Najlepszy piłkarz i strzelec 18. Pucharu Azji, Katarczyk Akram Afif, odbiera gratulacje od szefa FIFA Gianniego Infantino. Fot. Sun Fanyue/Xinhua/PressFocus

 

Polska atrakcyjna dla Japończyków

Rozmowa z Takashi Morimoto, piłkarskim menedżerem z Japonii


Spędził pan kilkanaście dni w Katarze, gdzie przez prawie miesiąc rozgrywano Puchar Azji. Jakie wrażenia?

- Turniej zakończył się zwycięstwem gospodarza Kataru. W finałowym spotkaniu pokonał rewelację turnieju Jordanię 3:1. Co można powiedzieć o poziomie? To, że poziom azjatyckiej piłki podnosi się. Jordania po raz pierwszy w swojej historii zaszła tak daleko. Po drodze mieliśmy też takie wyniki, jak zwycięstwo Iraku z Japonią. W ćwierćfinale znalazł się debiutant Tadżykistan. Asian Cup rozrósł się z 16 do 24 reprezentacji i to dobra decyzja, bo wcześniej innym trudno było awansować do finałowej rozgrywki.


W czołowej czwórce zabrakło wielkiego faworyta, Japonii, do finału nie weszła też inna znana firma, Korea Południowa. Czym tłumaczyć ich słabszy występ?

- Przed turniejem zdecydowanym faworytem była Japonia, także dla mnie. Trzeba jednak pamiętać, że wielu piłkarzy z mojego kraju gra w europejskich klubach. Niektórzy z nich są kontuzjowani, jak Kaoru Mitoma z Brighton czy Takefusa Kubo. Podobnie jest zresztą w Afryce, gdzie nawet do ćwierćfinałów nie awansowali tacy faworyci, jak Senegal i Maroko. Trwa sezon, czołowi piłkarze odczuwają już jego trudy, nie wszyscy są zdrowi, mogą grać i pomóc. Z drugiej strony, jeśli jesteśmy przy Japonii, to grający w defensywie Ko Itakura, na co dzień zawodnik Borussii Moenchengladbach, popełniał koszmarne błędy. Czas nie był dla nas dobry i stąd porażka w 1/4 finału z Iranem.


Jak została przyjęta w Japonii? Jest wielkie rozczarowanie?

- Oczywiście. To duża porażka naszej reprezentacji, która w Katarze miała przecież sięgnąć po swoje piąte mistrzostwo Azji. Nie zostało to dobrze odebrane, ale z drugiej strony, tylko dwa z pięciu naszych meczów w Katarze zostały pokazane w telewizji, oba zresztą przegrane, bo to z Irakiem w grupie i z Iranem w ćwierćfinale. Pozostałe spotkania można było obejrzeć jedynie na streamingowej platformie. Nie była to dobra rzecz, bo wielu japońskich kibiców z tego powodu nie oglądało Asian Cup. 


W zimowym okienku pojawiło się w Polsce dwóch zawodników z pana kraju, Ryota Morishita w Legii i Soichiro Kozuki w Górniku. Podbiją naszą ligę?

- Morishita to reprezentant kraju. Jego CV, jeśli chodzi o Japończyków w polskiej ekstraklasie, jest bez dwóch zdań najlepsze. Jest jednak na wypożyczeniu. Musi się w krótkim czasie pokazać z dobrej strony na tyle, żeby Legia zapłaciła za jego transfer Nagoya Grampus. Co do Kozukiego, to w ostatnim czasie miał duże problemy, bo był kontuzjowany. Przejście z Schalke do Górnika to dla niego nowy początek, wyzwanie, żeby iść w ślady takich zawodników, jak Okunuki i Yokota, którzy w klubie z Zabrza pokazali się z bardzo dobrej strony.


Właśnie, w styczniu z Górnika do KAA Gent przeszedł za ponad dwa miliony euro Daisuke Yokota. Ten transfer został w Japonii zauważony?

- Tak, bo po pierwsze wielu piłkarzy, także reprezentantów Japonii, gra w lidze belgijskiej. Po drugie, Yokota nie ma za sobą profesjonalnej kariery w ojczyźnie, stąd tym bardziej jego transfer do silnego klubu wzbudził duże zainteresowanie. Nikt wcześniej o nim nie słyszał, a teraz taki anonimowy zawodnik trafia do silnego klubu i silnej ligi. To jak piękny futbolowy sen o spełnianiu marzeń.       


Czy historia Daisuke Yokoty może sprawić, że wkrótce w naszej ekstraklasie będzie nie kilku, a powiedzmy kilkunastu japońskich piłkarzy?

- Dużo zależy teraz od tego, jak zaprezentuje się Morishita w Legii. Jego powodzenie w Polsce może mieć duży wpływ na to, jak wasza liga będzie odbierana w Japonii i czy zaczną do niej trafiać dobrzy zawodnicy. W przypadku Yokoty mieliśmy do czynienia z takim ukrytym talentem. Znałem go już wcześniej z ligi łotewskiej - obserwowałem jego mecze w Valmierze - i już tam należał do najlepszych.

Co do Japończyków w klubach w tej części Europy, to w Dinamo Zagrzeb występują Takuya Ogirawa, który jest na wypożyczeniu z Urawa Reds oraz Takuro Kaneko z Consodale Sapporo. Wcześniej piłkarze z mojego kraju wyjeżdżali do Niemiec, Hiszpanii, Włoch. Ale zaczyna się to zmieniać. Transfery z ekstraklasy takich piłkarzy jak Okunukiego do niemieckiej Norymbergi czy Yokoty do Belgii, dają takim graczom, jak choćby Sochiro Kozuki, do myślenia, że także z Polski można trafić do silnej ligi.


Sam jako menedżer ma pan aż 15 zawodników z Japonii w polskich klubach z niższych klas rozgrywkowych. Skąd taki sposób działania?

- Polska to bardzo przyjemny kraj i miejsce do życia. Jest bezpiecznie, a Polacy są jak Japończycy. Nie jest też to drogie miejsce do życia, w porównaniu z Niemcami, Francją czy Holandią. Co dla mnie ważne, to każda miejscowość, także mała, ma klub i... ambicje. Również z takich klubów, jak pokazuje choćby przykład bramkarza Piasta, Karola Szymańskiego, którego oglądałem w akcji w sobotnich derbach z Górnikiem, można się wybić. Był kiedyś zawodnikiem Lecha Rypin, gdzie także miałem swoich piłkarzy. W Polsce, jak jesteś dobry, a grasz przykładowo w czwartej lidze, to też możesz się wybić i zrobić karierę. W Niemczech z czwartej czy piątej ligi bardzo trudno przebić się do Bundesligi. Jasne, nie wszyscy z tych kilkunastu zawodników, których wysłałem z Japonii do Polski, zagrają w ekstraklasie, ale komuś się może udać. W Polsce podoba mi się również to, że nikt nie patrzy, gdzie grałeś w przeszłości. Liczy się to co jest tu i teraz.


Rozmawiał Michał Zichlarz


 Takashi Morimoto