Polska ofensywa dyplomatyczna
MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha
Dzieci często mają marzenia, kim chcą być w dorosłym życiu. Jedno chce być policjantem, inne kosmonautą, jeszcze inne lekarzem, a inne znowu kierowcą ciężarówki. Są być może nawet takie pociechy, które pragną zostać księdzem, wiadomo przecież, że w Polsce to zawód prestiżowy, zacnie opłacany, no zawód wręcz nadużywania społecznego, ale umówmy się – nie każdy małolat, gdy już dorośnie, ku stanowi duchownemu ma odpowiednie predyspozycje do czerpania dalece nieduchowego. Ale z drugiej strony, szybko może takowe nabyć, my się w Polsce bardzo szybko wszystkiego potrafimy nauczyć.
Dorośli też mają marzenia, a świat - dowiedziawszy się o jednym z nich – właśnie wstrzymał oddech. Otóż marzenie zostania przewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego wyraził podobno Andrzej Sebastian Duda, szerzej znany jako prezydent Rzeczpospolitej. I od razu wyjaśnijmy – nie jest to wcale marzenie ściętej głowy, nawet jeżeli najbardziej wyszczekany minister w polskim rządzie, Sławomir Nitras, między wierszami swoich szerokich wynurzeń i rąbaniem pięścią w stół po paryskiej klęsce, daje do zrozumienia, że łaskawie nam panujący nie ma odpowiednich atrybutów, by sprostać roli powszechnie szanowanego szefa światowego olimpizmu…
Ale, ale, czy aby naprawdę nie ma?! Nie takie marzenia w Polsce nie tak zacnym postaciom pomagaliśmy spełniać! Na przykład Jacek Kurski, gdy już uczynił z TVP medialnego giganta cieszącego się stuprocentowym społecznym zaufaniem i zarabiającego miliardy, został przedstawicielem Polski w Banku Światowym, wszak na dojeniu kasy znał się jak mało kto. I nikt mi nie powie, że trzeba tu było jakichś papierów ukończenia Harvardu, Stanforda czy innego Massachusetts Institute of Technology; wystarczy zwykły handel zagraniczny na polskim uniwersytecie. No bo jak ktoś jest mądry, to po prostu jest, bez względu na szerokość geograficzną, a już my akurat takich ludzi to mamy na pęczki.
No to dalej przyjrzyjmy się insynuacjom ministra sportu. Że niby po pierwsze, Andrzej Duda nie jest uznanym byłym sportowcem, nie ma w kolekcji choć jednego olimpijskiego medalu, nic też nie wiadomo o jego rekordach życiowych w dziedzinach takich choćby, jak bieg, skok czy rzut, a co z miejsca implikowałoby szacunek sportowego środowiska. Wystarczyłaby jednak odrobina dobrej woli, by uwzględnić znaczący dorobek prezydenta w tak fundamentalnych dziedzinach, jak biegi na skróty (legislacyjne), skok na główkę (polityczną) czy rzut grochem o ścianę (opozycji). Poza tym - a to nie bagatela! - pan prezydent jest uznanym praktykiem narciarstwa szczyrkowsko-wiślańskiego, a niedawno zaś w Paryżu wykazał całkiem obiecujące umiejętności gry w ping-ponga; to zresztą zastanawiające, jak umiejętność odbijania piłeczki naznacza w Polsce prezydentów (ukłony, panie Lechu!).
Po drugie, podaje się w wątpliwość umiejętności lingwistyczne polskiej głowy państwa, bagatelizując zupełnie jego wkład w rozwój neologizmów angielskojęzycznych i poszerzanie zakresu znaczeniowego tegoż słownictwa, co wszędzie na całym świecie spotyka się z powszechnym podziwem, niedowierzaniem, a często wręcz z autentycznym rozbawieniem. No przyznajmy to wreszcie, a wiceprezydent USA Kamala Harris na pewno by to potwierdziła, że tak jak „Anżej”, to nie potrafi rozśmieszyć nikt, to sprawdzony kompan w te klocki, a jak wiadomo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, friend in need, is a friend in dick… czy jakoś tak. W ostateczności, gdy już żadne językowe argumenty nie przekonają wątpiących, warto przypomnieć „iż Polacy nie gęsi…”. Zresztą nic nie wiadomo o tym, jakoby tak potężna organizacja, jak MKOl, nie miała na swoich usługach zaufanych tłumaczy, którzy precyzyjnie przekażą ostrość i perwersję myśli przyszłego przewodniczącego.
Po trzecie, trąci w tych niewyartykułowanych wprost insynuacjach aluzja do skromnego znaczenia, jakie prezydent RP odgrywa na arenie międzynarodowej, jakoby niewiele głów innych państw się z nim liczyło. Co jest oczywiście wierutną bzdurą, wystarczy sobie przypomnieć, z jakim szacunkiem odniósł się do pana Dudy - pozwalając podążać ledwie o kilka kroków za sobą - sam Donald Trump. Umiejętność zjednania sobie tak skrajnie różnych kandydatów na prezydenta światowego supermocarstwa musi budzić podziw i uznanie i czyż nie jest obiecującą przesłanką dla przyszłego lidera ruchu olimpijskiego?
Rodzi się jeszcze jedno pytanie – dlaczegóż miłościwie nam panujący miałby ewakuować się do MKOl-u jeszcze w trakcie pełnienia swojej prezydentury? I tu przechodzimy do sedna – jesteśmy bowiem świadkami polskiej ofensywy dyplomatycznej. Moim zdaniem chodzi bardziej o to, by już „zaklepać” tak cenionego fachowca dla ruchu olimpijskiego i naszych polskich ambicji. A i owszem! Wszak, gdy tylko prezydent Duda opuści Belweder, spadną na niego tysiące propozycji wykładów, odczytów, prelekcji, mediacji międzynarodowych i innych aktywności, które nie pozwoliłyby mu skoncentrować się na uczynieniu z MKOl-u organizacji na wskroś nowoczesnej, której najważniejszym zadaniem będzie – tak, tak, premier Donald to wyraźnie zasugerował - przyznanie Polsce organizacji igrzysk olimpijskich! Już nasz człowiek u steru MKOl-u tego dopilnuje, pozwólmy mu tylko spełnić jego dziecięce marzenia!