Porażka i dwa skandale
Fajerwerki zamiast zwycięstwa i... rasizm. Nie na taką puentę oczekiwał sobotni szlagier w Częstochowie.
Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus Afimico Pululu zostawia Bogu ocenę zachowania pseudokibiców.
Niezdobyte insygnia
Wszystko pod Jasną Górą zorganizowano po to, by Raków odebrał – nawet jeśli jeszcze tylko w depozycie – insygnia władzy od białostockich mistrzów Polski, którzy mieli już tylko matematyczne szanse na obronę tytułu: różnica między prowadzącym Rakowem a Jagiellonią wynosiła aż 9 punktów. W dodatku Żółto-czerwoni przystąpili do hitu bez pauzującego za żółte kartki Joao Moutinho oraz zmagających się z urazami Czurlinowa, Ebosse, Michala Sacka i Diaby'ego-Fadigi. Jednym słowem w Częstochowie miało być święto. Tymczasem w 90 minut wszystko runęło. Mistrz rzekomo skupiający się już tylko na obronie 3. miejsca dającego eliminacje europejskich pucharów, zrobił w sobotę wieczorem psikusa wyraźnym faworytom. Grając bez presji, sprawił niespodziankę, zatrzymując rozpędzonego lidera. „Medalikom” pozostało wpatrywanie się w ekrany telewizorów i ściskanie kciuków za Legię podejmującą dzień później wiceliderującego Lecha. Jednak z Łazienkowskiej dotarły bardzo złe wieści, ponieważ „Kolejorz” wypunktował legionistów i wspiął się ponownie na fotel lidera. A z tego miejsca złote medale jaśnieją już bardzo mocnym blaskiem. Lechitom bez oglądania się na „Medaliki” wystarczy teraz do ich zdobycia wygranie dwóch pozostałych w tym sezonie meczów.
Piaskiem w tryby
W tym miejscu trudno nie skonstatować, że Raków sam sobie sypnął piachem w dobrze do tej pory naoliwione tryby. Prowadząc po golu Iviego Lopeza, sprowokował dwa rzuty karne po zagraniach rękami Lopeza i Frana Tudora, przy czym niebędący w najlepszej dyspozycji Chorwat już na początku drugiej połowy obejrzał bezsensowną drugą żółtą kartkę - osłabiając drużynę. W tym momencie przydałaby się reakcja charyzmatycznego Marka Papszuna, lecz głównodowodzący z powodu nadmiaru żółtych kartoników zarządzał meczem z wieży telewizyjnej, kontaktując się tylko telefonicznie ze sztabem. A to nie to samo, co kierowanie grą przy linii bocznej boiska, gdzie zastępował go Artur Węska, czyli do niedawna pracownik... Lecha Poznań!
Złodzieje?
Taka była właśnie burzliwa, sobotnia wieczorna „fiesta” na Zondacrypto Arenie zakończona rozczarowującą gospodarzy porażką i mocnym stonowaniem nadziei. „Złodzieje, złodzieje!" - krzyczeli kibice Rakowa Częstochowa, gdy sędzia Paweł Raczkowski odgwizdał koniec przegranego w absurdalnych okolicznościach spotkania z Jagiellonią, choć to nie stołeczny arbiter pogrążył gospodarzy, ani obrażany rasistowskimi okrzykami przez kibiców gospodarzy przyszły reprezentant Demokratycznej Republiki Konga, Afimico Pululu. - Oczywiście, uważam takie zachowanie za coś bardzo złego. Po zdobyciu gola wykonałem gest uciszenia, żeby pokazać, że słyszałem te krzyki. Może niektórym się wydawało, że nie słyszałem, ale... słyszałem - powiedział Pululu w rozmowie z Goal.pl. - To nie był pierwszy raz. W trakcie rozgrzewki przed meczem Pucharu Polski z Legią wykonywano w moim kierunku określone gesty i udawano odgłosy wydawane przez małpy. Wtedy nie zareagowałem. Potem tego typu zdarzenie miało miejsce w meczu z Widzewem, a teraz po raz trzeci. To smutne, ale takie jest życie. Co mogę zrobić, zostawiam takie sprawy w rękach Boga.
Zbigniew Cieńciała
Raków potępia rasizm
„Stanowczo potępiamy wszelkie przejawy rasizmu na naszym stadionie. Tego typu zachowania są całkowicie sprzeczne z wartościami, które wyznajemy jako klub. Nagranie upublicznione w mediach społecznościowych dokumentuje incydent wywołany przez niewielką grupę osób. Nie zmienia to faktu, że takich zachowań nie akceptujemy i nigdy nie będziemy tolerować. Pragniemy szczerze przeprosić Afimico Pululu za ten karygodny incydent. Podejmujemy również natychmiastowe działania, by zidentyfikować sprawców i wyciągnąć konsekwencje” - czytamy w oficjalnym komunikacie klubu.