Sport

Pożegnanie z idolem

Z DRUGIEJ STRONY - Kacper Janoszka

Po raz ostatni w Polsce Cristiano Ronaldo był w 2016 roku. Fot. PAP/EPA

Doskonale pamiętam wyczyny Cristiano Ronaldo z czasów, gdy przeniósł się ze Sportingu do Manchesteru United. Jako 23-latek był jednym z najważniejszych elementów „Czerwonych Diabłów”, który spowodował, że ekipa Sir Alexa Fergusona sięgnęła po trofeum Ligi Mistrzów. Z tamtych czasów ostała mi się jeszcze koszulka z reprezentacji Portugalii z nazwiskiem Ronaldo i z numerem 17 na plecach. Na siódemkę musiał dopiero zasłużyć. Już jednak wtedy wiedziałem, że będzie to mój piłkarski idol przez kolejne lata. I tak było, gdy przechodził do Realu Madryt, za rekordową wówczas kwotę, 94 milionów euro. Czułem dumę, że mój ulubiony piłkarz jest przy okazji najdroższy, co w praktyce oznaczało dla mnie, że był także najlepszy.

Zapewne już do końca życia będę pamiętał okres, w którym z „Los Blancos” czterokrotnie wygrywał Champions League. Nie zapomnę też Euro 2016. I choć żałuję, że Portugalia wygrała z Polską w ćwierćfinale, nie żałuję tego, że po raz pierwszy Ronaldo wygrał coś ważnego z „Nawigatorami”, nawet jeśli nie mógł czynnie uczestniczyć w finale z powodu urazu. Z pamięci nie uleci mi też pięć Złotych Piłek CR7.

Po paśmie ogromnych sukcesów zdecydował się na przenosiny do Juventusu. Była to dla mnie w miarę zrozumiała decyzja. Ronaldo chciał pokazać, że w innym klubie też będzie wyróżniającą się postacią. Wspierałem transfer, choć w głębi duszy wiedziałem, w którym kierunku Portugalczyk zmierza. Wiedziałem, że opuszczenie „Królewskich” będzie oznaczało powolny proces kończenia kariery. Oczywiście Ronaldo w Serie A grał wybitnie (np. w sezonie 2019/20 zdobył 31 bramek w 33 meczach w lidze), ale z czasem stawał się coraz starszy, a perspektywa wygrania Ligi Mistrzów ze „Starą Damą” – co było celem – oddalała się.

W 2021 roku zdecydował się na romantyczny powrót do Manchesteru United. Czułem, że to może być piękna klamra jego kariery. Wierzyłem, że tam zakończy swoją przygodę z piłką. Zaliczył jednak jeden z najgorszych okresów w karierze. Nie pomógł „Czerwonym Diabłom”, którzy byli w kryzysie. Wpływ na to miała śmierć nowonarodzonego syna.

Nagle wykonał krok, który wzbudził we mnie same negatywne emocje. Ronaldo, mój idol, zdecydował się na przenosiny do ligi saudyjskiej. Wyruszył w podróż za ogromnymi pieniędzmi, których i tak już ma mnóstwo. Na ostatnie lata kariery został zwabiony petrodolarami, choć mógł grać w Europie, wciąż na niezłym poziomie (w sezonie 2021/22 zdobył 18 bramek w lidze angielskiej i zaliczył 6 trafień w Lidze Mistrzów). Miałem nadzieję, że plotki o odejściu na Bliski Wschód pozostaną plotkami, ale ostatecznie Ronaldo wyprowadził się na – jak by nie patrzeć – futbolowy margines.

W tej chwili nie ma to jednak żadnego znaczenia. Ronaldo najprawdopodobniej po raz ostatni pojawi się w naszym kraju, żeby wyjść na boisko i zagrać. Nie mam problemu z tym, że to facet, który zaraz skończy 40 lat. Nie będę narzekał na to, że nie jest w swojej szczytowej formie, którą prezentował w Realu Madryt. Jak wspomniałem, nie ma to znaczenia, bo liczy się tylko to, że na Stadionie Narodowym pojawi się jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii piłki nożnej. Takiej okazji nie można przegapić i życzę sobie – dość samolubnie – żeby strzelił w sobotę bramkę. Najszczęśliwszy jednak będę, gdy mecz – mimo trafienia CR7 – skończy się wygraną ekipy Michała Probierza.