Wojciech Borecki jeszcze niedawno był zainteresowany zakupem akcji Podbeskidzia. Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus


Powinni się utrzymać bez wzmocnień

Były trener i prezes Podbeskidzia Wojciech Borecki krytykuje władze Bielska-Białej, większościowego akcjonariusza w klubie.

 

Pochodzi z niewielkiej wsi na Podlasiu, ale największe sukcesy na ławce trenerskiej oraz w biznesie prowadził w Bielsku-Białej. Przez pięć lat był trenerem Podbeskidzia, a kolejne trzy był prezesem. Wojciech Borecki przeżywa to, co dzieje się wokół klubu. - Wpływ na to ma osiem lat spędzonych w klubie. Mój powrót do miasta w jakiejś mierze związany był z tym, by zaangażować się w działalność Podbeskidzia. Wokół klubu dzieje się wiele rzeczy, a ja mam swój pogląd na tę całą sytuację. Jeszcze mieszkając w rodzinnych stronach, rozpocząłem rozmowy z władzami miasta, z prezydentem Jarosławem Klimaszewskim, odnośnie zakupu akcji spółki. Wiedziałem, że w pewnej perspektywie dojdzie do sprzedaży hotelu Widok i widziałem to w ten sposób, by część zarobionych środków ulokować w klubie. Po pierwszych rozmowach z prezydentem byłem optymistą w temacie kupna akcji Podbeskidzia. Wydawało mi się, że jest obustronne zrozumienie sprawy - mówi 69-latek o rozmowach, które miały miejsce w połowie 2022 roku. Miasto posiada 65 proc. akcji w klubie.

 

Borecki przyznaje, że w pewnym momencie poczuł, że jest osobą niechcianą i kolejne rozmowy to było „szukanie dziury w całym”. - Gdy w krótkim czasie w rozmowy został włączony wiceprezydent Piotr Kucia, to sprawy się skomplikowały. Finał tych rozmów był taki, że tematu sprzedaży akcji nie ma. Trzeba było zweryfikować cenę, ona miała ulec zmianie. Po miesiącu oczekiwania i kolejnych moich telefonach w tej sprawie, gdy cały czas mieszkałem wtedy na Podlasiu, usłyszałem, że sprawa jest nieaktualna, bo wycena trwa. Wtedy rozmawiałem z prezydentem Klimaszewskim o projekcie powrotu do ekstraklasy. Dziś nie wiem, czy ktoś w ogóle jest tym zainteresowany - przekonuje. Zapytany, czy gmina za pakiet 20 proc. akcji oczekiwała kwoty ok. 4-4,5 mln zł odpowiada: Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Nie wypada mi komentować podanej kwoty. Mogę powiedzieć, że są to zbliżone kwoty, jakie Jakub Błaszczykowski zapłacił za podobny pakiet akcji Wisły Kraków. Uważam, że miasto stwarza tylko pozory związane z chęcią sprzedaży klubu.

 

Były prezes Podbeskidzia zapewnia, że miał poważne zamiary wobec klubu. - Chciałem pokazać, że akcjonariat można rozczłonkować, sugerując się modelem, jaki przez wiele lat działał w Jagiellonii Białystok, w której przez rok byłem wiceprezesem i poznałem wiele osób, w tym środowisko lokalnych biznesmenów. U nas w regionie nie ma takiego dużego podmiotu, który mógłby wykupić pakiet kontrolny, finansować klub, dobrać do jego zarządzania odpowiednich ludzi. Ale rozproszenie akcjonariatu wśród sześciu, maksymalnie ośmiu mniejszych podmiotów może zdać egzamin. Sądzę, że w Bielsku-Białej znajdzie się tylu chętnych, by współdziałać w klubie na takich zasadach - uważa. Jak ocenia ostatnie wydarzenia wokół klubu? - Czytam, że zespół potrzebuje wzmocnień, a ja uważam, że ta drużyna bez wzmocnień powinna bez problemu utrzymać się w lidze. Niepojęte jest to, że ten zespół nie zdobywa punktów. Widziałem wszystkie domowe spotkania, niektóre mecze wyjazdowe śledziłem w telewizji. To z całą pewnością nie jest drużyna do spadku z ligi, ale nie wiem, co jest wewnątrz zespołu, co dzieje się w szatni - przekonuje były trener.

 

W klubie w grudniu doszło do wydarzeń podobnych z końcówki 2012 roku. Wtedy na stanowisku prezesa Marka Glogazę zastąpił Borecki. Jedną z jego pierwszych decyzji było zwolnienie zatrudnionego niedawno Marcina Sasala. Teraz podobnie powinno postąpić się z Dariuszem Marcem? Wojciech Borecki odpowiada, że nie ma dwóch takich samych sytuacji, które byłyby identyczne i się powtórzyły. - Wtedy wszedłem do spółki i poznałem trenera Sasala. W klubie oraz w mieście wszyscy byli już pogodzeni ze spadkiem z ekstraklasy (Podbeskidzie na koniec roku miało zaledwie sześć punktów i traciło dziewięć do bezpiecznego miejsca, ostatecznie się utrzymało - red.). Poprosiłem trenera o przygotowanie strategii i planu na rundę wiosenną sezonu. Przedstawiony mi plan zakładał sprowadzeniu dziesięciu renomowanych piłkarzy. Od razu wiedziałem i powiedziałem mu, że nie tędy droga. Mieliśmy zupełnie inną wizją, nie czułem pomysłu trenera Sasala, a ja czułem się odpowiedzialny za klub. Nasza rozmowa trwała wtedy chyba jakiś kwadrans i w takich okolicznościach podjęta została decyzja o rozstaniu.

Latem w Bielsku-Białej popełniono zbyt wiele błędów? - Za szybko pozbyto się piłkarzy jakościowych. Lekką ręką rozwiązywano kontrakty albo pozwalano na transfery. Kto chciał, odchodził, wystarczył grymas i już było myślenie o tym, że nikogo nie będziemy trzymać na siłę i papiery były podpisane. Tymczasem budowa drużyny to skomplikowana sprawa. Trzeba mieć wiedzę i doświadczenie w tym zakresie. Przewidywać pewne sytuacje - mówi Borecki. - Gdy rozmawiałem o zakupie akcji, słyszałem, że w klubie pracują kompetentne osoby. Miałem wątpliwości wtedy i mam je teraz. Nalatuje się teraz na zwolnionego prezesa Bogdana Kłysa, dyrektora Sławomira Cienciałę czy Marka Sokołowskiego. A wszystkie ruchy musiała przecież zaakceptować rada nadzorcza. Musiały zostać przygotowane materiały na posiedzenie, gdzie były te decyzje akceptowane. Jeśli tych piłkarzy akceptowano, to teraz nie można mieć pretensji. Trzeba działać wcześniej i nie akceptować proponowanych ruchów transferowych. Teraz szuka się winnych, a ja wiem, że mniejszościowy akcjonariusz o kilku transferach dowiadywał się z prasy. Gru