Kamil Grosicki (z prawej) to as atutowy w talii trenera „portowców”, Jensa Gustafssona. Fot. Wiola Ufland/pogonszczecin.pl


Pogoń jest faworytem, ale...

Rozmowa z Piotrem Mandryszem, byłym piłkarzem oraz trenerem Pogoni Szczecin


Nie mam żadnych wątpliwości, za którą drużynę będzie pan trzymał kciuki w finałowym meczu Pucharu Polski. Pańskim zdaniem Pogoń jest zdecydowanym faworytem tego pojedynku?


- Z pewnością Pogoń jest faworytem czwartkowego finału, ale czy można powiedzieć, że zdecydowanym? Obie drużyny grać będą przy pełnych trybunach, piłkarzom Pogoni będzie towarzyszyło ogromne ciśnienie, znacznie większe niż Wiśle. Dla „Białej gwiazdy” Puchar Polski to fajna przygoda, ale jestem przekonany, że ewentualne zwycięstwo w tych rozgrywkach chętnie zamieniłaby na awans do ekstraklasy. Po prostu puchar dla wiślaków jest dodatkiem, czy sprowadza się to do sloganu „Pogoń musi, Wisła może”.


Puchar Polski jest dla „Dumy Pomorza” jedyną furtką do europejskich pucharów. Jest pan pewien, że presja nie przytłoczy podopiecznych trenera Jensa Gustafssona?


- Zgadzam się z pańską opinią, bo w rozgrywkach ligowych moja była drużyna nie ma szans przebić się na europejskie salony. Ale nie demonizowałbym tej opcji, ponieważ Pogoni bardziej zależy na zdobyciu Pucharu Polski. Po prostu byłoby to pierwsze trofeum w historii tego klubu. Co się zaś tyczy europejskich pucharów - Pogoń wiele razy grała w tych rozgrywkach, zazwyczaj ze słabym skutkiem. Jest to zatem dla niej w pewnym sensie chleb powszedni, a Puchar Polski to byłoby coś! No i wszyscy członkowie tej społeczności, piłkarze, trenerzy, działacze zapisaliby się złotymi zgłoskami w historii klubu ze Szczecina. Nie mam żadnych wątpliwości, że to dla Kamila Grosickiego i spółki jest celem nadrzędnym.


Motorem napędowym „portowców” jest wspomniany przez pana prawie 36-letni Kamil Grosicki. Od jego dyspozycji będzie zależał wynik czwartkowego meczu?


- Owszem, Grosicki jest niekwestionowanym liderem drużyny, ale zwycięstwo w finałowym spotkaniu z Wisłą będzie uzależnione od dyspozycji i postawy całego zespołu. Na „Grosika” jako najlepszego zawodnika „Dumy Pomorza” będą zwrócone wszystkie oczy kibiców jego zespołu, od jego formy będzie wiele zależało, ale nie wszystko. Zawsze ktoś może wyskoczyć z drugiego planu i zostać bohaterem.


Pogoń w tym sezonie gra ładny futbol, ale w parze z tym nie idą satysfakcjonujące wyniki, o czym świadczy dopiero 7. miejsce w tabeli. Czym to jest spowodowane? Blok obronny zdecydowanie odstaje od formacji ofensywnych?


- Na pewno defensywa nie jest najsilniejszą formacją zespołu ze Szczecina, ale obrona dostępu do bramki należy do wszystkich formacji. Nie jest z tym najlepiej, o czym świadczy 36 straconych bramek w 30 meczach. Mniejsze straty poniosły m.in. Lech, Górnik, Śląsk, Legia, Raków, a nawet plasujący się za plecami „portowców” Piast.


W finale spodziewa się pan wymiany ciosów czy raczej któraś z drużyn będzie schowana za podwójną gardą i czyhała tylko na błędy przeciwnika?


- Skłaniałbym się ku pierwszemu wariantowi, chociaż nie znam planów i strategii trenerów obu drużyn. To przypominałoby wróżenie z fusów. Ale każdy z nas wie, nie tylko pan, czy ja, że oba zespoły w swoim DNA mają grę ofensywną, widowiskową, bez kunktatorstwa.


22 maja 2010 roku był pan trenerem Pogoni, która mierzyła się w Bydgoszczy w finale Pucharu Polski z Jagiellonią, prowadzoną wtedy przez obecnego selekcjonera reprezentacji Polski, Michała Probierza. Przed kilkoma dniami Zbigniew Długosz, który w pańskim sztabie był trenerem bramkarzy, powiedział na łamach oficjalnej strony klubowej Pogoni tak: „Nie boję się powiedzieć, że wtedy sędzia Robert Małek popełnił kardynalny błąd na początku meczu, nie odgwizdując faulu na Marcinie Bojarskim. Zamiast przyznać nam rzut karny, pokazał wtedy zawodnikowi Pogoni żółtą kartkę. To absurd i nieporozumienie. Czuliśmy się po tym meczu „przekręceni”... Pańska opinia jest identyczna? Zgadza się pan ze starszym kolegą?


- Jeżeli chodzi o zaistniałą sytuację, wspomnianą przez Zbyszka, nie mam żadnych wątpliwości, że grający wówczas w Jagiellonii Marokańczyk El Mehdi sfaulował szarżującego Marcina Bojarskiego. Sędzia Robert Małek podjął decyzję ewidentnie nas krzywdzącą. Nie przesądzam, że faul był w polu karnym, na linii pola karnego, czy przed „szesnastką”. Ale był ewidentny, a „Bojar” wychodził na czystą pozycję, więc kara dla winowajcy w takich przypadkach jest tylko jedna - czerwona kartka! Przyznaję, że w tym spotkaniu Jagiellonia była lepszą drużyną, ale kwestią sporną jest, czy ten lepszy zespół poradziłby sobie w dziesiątkę i nas pokonał? I jeszcze jeden fakt, który umyka prawie wszystkim - do prowadzenia finałowego pojedynku był wyznaczony arbiter z Uzbekistanu Ravshan Irmatov, który w tym samym roku prowadził mecze na mistrzostwach świata w RPA. Gdy okazało się, że w finale nie zagrają dwa zespoły z ekstraklasy, tylko jeden pierwszoligowiec, PZPN zmienił obsadę. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie nie poznałem do dzisiaj.


Czego wtedy zabrakło, by unieść puchar ?


- Było kilka powodów, ale skupię się na tych najistotniejszych. Przede wszystkim w drodze do finału musieliśmy rozegrać aż 9 meczów. Wyeliminowaliśmy trzy zespoły z ekstraklasy: Polonię Warszawa (2:0), Piasta Gliwice (2:0), a w półfinale - w dwumeczu - wyeliminowaliśmy Ruch Chorzów, remisując na wyjeździe 1:1, a u siebie 0:0. Gol strzelony na wyjeździe zapewnił nam awans do finału. Nikt zatem nie może powiedzieć, że w wielkim finale znaleźliśmy się przez przypadek. Po drugie - w tamtym okresie w rewelacyjnej formie był Piotrek Petasz, który strzelał gole jak na zawołanie. Niestety, finał obserwował z trybun. Powodem była żółta kartka, jaką „Peti” ujrzał w rewanżowym meczu z Ruchem. Za co? Za odkopnięcie piłki po gwizdku. Jego absencja była dla nas olbrzymim osłabieniem. Mimo porażki 0:1, stadion w Bydgoszczy opuszczaliśmy z podniesionymi głowami.


Awans do finału był ogromnym sukcesem pańskiego zespołu, który miał status pierwszoligowca i walczył z przedstawicielem ekstraklasy. To marna dla pana pociecha?


- Ci, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że nie uznaję półśrodków. Bardzo mi zależało na zdobyciu Pucharu Polski, podobnie moim piłkarzom. Zapisalibyśmy się wtedy złotymi zgłoskami w historii Pogoni, bo jako pierwsi wywalczylibyśmy jakieś trofeum. To byłaby dla nas ogromna nobilitacja, laurka na deser. Przede mną, jak również po mnie, pracowali w Pogoni znakomici trenerzy, ale to ja miałem szansę być pierwszym, który sięgnął po Puchar Polski.

Rozmawiał Bogdan Nather


Piotr Mandrysz