Nicola Zalewski (z prawej) bardzo dobrze spisał się w meczu z Estonią. Czy w potyczce z Walią wypadnie równie korzystnie? Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus


Połowa roboty została zrobiona

Rozmowa z Januszem Białkiem, trenerem wielu klubów ligowych oraz byłym selekcjonerem reprezentacji Polski U-19 i U-20.

 


Nim przejdziemy do rozważań na temat wtorkowego meczu z Walią, wróćmy do spotkania z Estonią. Dostrzegł pan w nim rażące mankamenty z grze biało-czerwonych?


- Dała się zauważyć niepewna gra w defensywie. Straciliśmy bramkę, grając w liczebnej przewadze, a mimo to daliśmy się objechać rywalom jak na treningu. Nic dziwnego, że Wojtek Szczęsny po tej akcji wściekł się. Patrząc na tę sytuację z perspektywy następnego meczu, wiem na pewno, że Walijczycy takich błędów i takiej niefrasobliwości nie puszczą nam płazem. Nieśmiertelni to my nie jesteśmy, więc jeżeli chcemy wygrać w Cardiff i awansować do turnieju finałowego w Niemczech, musimy stanąć na wysokości zadania w grze obronnej.

Drugim elementem, który szwankował, to postawa obu napastników, czyli Roberta Lewandowskiego i Karola Świderskiego. Żaden z nich nie stworzył wielkiego zagrożenia pod bramką przeciwnika, mimo że ten prezentował taki poziom, jaki prezentował. De facto drugi gol dla naszej drużyny zamknął sprawę zwycięstwa i awansu do następnej rundy. Spotkanie z Estonią było doskonałą okazją, by potrenować pewne schematy i podszlifować je. Otwartym pozostaje pytanie, czy kulejąca gra obronna to było takie maskowanie się przed meczem z Walią, czy też rzeczywiście jest w tym elemencie wiele do poprawy. O tym przekonamy się we wtorek wieczorem.

 

Skoro zahaczyliśmy o mankamenty, to wypadałoby powiedzieć również o zaletach w naszej grze.


- Ogromny plus trzeba postawić przy postawie pomocników, zarówno skrzydłowych, jak i tych operujących w środku pola. Wzięli na swoje barki ciężar gry, grający na bokach pomocy zawodnicy szarpali ile sił, natomiast ci w środku wcielili się w skutecznych egzekutorów. Na usta ciśnie mi się kolejne pytanie, mianowicie, czy to było apogeum możliwości naszych piłkarzy, czy też w Cardiff potrafią zagrać jeszcze lepiej? Walia to zupełnie inny garnitur niż Estonia, inny poziom piłkarskiego wtajemniczenia, jak zwykło się niegdyś mówić „inny rozmiar kapelusza”. My oprócz samych umiejętności we wtorkowy wieczór musimy dołożyć walkę na całym boisku, pełne zaangażowanie, żeby ten upragniony awans na turniej w Niemczech wywalczyć.

 

Byłem zawiedziony, że cały mecz na ławce rezerwowych spędził kapitan Pogoni Szczecin Kamil Grosicki, który bryluje w meczach ekstraklasy. Panu go nie brakowało na placu gry, chociażby w kilkunastominutowym wymiarze czasu?


- Nie jestem zaskoczony taką decyzją Michała Probierza. Proszę zauważyć, że Kamil Grosicki został uznany za najlepszego piłkarza ekstraklasy w poprzednim sezonie, a mimo to od poprzednich selekcjonerów nie otrzymywał powołań do kadry, nie dostawał szansy gry w niej. Pytanie – dlaczego tak jest, a nie inaczej? Po meczu z Estonią selekcjoner na pewno się wybroni, bo gra obu skrzydłowych, czyli Przemysława Frankowskiego i Nicoli Zalewskiego, była wzorowa. Skoro jednak został powołany, powinien był zagrać, nawet w krótkim wymiarze czasu. Chociażby w kontekście jego ewentualnego wkładu w następny mecz z Walią. Mecze różnie układają się i w sytuacji awaryjnej „Grosik” może być potrzebny. 

 

Najlepszym zawodnikiem - w mojej ocenie - w spotkaniu z Estończykami był Nicola Zalewski, który w Romie pełni rolę rezerwowego i wchodzi na boisko na kilkanaście minut. Tymczasem w czwartek na Stadionie Narodowym grał pierwsze skrzypce. A panu który z naszych reprezentantów najbardziej zaimponował?


- Tutaj nie będę oryginalny i przychylam się do pana opinii, że Zalewski był widoczny na boisku, rzucał się najbardziej w oczy. Był numerem jeden w naszym zespole i każdy przyzna, że robił różnicę. Chęć do gry, znakomita technika użytkowa, szybkość, dynamika, potrafił zapewnić nam przewagę pod bramką przeciwnika. Był nawet o te kilka kroków przed Przemkiem Frankowskim.

Drugim piłkarzem, który mi zaimponował, był Jakub Piotrowski, na co dzień grający w bułgarskim Łudogorcu Razgard. Zapewne wielu kibiców i fachowców zastanawiało się, czy warto ryzykować, wystawiając go w podstawowym składzie. Okazało się, że warto. Po jego zagraniach ręce same składały się do oklasków. Widać było ewidentnie, że „szuka strzału” z dystansu. Jak się już dobrze przymierzył, to zdobył bardzo ładną bramkę. Tej reprezentacji jest potrzebny, wręcz niezbędny, ktoś, kto potrafi silnie i celnie oddać strzał zza pola karnego. W meczu z Walijczykami nie będziemy często wjeżdżać w ich pole karne, dlatego taki zawodnik, jak Piotrowski na pewno się przyda. Kadra jest od wielu miesięcy przebudowywana, ale żadnemu z poprzednich selekcjonerów nie udało się znaleźć faceta „z kopytem”. Michał Probierz potrafi nowych zawodników wpasować do drużyny narodowej, a co ważniejsze - wykorzystać ich atuty. Piotrowski przekonał się, że selekcjoner mu ufa, wierzy w niego, w jego umiejętności. To zawodnik, który zasługuje na kredyt zaufania.

 

Jak się panu wydaje, selekcjoner biało-czerwonych Michał Probierz w meczu z Cardiff dokona retuszy w wyjściowej jedenastce w porównaniu do potyczki z Estonią, czy też wyjdzie z założenia, że zwycięskiego składu się nie zmienia?


- Pamiętam „stare” czasy, gdy trenerzy rzeczywiście wyznawali zasadę, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Dzisiaj czasy się zmieniły, a co za tym idzie postrzeganie futbolu. Teraz nikogo nie dziwią rotacje w składzie nawet z meczu na mecz. Nie wiem, co zrobi w najbliższym meczu Michał Probierz, ale zbyt daleko idące zmiany w naszym składzie w pewnych aspektach byłyby niebezpieczne. Jakiś czas temu przeszliśmy na grę trójką obrońców, w tym systemie bardzo ważną rolę odgrywają tzw. wahadłowi. Oni muszą nie tylko atakować skrzydłami, ale również błyskawicznie wracać pod własne pole karne w momencie straty piłki. Selekcjoner na pewno nie zmieni sposobu grania, ale może pojedyncze ogniwa wymienić i dotyczy to każdej formacji, z wyjątkiem bramkarza. Poprzedni mecz z Estonią traktuję jako dobry sparing, przetarcie przed decydującą bitwą. Powinniśmy jednak mieć świadomość, że tylko połowa roboty została zrobiona.

 

Walia z Polską mierzyła się do tej pory dziesięć razy. Wygraliśmy siedem z tych meczów, dwa zakończyły się remisem, a jeden wygrała Walia, bilans bramkowy wynosi 13:6 na naszą korzyść. Jedynej porażki doznaliśmy 28 marca 1973 roku w Cardiff (0:2), a Jana Tomaszewskiego zmusili do kapitulacji Leighton James z Burnley i Trevor Hockey z Norwich City. Od 2000 roku obie ekipy grały ze sobą siedem razy - sześć spotkań wygrali biało-czerwoni, a jedno zakończyło się bezbramkowym remisem. Przed wtorkowym starciem ten bilans ma jakiekolwiek znaczenie, czy żadnego?


- Kiedyś nie mogliśmy wygrać z Anglią, bardzo długo czekaliśmy na zwycięstwo z Niemcami. Być może pod względem psychologicznym ma to znaczenie dla piłkarzy, ale to już jest przeszłość. Dzisiaj trzeba liczyć się z każdym, nieważne, jak korzystny bilans ma się z takim przeciwnikiem. Czas przecież nie stoi w miejscu. Nie zmienia to jednak faktu, że w mojej opinii to my jesteśmy faworytem. Oczywiście można się spierać, czy zdecydowanym, ale jednak faworytem. O wyniku zadecydują indywidualne umiejętności piłkarzy oraz reakcja na boiskowe wydarzenia. Nie mam wątpliwości, że właśnie te elementy będą decydujące.

 

Selekcjoner reprezentacji Walii Robert Page jest wyjątkowo pewny siebie. Po zwycięskim mecz z Finami powiedział: „Z całym szacunkiem, ale nie ma dla nas znaczenia, jaki zespół przyjedzie do Cardiff. U siebie jesteśmy niepokonani w 20 z 23 ostatnich meczów. Będziemy walczyć do upadłego i spróbujemy utrzymać ten trend”. Tymi słowa próbuje „nakręcić” swoich piłkarzy? Jego słowa wydają się świadczyć o tym, że Walijczycy nie czują żadnego respektu przed reprezentacją Polski. Czy my powinniśmy go czuć przed nimi?


- Zwykło się mówić, że strach ma wielkie oczy. My nie powinniśmy czuć respektu przed Walijczykami, ale musimy ich potraktować poważnie, z szacunkiem. Wszyscy chyba pamiętamy mentalność Anglików i wszystkich nacji zamieszkujących Wyspy Brytyjskie. Oni zawsze uważali i uważają nadal, że są najlepsi, obojętnie z kim grają i gdzie grają. Nasi reprezentanci nie powinni „pęknąć”, bo są obdarzeni większym potencjałem niż ich rywale. Popatrzmy na przykład na bramkarzy. Wojtek Szczęsny ma silną pozycję w Juventusie Turyn, gra regularnie, natomiast Danny Ward, będący zawodnikiem Leicester City, w tym sezonie nie zagrał w żadnym meczu ligowym w Championship (tylko w 6. meczach usiadł na ławce rezerwowych, w pozostałych 31. nie zmieścił się w kadrze - przyp. BN).

 

 

Page powiedział również: „Mamy tylko jeden mecz do rozegrania, w którym będzie chodziło o nasz poziom gry. Jeżeli pokażemy się tak, jak przeciwko Turcji i Chorwacji w eliminacjach, to rezultat sam się zrobi”. Myśli pan, że to w zupełności wystarczy?


- Chciałbym zobaczyć jego minę, gdy Walia przegra z nami.

 

Rozmawiał Bogdan Nather