Sport

Pozostał tylko żal...

Straciliśmy wyjątkową, może niepowtarzalną szansę pozostania w doborowym towarzystwie dłużej niż przez sezon.

Po ostatniej syrenie biało-czerwoni dziękowali kibicom w Ostravar Arena za mocne wsparcie.Fot. PAP/Jarek Praszkiewicz


Włodzimierz Sowiński z Ostrawy


Pozostał tylko żal...

Straciliśmy wyjątkową, może niepowtarzalną szansę pozostania w doborowym towarzystwie dłużej niż przez sezon.


Wiele pochwał i komplementów otrzymali polscy hokeiści podczas mistrzostw świata Elity w Ostrawie i Pradze. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie utrzymania się w doborowym gronie. O spadku zadecydował, choć wcale nie musiał, ostatni mecz z Kazachstanem, przegrany 1:3. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie można dopuścić, by pożegnalny występ decydował o wszystkim. Były okazje, by tak się nie stało. Jednak stało się i pozostał żal...


Orły walczące

- My nie jedziemy spełniać marzenia, tylko walczyć o punkty w każdym meczu - te słowa wypowiedział Grzegorz Pasiut przed wyjazdem do Ostrawy. I trzeba przyznać, że hokeiści dotrzymali słowa, bo w każdym meczu, poza jednym fragmentem, starali się jak mogli. Przegrana, choć wynik mógł być lepszy, z Łotwą 4:5 po dogrywce była iskierką nadziei na pozostanie w Elicie. 1:5 z renomowaną Szwecją nie odzwierciedla tego, co się działo na lodzie. A potem biało-czerwoni zanotowali koszmarne 30 min z Francją, przegrane 0:4. Potem nieco się odbudowali, zdobyli dwa gole, ale nie byli w stanie, przy tej klasie rywala, odrobić straty. Ta porażka zabolała, ale kolejne dobre, choć przegrane, występy ze światową czołówką - ze Słowacją 0:4, z USA 1:4 i z Niemcami 2:4 - dały nadzieję na korzystny rezultat z Kazachami.

- Jestem wściekły, rozczarowany, bo przecież całe sportowe życie czekałem na tę chwilę, a przegraliśmy decydujący mecz - powiedział Pasiut. - Wyszliśmy na prowadzenie, mieliśmy kolejne szanse, ale rywal miał za sobą większe doświadczenie w grach o wysoką stawkę w Elicie. Kazachowie nie grali nic wymyślnego, a gole zdobywali w prosty sposób. Boli mnie, że zdobyliśmy tylko jedną bramkę, bo to stanowczo za mało, by się utrzymać w tym towarzystwie. Chcieliśmy młodszym kolegom stworzyć warunki, by mogli występować na wyższym szczeblu, podnosić swoje kwalifikacje. Nie wiem co będzie po turnieju, bo doświadczeni zawodnicy będą podejmowali decyzje, czy chcą kontynuować grę w reprezentacji. Wiekowi, jak nazywacie nas, zawodników 35+, wcale nie odbiegaliśmy przygotowaniem fizycznym od najlepszych. Myśmy zapłacili wysoką cenę za nieobecność ponad dwie dekady w elicie. A co do mnie, to muszę ochłonąć po tym, co tutaj się wydarzyło i przemyśleć pewne sprawy.

John Murray, Pasiut i Dominik Paś otrzymali wyróżnienia dla najlepszych zawodników polskiego zespołu. Ten ostatni mile zaskoczył dojrzałą grą, choć brakowało mu trochę szczęścia w sytuacjach podbramkowych.

- Przede wszystkim chciałbym podziękować kibicom, którzy nas wspierali w każdym meczu - zaczął sympatyczny napastnik z Jastrzębia, który, jak nam się wydaje, wyfrunie z macierzystego gniazda. - Byliśmy w szoku, bo większość z nas grała po raz pierwszy przy tak licznej widowni i tak głośnym dopingu. No, cóż otrzymaliśmy surową lekcję nie tylko od Kazachów, choć mogliśmy uniknąć porażki w tym ostatnim meczu. Owszem, odczarowaliśmy niewykorzystane przewagi, ale jedno trafienie to zdecydowanie za mało. Mogliśmy zdobyć punkty z Łotwą, a i Francja była w naszym zasięgu. A wówczas mecz z Kazachstanem nie miałby znaczenia. Stało się inaczej i już teraz trzeba myśleć o powrocie do elity...


Dumny z zawodników

Reprezentacja pod kierunkiem trenera Roberta Kalabera oraz jego współpracowników dokonała skoku jakościowego. Biało-czerwoni w końcu opuścili dywizję „wstydu” 1B, a w kolejnym sezonie z marszu awansowali do elity. Teraz byli blisko utrzymania się w tym mocnym towarzystwie.

- Blisko i zarazem daleko - wpada w słowo słowacki szkoleniowiec. - Kazachowie przewyższali nas umiejętnościami technicznymi, mieli kontrolę nad krążkiem i, co najważniejsze, potrafili wykorzystać nasze błędy. Oczywiście, pozostaje smutek i żal, że spadamy, ale jestem dumny z tej drużyny, bo pokazała charakter i zostawiła serce na tafli. Zabrakło nam indywidualności, a w każdym zespole takie były. Byłoby fajnie, gdyby nasi zawodnicy wyjeżdżali do zagranicznych klubów. To jednak jest praca na lata. Najbardziej żałuję, że nie zdobyliśmy punktów z Łotwą, bo była nadzwyczajna okazja, żeby odnieść zwycięstwo. Gdyby tak się stało, nabralibyśmy pewności siebie i losy turnieju może potoczyłyby się inaczej. A po chwili zastanowienia dodał: - Jestem zadowolony z tego jak wyglądała nasza gra. Z USA zagraliśmy świetne spotkanie, szeroko komentowane w kuluarach mistrzostw. Przez większość meczu graliśmy jak równy z równym z reprezentacją złożoną z zawodników NHL. Amerykanie musieli się solidnie napracować, by odnieść zwycięstwo. Chcemy za rok wrócić do tego grona. Wiemy, że w drużynie nastąpią zmiany, ale nie pytajcie mnie o szczegóły, bo je poznamy nieco później. Do Ostrawy wybrałem optymalny skład (słowaccy dziennikarze przypomnieli brak Arona Chmielewskiego - przyp. red.) i o tym jestem przekonany, więc ucinam wszelkie dyskusje. Aron nie był w optymalnej formie i stąd też jego nieobecność. To przecież ja wraz ze współpracownikami pracuję na co dzień z zawodnikami i znam ich doskonale. Potrzebowaliśmy graczy potrafiących szybko się przemieszczać i walczących do końca. Tym właśnie mogliśmy nadrobić braki jakie mamy w porównaniu z innymi drużynami.

W kuluarach pojawiła się informacja jakoby Kalaber miał opuścić reprezentację i to było dość zaskakujące. Słowacki szkoleniowiec ma jeszcze 2-letni kontrakt z JKH GKS-em Jastrzębie oraz do końca przyszłego sezonu międzynarodowego z reprezentacją. Gdy Kalaber usłyszał te słowa, z uśmiechem odpowiedział: - W tym zawodzie człowiek niczego nie może być pewien. Oczywiście, chciałbym dalej pracować z kadrą, ale spotkamy się ze związkowymi działaczami i będziemy omawiać strategię pracy, by wrócić na najwyższy szczebel.

To była dobra propaganda hokeja nie tylko przez biało-czerwonych, ale również przez telewizję Polsat, która miała prawa do transmisji mistrzostw. I należy tylko żałować, że rozgrywki ligowe są traktowane po macoszemu przez publiczną telewizję, która ma jeszcze przez rok umowę z PZHL. Mirosław Minkina, szef związkowej centrali, poinformował, że Polska i Rumunia będą się starały o organizacje turnieju Dywizji 1A w przyszłym roku. Decyzje zapadną w najbliższy piątek.