Pozostał wielki żal
Srebrny medali olimpijski piłkarzy na igrzyskach w Montrealu w 1976 roku przyjęto jako… klęskę.
Z LAMUSA
W środę na francuskich boiskach zaczęły się zmagania 16 zespołów w olimpijskim turnieju piłkarskim. Medale w futbolu przyznane zostaną już po raz 28. Piłka nie była obecna tylko podczas pierwszych nowożytnych igrzysk w Atenach w 1896 roku i podczas zmagań na IO w Los Angeles w 1932.
Wśród potentatów
Podkreślić należy, że piękną kartę w olimpijskim turnieju piłkarskim zapisali biało-czerwoni. Już przed wojną mogliśmy mieć medal. Byłby z pewnością może i złoty, gdyby nie „Przegląd Sportowy” i jego „afera” z Ernestem Wilimowskim. Jeden z najlepszych wtedy napastników na świecie przed berlińskimi igrzyskami w 1936 został zawieszony i do Niemiec nie pojechał. Tam skończyliśmy na czwartym miejscu, przegrywając mecz o brąz z Norwegami 2:3. Potem świetne czasy polskiego futbolu zwiastował olimpijski sukces i złoty medal w Monachium w 1972. Cztery lata później - jak w 1992 roku - było srebro. W tabeli wszech czasów piłkarskich zmagań na igrzyskach Polska jest wśród potentatów. Więcej razy w finałach od nas była tylko Brazylia (5 razy) oraz Węgry, Hiszpania, Argentyna i Jugosławia (po 4 razy). Teraz to odległa przeszłość.
48 lat temu biało-czerwoni walczyli na igrzyskach w Montrealu. Turniej za Oceanem nie był wolny od wielkich politycznych turbulencji. Polska znalazła się tam bez eliminacyjnych gier, jako obrońca tytułu, podobnie jak gospodarz Kanada. Mieliśmy rywalizować w grupie C z reprezentacjami Iranu, Urugwaju i Nigerii. Nic z tego jednak nie wyszło. Z montrealskich igrzysk wycofali się reprezentanci Afryki. Z gry w turnieju zrezygnował też Urugwaj. W jego miejsce miała grać Argentyna, potem Kolumbia, a ostatecznie zagrała… Kuba. W ogóle w piłkarskim turnieju zagrało raptem 13 zespołów.
My na początek zagraliśmy właśnie z Kubańczykami i o mały włos nie… przegraliśmy! Tymczasem w składzie naszej drużyny były przecież same znakomitości, medaliści mistrzostw świata sprzed dwóch lata na boiskach RFN: Jan Tomaszewski, Jerzy Gorgoń, Kazimierz Deyna, Henryk Kasperczak, Grzegorz Lato czy Andrzej Szarmach. Tymczasem nie umieliśmy sobie poradzić z olimpijskim debiutantem, będącym w piłce kopciuszkiem. Kiedy w II połowie na boisko wszedł okazały, bo mierzący 189 cm napastnik Roberto Pereira, nasi piłkarze nie potrafili sobie dać z nim rady. Po faulu Gorgonia na nim piłka wylądowała nawet w naszej siatce, ale na szczęście prowadzący mecz Abraham Klein z Izraela gola nie uznał (zadaniem obserwatorów niesłusznie). W kolejnej grze rozegranej na Stadionie Olimpijskim w Montrealu wygraliśmy 3:2 z Iranem i z pierwszego miejsca weszliśmy do ćwierćfinału.
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Atmosfera w polskiej ekipie na igrzyskach w Montrealu była znakomita. – Jak wszyscy mieszkaliśmy w wiosce olimpijskiej. Co ktoś z naszych zdobywał medal, a tych medali było przecież wtedy sporo, to były takie apele, gdzie medalista był przedstawiany i odbierał gratulacje od szefa PKOL. Pamiętam młodziutkiego Jacka Wszołę, kiedy sensacyjnie zdobył złotu w skoku wzwyż. Na takim apelu był trochę wystraszony, stremowany. To są piękne wspomnienia... Igrzyska to zawody, gdzie zawsze ktoś wyskoczy, jak wtedy w 1976 Jacek Wszoła czy ostatnio nasz chodziarz Dawid Tomala – mówi dzisiaj Henryk Wawrowski.
26-letni obrońca Pogoni Szczecin przebojem wywalczył sobie wtedy miejsce w wyjściowej jedenastce prowadzonej przez Kazimierza Górskiego. Grał w każdym z 5 meczów igrzysk w Montrealu, a tylko raz, w wysoko wygranym spotkaniu 1/4 z KRLD został zmieniony przez Wojciecha Rudego.
- Tamte igrzyska pamiętam też z jeszcze jednego powodu, chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Zanim dotarliśmy do wioski olimpijskiej, to przeszliśmy przez trzy kontrole. Tak samo było z naszymi bagażami. Po wiosce można się było poruszać tylko z identyfikatorami. Jeśli ktoś wioskę opuścił, to potem ponownie przechodził szczegółową kontrolę. Kiedy jechaliśmy na mecze, to z przodu i z tyłu siedzieli policjanci, my pośrodku. Nad wioską cały czas krążyły zaś helikoptery – wspomina lewy obrońca reprezentacji Polski. Kanadyjczycy nie chcieli dopuścić do tego, co stało się w Monachium cztery lata wcześniej, kiedy podczas ataku terrorystycznego zginęło 11 izraelskich sportowców.
Gorączka Tomaszewskiego
Po kiepskim początku turnieju polscy piłkarze rozkręcili się i po rozbici9u 5:0 KRLD w półfinale rozprawili się z amatorską reprezentacją Brazylii. U nas jak wiadomo grali wtedy sami „amatorzy”. Tak było i w innych krajach demoludów, które przez lata zdominowały turniej piłkarski na igrzyskach, w których nie mogli grać zawodowcy z innych państw. Ta fikcja skończyła się wraz z upadkiem komunistycznego systemu. W drugim półfinale NRD prowadzona przez Georga Buschnera pokonała ZSRS 2:1. W zespole wschodnich Niemiec nie brakowało wtedy zdolnych graczy, był bramkarz Jurgen Croy czy legenda wschodnioniemieckiej piłki „Dixie” Doerner.
Finałowe spotkanie rozegrano w sobotę 31 lipca. Na Stadionie Olimpijskim był komplet 72 tys. osób. – Gdzie trzymam medal? Oczywiście na poczesnym miejscu w domu. Jest oczywiście radość z jego posiadania, z jego wywalczenia, ale jest też żal. Żal, bo wiemy, że mogło być lepiej i że mogło być złoto. To nie NRD było od nas mocniejsze, ale my w tym decydującym meczu zagraliśmy zwyczajnie słabo – mówi bez ogródek Henryk Wawrowski.
Co się na to złożyło? W naszym zespole były kontuzje, nie wszyscy byli zdrowi. W finałowym meczu nie mógł zagrać lider naszej obrony Jerzy Gorgoń. Jego miejsce na środku defensywy zajął Henryk Wieczorek. Zawalił też pewniak w bramce Jan Tomaszewski, ale o tym za chwilę.
- Z tym finałem to była dziwna sprawa. Początkowo miał być grany o godzinie 20. My byliśmy już na boisku, po czym... kazano nam z niego zejść. Nie skończył się wtedy jeszcze zdaje się maraton i trzeba było czekać [ostatecznie spotkanie rozpoczęło się o godzinie 21.45 – przyp. red.]. Potem weszliśmy na boisko i byliśmy przekonani, że złoto mamy już w garści, że jest już nasze. Niestety tak się nie stało. Żal że tak się to potoczyło – mówi z przygnębieniem w głosie Wawrowski.
Finałowy mecz jeszcze się naprawdę nie rozkręcił, a rywal po kwadransie już prowadził 2:0! Najpierw Tomaszewskiego pokonał Hartmut Schade, a potem Martin Hoffman. Po tym nasz pewniak między słupkami poprosił o zmianę!
– To było takie niepoważne. Przegrywamy dwoma bramkami, a Jasiu krzyczy że ma gorączkę. Na to trener Górski, że zmiana i do bramki wszedł Piotruś Mowlik. Było jeszcze bardziej nerwowo z tego powodu. Nie wiem, może faktycznie źle się czuł. Trudny temat to jest… Przegraliśmy przez głupotę i tyle. NRD-owcy na pewno nie byli od nas w tamtym czasie lepsi. Często tak z nami jest, mamy już w garści wróbla i zaczynamy go wypuszczać – nie może odżałować Henryk Wawrowski.
Zemsta ludowych władz
Skończyło się więc na niezadowalającym nikogo srebrnym medalu i… trzęsieniu ziemi. Mocno oberwało się trenerowi Kazimierzowi Górskiemu. Selekcjoner już wcześniej mówił, że żegna się z kadrą. Był dogadany z jednym z klubów w Kuwejcie, gdzie miał pojechać na kontrakt z kilkoma swoimi krajanami, też szkoleniowcami z przedwojennego Lwowa – jednym z nich był ówczesny trener Arki Gdynia Stefan Żywotko. – Po awansie do ekstraklasy z Arką zwolniłem się z pracy, a tu przyszła wiadomość, że żadnego wyjazdu nie będzie. Władze odmówiły wydania nam paszportów. Kaziu miał swój i pojechał potem do Grecji. Ja na zagraniczny wyjazd musiałem czekać przeszło dwa lata – opowiadał mi Stefan Żywotko na potrzeby książki „Ze Lwowa po mistrzostwo Afryki”.
Michał Zichlarz
Piłkarska reprezentacja Polski na IO w Montrealu
18 lipca 1976; Polska – Kuba 0:0
22 lipca 1976; Polska – Iran 3:2 (0:1)
25 lipca 1976; Polska – KRLD 5:0 (1:0)
27 lipca 1976; Polska – Brazylia 2:0 (0:0)
31 lipca 1976; Polska – NRD 1:3 (0:2)
Czy wiesz, że…
Królem strzelców turnieju w Montrealu był Andrzej Szarmach. Ówczesny napastnik Stali Mielec zdobył 6 bramek. Po dwa razy trafiał w grupowym meczu z Iranem, potem w 1/4 z KRLD i w półfinale z Brazylią. W ogóle Polscy piłkarze błyszczeli w turniejach olimpijskich, jeżeli chodzi o zdobywane gole. Gerard Wodarz z 5 bramkami był czołowym strzelcem igrzysk w Berlinie w 1936 roku. Potem królem strzelców piłkarskiego turnieju byli Kazimierz Deyna, wspomniany Szarmach i Andrzej Juskowiak. Ten pierwszy zdobył 9 goli podczas monachijskich igrzysk w 1972 roku, kiedy Polska zdobyła złoty medal. Z koleiJuskowiak 7 bramek nastrzelał podczas udanych dla nas igrzysk w Barcelonie w 1992.
Polacy na igrzyskach w Montrealu. Od lewej Andrzej Szarmach, Grzegorz Lato, ciężarowiec Stefan Leletko oraz kolarze Stanisław Szozda, Jan Jankiewicz i Krzysztof Sujka. Fot. Książka „Biało-czerwoni 1921-2018.”. Wyd. GiA