Ponad dziesięć godzin bez gola
Nie tak miało być. W trakcie kalendarzowej jesieni ŁKS u siebie nie trafił ani razu do bramki rywali.
Trener Jakub Dziółka ma nad czym rozmyślać. Fot. Artur Kraszewski/PressFocus
Dokładnie 615 minut (sześć meczów i końcówka ostatniego z bramkami plus to, co doliczali sędziowie) piłkarze ŁKS-u bezskutecznie biegali za piłką na swoim boisku, nie strzelając w tym czasie ani jednego gola. Gdyby powstał tak długi i nudny wieloodcinkowy serial telewizyjny, jego producent, reżyser i aktorzy w nim występujący nie mieliby czego szukać w swoich zawodach.
Obliczaliśmy niedawno, od kiedy ŁKS gra „na zero z przodu”. Od tego czasu na stadionie imienia Władysława Króla, akurat napastnika znakomitego z dorobkiem 95 ligowych goli w karierze, odbyły się dwa kolejne mecze, też przegrane przez gospodarzy do zera: z Legią (w pucharze) i w poniedziałek z Arką (w lidze). W Tychach mogą odetchnąć – to już nie GKS nosi miano najbardziej nieskutecznego zespołu w I lidze, bo serię bez bramek udało się przerwać po pięciu meczach. 10 godzin i jeszcze kwadrans! Rekord Polski? Jak na ironię, w tym samym czasie ŁKS zdobył 17 bramek na wyjazdach. Złośliwi dodawali jeszcze po poniedziałkowym meczu, że ŁKS u siebie nie trafił ani razu do bramki jesienią. Wszak ostatni raz zawodnicy i kibice cieszyli się z gola 17 września, a wtedy było jeszcze kalendarzowe lato… Na następną okazję przełamania klątwy albo rozbicia pancernych szyb, chroniących dostępu do bramek na łódzkim stadionie, przyjdzie teraz czekać do 23 lutego.
W końcówce sezonu jesiennego ŁKS miał trzy „ostatnie” szanse. Wszystkie zmarnował: 0:0 z warszawską Polonią, 0:3 z Legią i 0:2 z Arką. Szanse na powrót do ekstraklasy, statystycznie i tak niewielkie, jeszcze się zmniejszyły – wyliczaliśmy niedawno, że od 2001 roku spadkowiczom udało się wrócić od razu do elity w dziewięciu przypadkach na 53. To zaledwie 17 procent, a miejsce poza czołówką na symbolicznym półmetku, bo już po dwóch meczach rundy rewanżowej, ten wskaźnik jeszcze obniża.
Nie sprawdza się więc producent, reżyser i aktorzy. Nie stworzono w Łodzi zespołu, bo casting wyłonił ledwie trzy osoby (spośród 13 testowanych i sprowadzonych latem), które się do swoich ról nadawały – to Mateusz Kupczak, Andreu Arasa i Stefan Feiertag. I to też nie do końca, bo w ostatniej fazie sezonu wyszło na jaw, że IV liga hiszpańska to faktycznie... IV liga, a Feiertag oprócz strzelenia dziewięciu goli drugie tyle „setek” zmarnował.
W rolach ekspertów od transferów pracują w ŁKS-ie doświadczeni na tym polu wiceprezes sportowy Robert Graf (z praktyką między innymi w Warcie i Rakowie) oraz szef skautingu Dominik Jarosz z doświadczeniem w Legii, Rakowie, Dundee United w Szkocji i samym PZPN-ie. Gdy obejmowali latem pracę w łódzkim klubie, mieli jednak co innego na głowie: należało pozbyć się 25 (!!!) niepotrzebnych zawodników (w tym 12 cudzoziemców), bo w szatni brakowało już wolnych szafek. Zespół wymaga kolejnych wzmocnień, więc w martwym sezonie czeka ich dużo pracy.
Skład na poszczególne mecze to już sprawa trenera Jakuba Dziółki. W trakcie rundy niewiele się w zespole zmieniało – w składzie i koncepcji gry. To przykre, ale najbardziej zawiódł Pirulo, zadomowiony w Łodzi już od ponad pięciu lat. „Odkryciem sezonu” okazał się natomiast… 33-letni Piotr Głowacki, weteran Stomilu, Stali Mielec i Stali Rzeszów. Nadzieja w tym, że jest w zespole paru piłkarzy z potencjałem: Bobek, Młynarczyk, Zając, Iwańczyk, Sitek, Wysokiński – to zarówno wychowankowie ŁKS-u, jak i młodzi, wyłowieni przez skauting z innych klubów i szkolący się teraz w drugoligowych rezerwach.
ŁKS w styczniu trenować będzie w Turcji, a zakończy zimowy okres przygotowawczy 31 stycznia sparingiem z GKS-em Tychy. Ciekawe na czyim boisku?
Wojciech Filipiak