprawdzie przełknąć gorycz porażki 1:2 z Bayernem Monachium, ale zdecydowanie więcej w jego biografii jest miłych wspomnień i jest jeszcze to coś, co go „trzyma na boisku”. - Cały czas czuję emocje związane z piłką - podkreślił. - Przez całą moją karierę prowadziły mnie do tego miejsca, w którym jestem dzisiaj. Gdyby nie te emocje, to pewnie już nie grałbym w piłkę, ale że te emocje są, to cały czas mi zależy na tym, żeby moja drużyna wygrywała, żebym dobrze prezentował się na boisku. To jest pasja, która daje radość.

I było to widać także po ostatnim gwizdku i odśpiewaniu z kolegami z drużyny pieśni zwycięstwa. Łukasz Piszczek bowiem, gdy wszyscy już byli w szatni ciągle jeszcze stał na murawie, udzielał wywiadów, pozował do zdjęć z fanami i rozdawał autografy…

Jerzy Dusik