Sport

Prezes zwolnił, potem przepraszał

Wisła Kraków jest dla Jarosława Krzoski całym życiem. Nagle, w środku rundy, stracił w klubie pracę kierownika drużyny.

Jarosław Krzoska pociesza Angela Rodado. Po golu z Odrą Hiszpan podbiegł do kierownika, by podziękować mu za współpracę. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

W ostatnim czasie krakowski klub dwukrotnie składał mu życzenia. 20 września z okazji Światowego Dnia Kierownika i 5 października z okazji 53. urodzin. W międzyczasie, 23 września, większościowy właściciel i prezes Jarosław Królewski zdążył go zwolnić w pakiecie z czterema innymi pracownikami – na czele z pierwszym trenerem Kazimierzem Moskalem. O tym, że była to decyzja kompletnie nieprzygotowana, świadczy fakt, że cztery dni po poinformowaniu o zakończeniu współpracy Jarosław Krzoska wypełniał swoje obowiązki w meczu z Odrą. Dopiero w kolejnym tygodniu klub zamieścił ogłoszenie o rekrutacji na to stanowisko, a dwa dni przed wyjazdową rywalizacją w Siedlcach zaproponował tymczasowe pełnienie funkcji osobie, która w klubie zajmuje się przede wszystkim promocją i pracą spikera.

Zły czas

Pożegnanie z Moskalem było zaskakujące, ale można to było zrozumieć. Wisła słabo punktowała w lidze, może potrzebowała innego bodźca, choć nowy sztab pracował dopiero od lata. Inny, ważny aspekt kryjący się za decyzją Królewskiego jest taki, że na własnej skórze przekonał się o tym, iż dla trenera dane i nowe technologię nie są tak ważne, jak dla niego. Dlatego postanowił to przerwać. Ma do tego prawo, bo bierze odpowiedzialność za klub. Wielu do dziś jednak nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zmiana na stanowisku kierownika drużyny też musiała być tak nagła. Mowa o osobie, które zarządza całą logistyką związaną z wyjazdami, zgrupowaniami, współpracuje z sędziami. Nie było żadnej afery, która tłumaczyłaby tak ostre cięcie. Oczywiście z klubu docierały potem nieoficjalne informacje, że Krzoska tu mógł coś zrobić lepiej, tam powinien się lepiej zachować. Pewnie sam miał świadomość, czym mógł podpaść, ale nie zanotował przecież grzechów śmiertelnych. Zmianę można było zrobić za kilka miesięcy. Tak spokojnie, wcześniej znajdując następcę, którego kierownik mógłby wprowadzić w nowe obowiązki. To nie byłaby dla Krzoski komfortowa sytuacja, ale znając jego przywiązanie do Wisły – nie odmówiłby. Nie miał problemu, by pracować w spotkaniu z Odrą, a mógł się unieść honorem. Bardzo pomógł Damianowi Urbańcowi, który był kierownikiem w Siedlcach, a nawet skontaktował się z sędzią głównym tego spotkania, by poprosić go o wyrozumiałość i pomoc dla debiutanta.

Kierownik wszystkiego

W liście otwartym do kibiców prezes Królewski napisał, że „decyzja o rozstaniu z Jarosławem Krzoską również były wynikiem analizy i feedbacku, jaki otrzymaliśmy z klubu oraz z jego otoczenia”. Po meczu z Odrą ze łzami w oczach przepraszał kierownika i trenera Moskala za sposób zwolnienia, bo sprawił, że te osoby cierpiały. Wcześniejsze postępowanie tłumaczył spektrum autyzmu, czyli zaburzeniem, które m.in. utrudnia komunikowanie się ze społeczeństwem. Oficjalnie żaden pracownik klubu nie chciał mówić o zarzutach, jakie padały w stronę kierownika. Zdecydowaliśmy się porozmawiać z osobami z zewnątrz, by opisały swoje relacje i wspomnienia z Krzoską, który przez pierwszego spikera Wisły, Marcina Cupała, nazywany był „kierownikiem wszystkiego”.

 Chlebem powszednim była dla Krzoski współpraca z sędziami. Mariusz Złotek, który zakończył już karierę, ale na stadion Wisły często wraca jako obserwator, mówi, że ma z byłym już kierownikiem wyłącznie dobre wspomnienia i nadal mają bardzo dobry kontakt. – Na usta cisną się same superlatywy. Bardzo dobry kierownik, merytorycznie przygotowany do pełnienia funkcji. Kawa z nim zawsze jest przyjemnością. Powiem, że Jarek najmocniej wpadł mi w serce. Wspaniały człowiek i ikona Wisły. Nie przesadzam – ikona Wisły – słyszymy od Złotka.

Król parkietu, który uwielbia krewetki

Łukasz Burliga, były piłkarz, określa go legendą „Białej gwiazdy”. – Bardzo pozytywny człowiek, zawsze można się było do niego zwrócić z problemem. Wszystko załatwił, był oddany klubowi, po prostu ma Wisłę w sercu – podkreśla. Pytamy go o pierwsze skojarzenie z Jarosławem Krzoską. Po krótkim zastanowieniu odpowiada, że... uśmiech. – I ten jego taniec na moim weselu. Tak wywijał, że był królem parkietu, a zaprosiliśmy 150 osób! A nikt nie tańczył jak Jarek Krzoska. Mam nawet kultowe zdjęcie z tego dnia, ale... nie będziemy go upubliczniać – uśmiecha się mistrz Polski z 2011 roku.

Znają się od dwóch dekad. Gdy Burliga miał 16 lat, Krzoska komentował w „Kronice” TVP Kraków jego gole w rezerwach Wisły. – Później nasze drogi zeszły się w klubie i zawsze mogłem na niego liczyć. Myśmy zawsze doceniali jego pracę. Na co dzień widzisz, ile pracy potrzeba, by załatwić rzeczy ważne i pierdoły, dzięki którym mogliśmy mieć spokojnie głowy. Przez niego załatwiało się także bilety dla rodziny, każdy był zadowolony – mówi 36-latek. Jaki powinien być kierownik? Zdaniem Burligi nie powinien marudzić, bo to wprowadza negatywną energię do drużyny. – Jarek był dobrym duchem. Przyznam, że mocno zaskoczyła mnie informacja o jego zwolnieniu. Odgrywał w klubie dużą rolę. Miał kompetencje na wysokim poziomie, sprawdzał się także na arenie międzynarodowej. Zawsze widziałem u niego pełne zaangażowanie. Bardzo wszystko przeżywał, bo był z Wisłą na dobre i na złe. Był blisko Bogusława Cupiała, spotykali się ze świętej pamięci trenerem Smudą, trenerem Kmiecikiem. Mocna ekipa – podkreśla. Na koniec naszej rozmowy przypomina mu się jeden z jego pierwszych obozów z drużyną Wisły w Hiszpanii. – Wiadomo, że kierownik zawsze był słusznej postury. Kilka osób miałoby problem z przetrawieniem liczby krewetek, które wtedy skonsumował Jarek – śmieje się były obrońca.

„Tato”, „Tatko”

– Musimy to zrobić dla Jarka. Koniecznie! – słyszymy od Mariusza Skrzypczaka, kierownika Lecha Poznań, kiedy pytamy, czy powie coś o Krzosce. – W środowisku kierowników poruszenie było ogromne. Nikt się nie spodziewał, spadło to nie tylko na Jarka, ale i na nas jak grom z jasnego nieba. Gdy się dowiedziałem, nogi się pode mną ugięły – przyznaje. – Jarek jest wyjątkowo komunikatywny, zawsze pomocny i profesjonalny w tym, co robi – wylicza. Obecny sezon jest trzecim z kolei, w którym Wisła nie gra w ekstraklasie. Nie rywalizuje z Lechem, tylko z Wartą. Do Warszawy, zamiast na Legię, jeździ na Polonię. – Niedługo przed zwolnieniem kilku kierowników spotkało się na 40. urodzinach kolegi z Pogoni Szczecin. Jarek oczywiście był, bo choć nie pracował ostatnio w ekstraklasie, to jest bardzo szanowany i lubiany w naszym gronie. Jestem w szoku, serce pęka. Nie znam oczywiście szczegółów, ale tak z dnia na dzień... Nie rozumiem, bo on miał w sercu ten klub, spędził w nim wiele lat, tyle mu oddał – mówi Skrzypczak.

 Z Krzoską spotykał się nie tylko przy okazji spotkań z Wisłą i gdy Lech przyjeżdżał pod Wawel na mecz z Cracovią. – Kiedy Jarek jest w okolicach Poznania, to zawsze staramy się umówić na kawę. Gdy Wisła grała w Głogowie, to jechaliśmy, by się z nim spotkać. Moja narzeczona pracowała w Wiśle, więc też bardzo dobrze go zna – zdradza kierownik Lecha. Krzoska nigdy nie odmawiał pomocy. – Kiedy miałem jakiś problem, myślałem, do kogo się zwrócić. Kto może pomóc? Tylko „Jaro". Zwracaliśmy się do niego „Tato”albo „Tatko”. Wszystko wiedział, przepisy miał w małym paluszku, a to nie są przecież proste tematy. Nie było sytuacji, żeby nie pomógł. Nawet w dniu, kiedy miał dużo pracy, bo jego drużyna grała mecz – przyznaje Skrzypczak.

Michał Knura

CZY WIESZ, ŻE...

Jarosław Krzoska był kierownikiem Wisły od 2010 roku. Posadę zaproponował mu prezes Bogdan Basałaj. Wcześniej w latach, 2002-2005, dziennikarz radiowy i telewizyjny pracował w klubie jako rzecznik prasowy. W młodości uprawiał w Wiśle koszykówkę.

 

3 MECZE

Wisły opuścił w czasie 14 lat pracy. Było to na wiosnę 2013 roku, gdy trafił do szpitala i zdiagnozowano u niego cukrzycę.