Sport

Potrafię przyznać się do błędu

Druga część rozmowy z Piotrem Lasykiem, arbitrem ekstraklasy, zdobywcą Kryształowego Gwizdka za sezon 2024/25

Piotr Lasyk wychodzi na mecz 22. kolejki w Poznaniu - między Lechem a Zagłębiem Lubin. Fot. Tomasz Folta / PressFocus

Co z tym VAR-em?

- Nie ma, według mnie, odwrotu. Chodzi o to, żeby te wideoweryfikacje były czytelne nie tylko dla kibiców przed telewizorami, ale i na widowni, żeby ci, którzy nie mają dostępu do powtórek, wiedzieli dlaczego została podjęta taka, a nie inna decyzja i jakiego rodzaju argumentacja została użyta. W styczniu miałem okazję uczestniczyć w jednym z kursów w Londynie organizowanym przez FIFA dla sędziów VAR.
Podczas pracy na symulatorach jednym z zadań do odegrania była rola sędziego, który po wideoweryfikacji ma przekazać decyzję publiczności i argumentacje na podstawie której ją podjął. Nie dla każdego będzie to proste, sędziowie mają przecież różne charaktery, różne osobowości. Jednym przychodzi to łatwiej, innym – trudniej. Trzeba to trenować, przyzwyczaić się do tej roli.

Powiedzieć coś do kilkudziesięciu tysięcy rozemocjonowanych ludzi to rzeczywiście może nie być łatwe...
- Zgadza się! Niektórzy nie będą mieć z tym oczywiście żadnego problemu. Taki Szymon Marciniak będzie swobodnie odnajdował się w takiej sytuacji, będzie swobodnie mówić, ale są też sędziowie, którym nie przyjdzie to - ot, tak i na początku mogliby nie wypadać dobrze w tym względzie. Jak wspominałem wcześniej, wiele zależy od osobowości arbitra. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Miałem już możliwość przeżycia tego doświadczenia we wspomnianym Londynie i uważam, że to rozwiązanie będzie kolejnym krokiem do tego, aby nasze decyzje były bardziej czytelne i zrozumiałe.

Czy coś w trakcie tego sezonu coś pana tak po ludzku zaskoczyło w trakcie prowadzenia meczu?
- Oczywiście zdarzają się takie sytuacje. Nie jestem jednak w stanie tak natychmiast o czymś opowiedzieć.
Na pewno wśród arbitrów mamy duży ubaw z... sędziowskich upadków (śmiech). Choćby sytuacja z ostatniego meczu barażowego między Wisłą Płock a Polonią Warszawa. Zaliczyłem w jego trakcie naprawdę spektakularny upadek. Akcja poszła nagle w drugą stronę, chciałem zawrócić, poślizgnąłem się i poleciałem jak długi, jakby mnie ktoś ściął... To pretekst do żartów; często sędzia, który doświadcza takiej sytuacji, słyszy potem w słuchawce hasło w stylu „faul, ale bez kartki..." (śmiech). Szybko wstałem i mam wrażenie, że kamery tego nie uchwyciły, bo żaden z kolegów do tej pory nic nie napisał (śmiech). Wspominam o tym także dlatego, aby pokazać, że mamy dystans do siebie. Takie rzeczy scalają środowisko i budują pozytywne relacje.

Czy w polskiej lidze są drużyny, którym prowadzi się spotkania trudniej? Są na przykład bardziej pyskate, próbują wywierać nacisk na decyzję, a inne wręcz przeciwnie – spokojniejsze?
- Oczywiście, że tak! Ale najśmieszniejszy w tym wszystkim jest fakt, że to... kwestia indywidualna i nie ma reguły, jeżeli chodzi o kluby. Mamy na przykład zawodnika X, o którym koledzy mówią, że to troublemaker, a ja na boisku świetnie się z nim dogaduję i potrafimy podczas meczu współpracować. Ale jest też odwrotnie: mówię o kimś, że nie potrafię z tym piłkarzem dojść do porozumienia, nie potrafię do niego dotrzeć, a kolega sędzia na to, że nigdy nie miał z nim żadnych problemów i ma dobry kontakt... Powiem tak: każda drużyna ma w składzie zawodnika o mocnym charakterze i dużych umiejętnościach. Z tego względu, gdy tacy trafią na przeciw siebie, to takie mecze z pewnością są trudniejsze do prowadzenia. Osobiście uważam, że zachowanie sztabów trenerskich ma również duży wpływ na to czy drużyna jest impulsywna czy nie. Jeśli trener jest spokojny to – proszę mi uwierzyć – drużyna też jest na boisku spokojna.

W tym sezonie pokazał pan trzy czerwone kartki. To raczej niedużo. Można uznać to za objaw dogadywania się na boisku z drużynami?
- Nie do końca. Czerwone kartki mogą przecież wynikać także w fauli taktycznych, a niekoniecznie ze złośliwości czy brutalności. Lepszym wyznacznikiem jest liczba pokazanych kartek żółtych, a w moim przypadku na tle innych kolegów jest rzeczywiście niska. Może wynika to z faktu, że preferuję bardziej twardą grę.
Poza tym sędziuję już w ekstraklasie jakiś czas, zawodnicy mnie znają, wiedzą, co im wolno i chyba, przyznam szczerze, inaczej w związku z tym do mnie podchodzą. Na pewno sędziemu z większym doświadczeniem jest
łatwiej niż arbitrowi, który dopiero zaczyna sędziowską przygodę na tym poziomie, ale to przecież naturalne.
Jestem osobą kontaktową i mam nadzieję, że tak jestem odbierany przez zawodników, wiedzą, że mogą ze mną porozmawiać na boisku na każdy temat. Jeszcze jedno: umiem przyznać się do błędu, potrafię powiedzieć to
zawodnikom jeszcze na murawie, w trakcie trwania meczu.

Zdarzało się?
- Ależ oczywiście! Powiedzmy sobie szczerze: nie ma meczu, który sędzia poprowadziłby całkowicie bezbłędnie, zawsze coś się zdarzy, nawet jeśli chodzi jedynie o drobne rzeczy. Zawsze można było coś zrobić lepiej. Nawet jeśli sędzia dostałby dziesiątkę za mecz w waszej klasyfikacji to prawda jest taka, że jeśli taki mecz wzięlibyśmy do analizy, to na pewno by mu się coś znalazło (uśmiech). Co jest najważniejsze w tym wszystkim? Żeby te drobne błędy nie miały wpływu na wynik spotkania, atmosferę podczas meczu itd.

Jedna z koleżanek prosiła mnie, żeby zadać to pytanie. Ciekawi ją, jaka relacja panuje między sędziami a zawodnikami. Czy na boisku mówicie sobie per „pan"?
- Zależy. To kwestia indywidualna. Jeśli znam się z jakimiś zawodnikami od, dajmy na to, pięciu lat i mieliśmy ze sobą tyle do czynienia, to w pewnym momencie wręcz głupio jest mówić per pan. Spotykamy się jeszcze pod szatniami, dyskutujemy ze sobą na temat różnych boiskowych zdarzeń, trudno więc utrzymać tę formę. Ale mam też kolegów, którzy cenią sobie ten dystans i go utrzymują, szanuję to. Ponadto, w naszej lidze jest wielu obcokrajowców i – pamiętając o relacjach, jaka jest między ludźmi futbolu z różnych krajów - ten dystans od razu jest krótszy. Wyobraża pan sobie dyskusję z zawodnikiem i używanie grzecznościowych zwrotów?
Pamiętajmy, że rozmowa na boisku musi być zwięzła, jak najkrótsza.

Fakt. Nie chodzi o to, żeby być niegrzecznym, ale o to żeby być szybkim w komunikacji...
- Dokładnie. "Męskie" rozmowy są na porządku dziennym. Najważniejsze, żeby po meczu podać sobie ręce.

Sędziowanie zabiera panu mnóstwo czasu. Kiedy próbowałem skontaktować się z panem kilka dni temu, żeby zrobić ten wywiad, przebywał pan akurat w Arabii Saudyjskiej.
- Zgadza się. Pracowałem na meczu jako sędzia VAR, Szymon Marciniak prowadził to spotkanie. To była ostatnia kolejka ligi saudyjskiej, mecz między Al-Fateh SC i Al-Nassr, w którym gra Cristiano Ronaldo (mówiło się, że to ostatni mecz CR7 w Arabii Saudyjskiej. Portugalczyk miał rozważać różne możliwości, lecz ostatecznie wybrał pozostanie w Al-Nassr. Według serwisu Football Mercato nowy kontrakt ma obowiązywać do 2027 roku przyp. aut.).

Sędziowanie w tak odmiennych pod względem piłkarskich krajach rozwija sędziowsko?
- Oczywiście! to kolejne doświadczenie. Każde spotkanie, przy którym możemy pracować w innej lidze, nas rozwija – zarówno będąc na boisko czy w wozie VAR. Na przykład ilość zdarzeń w trakcie meczów ligi saudyjskiej jest bardzo duża. Poligon doświadczalny jest bardzo duży. W takich ligach futbol jest bardzo kontaktowy. Mniej taktyki, więcej emocji i walki. W tym sezonie jako sędzia VAR pracowałem również w lidze tureckiej. Ostatnio byłem sędzią VAR podczas półfinału Pucharu Turcji pomiędzy Konyasporem a Galatasaray.

Rozmawiał Paweł Czado

Trzecia część rozmowy – we wtorek